Choroba wściekłych paragrafów

PRAWO I OBYCZAJE 

Narzekamy dziś, i słusznie, na coraz gorsze ustawy, uchwalane przez Sejm obecnej kadencji. Wadliwość praw tworzonych przez ułomny rozum ludzki jest wszelako zjawiskiem historycznie trwałym. Już na przełomie I i II wieku naszej ery pisał Tacyt, wybitny historyk rzymski, o “chorobie praw” (ut olim vitiis, sic nunc legibus laboramus). W “Listach perskich” wydanych w 1721 r. Ch. de Montesquieu ganił rozrost działalności interpretacyjnej, uprawianej w tamtych czasach przez “nieprawdopodobną armię glosatorów, komentatorów i kompilatorów, równie słabych mizernym światłem umysłu, co mocnych straszliwą liczbą”. Autor jednego z owych listów pytał retorycznie, czy formalistyka “nie więcej sprawiła klęsk w todze sędziego niż pod szerokim kapeluszem lekarza?”.
Błędy w stanowieniu prawa są nieuniknione również w czasach dzisiejszych, nawet w najlepiej urządzonym państwie prawnym. Prawo, choć niedoskonałe, powinno jednak w takim państwie spełniać minimalne standardy przyzwoitej legislacji. Ustawy powinny być w szczególności jasne i tak zredagowane, aby były jednakowo przez wszystkich rozumiane. Cytowany wyżej autor “Listów perskich”, snując swe rozważania nad sposobami układania praw, stwierdził, że “jest rzeczą największej wagi, aby słowa praw budziły u wszystkich ludzi te same pojęcia” (O duchu praw, księga XXIX, rozdz. 16).
Skutki przepisów źle sformułowanych mogą być fatalne, zwłaszcza gdy słowa ustawy są rozumiane rozmaicie przez różne sądy i urzędy. Prawa takie powodują w życiu prawnym wielki chaos, nikt bowiem nie może polegać na przepisach, które nie określają jednoznacznie praw i obowiązków, jakie z nich wynikają. Złe przepisy czynią spustoszenie w stosunkach między ludźmi, niczym wścieklizna u zwierząt!
Epidemia chorych ustaw trwa już od dawna, odkąd za legislację wzięli się ludzie nie mający znajomości elementarnych zasad racjonalnego tworzenia prawa. Ustawy są tworzone w coraz większym pośpiechu pod wpływem zaostrzających się sporów politycznych. Skłóceni posłowie rzadko kierują się wolą tworzenia dobrego prawa ponad ideologicznymi podziałami. Prawo pada też niejednokrotnie ofiarą haniebnych targów o stanowiska (przykład najnowszy: poparcie przez Unię Wolności złej ustawy budżetowej na rok 2001 w zamian za stanowisko prezesa NBP dla L. Balcerowicza). Niektóre ustawy okazywały się do tego stopnia wadliwe, że natychmiast po ich wejściu w życie Sejm musiał je nowelizować z powodu rażących błędów. Raz nawet posłowie z premedytacją uchwalili, ze względów czysto politycznych, złą ustawę, zapowiadając jej późniejsze “poprawienie” w trybie nowelizacji. Taki kuriozalny wypadek zdarzył się po odrzuceniu prezydenckiego weta do ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Prawicowa większość w Sejmie przeforsowała świadomie w głosowaniu ustawę wadliwą, częściowo niezgodną z konstytucją.
W grudniu 2000 r. nasi “wybrańcy” po raz kolejny popisali się niefrasobliwością w stanowieniu prawa. Uchwalając w trybie pilnym (na skutek protestów pielęgniarek) ustawę przewidującą podwyżki dla pracowników publicznych zakładów opieki zdrowotnej od 1 stycznia br., Sejm określił wzrost tych wynagrodzeń w sposób pozwalający na interpretację sprzeczną z intencją rządu, który występując z inicjatywą ustawodawczą, przewidywał podwyżkę wynagrodzenia miesięcznego w tych zakładach od 1 stycznia br. o 203 zł. W ustawie zapisano natomiast “przyrost” przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia w wysokości nie mniejszej od powyższej kwoty. Pielęgniarki i położne miały, oczywiście, rację, że ustawa przyznała im wynagrodzenie wyższe, niż przewidywał rząd. Wiążące bowiem znaczenie ma to, co ustawodawca powiedział, a nie to, co chciał powiedzieć. Legislacyjny bubel przepuścili sejmowi i prezydenccy prawnicy, którzy nie zwrócili uwagi na źle zredagowany przepis, dający podstawę do wykładni grożącej kasom chorych ruiną.
Jest niewybaczalnym zaniedbaniem rządu, że sprawą podwyżek w służbie zdrowia zajął się dopiero na skutek desperackich strajków pielęgniarek w końcu 2000 r. Rząd przeszedł całkowicie do porządku nad wcześniejszymi protestami pielęgniarek, które już w 1999 r. zbuntowały się przeciw wyzyskowi i okupowały na znak protestu gmach Ministerstwa Pracy i Polityki Socjalnej. Od 1999 r. było dość czasu na przygotowanie poprawnej ustawy. Gdyby tak się stało, nie doszłoby dziś do uchwalenia wadliwego aktu, który trzeba od razu nowelizować. Mądry Sejm po szkodzie.
Kompromitacja ustawy o podwyżkach dla pracowników służby zdrowia zbiegła się w czasie z wiadomością o poważnej rozbieżności interpretacyjnej w sprawie liczenia okresu przedawnienia karalności przestępstw popełnianych przez funkcjonariuszy publicznych w latach 1944-1989. Sąd Apelacyjny w Warszawie uznał w wyroku wydanym w styczniu br., że w procesie b. milicjanta oskarżonego o udział w śmiertelnym pobiciu Grzegorza Przemyka nastąpiło w 2000 r. przedawnienie. Według innego poglądu, karalność czynu zarzucanego oskarżonemu ulegnie przedawnieniu dopiero za pięć lat (tj. w 2005 r.)!
Cóż jest warte prawo, które wywołało tak istotne różnice poglądów w orzecznictwie? Zgodnie z odwieczną zasadą, nikt nie może powoływać się na nieznajomość prawa (ignoratia iuris nocet). Czy można jednak wymagać od obywateli znajomości przepisów, których treść jest niejednoznaczna i stanowi przedmiot zaciętych sporów między prawnikami?

Wydanie:

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy