Chorzy czy symulanci?

Chorzy czy symulanci?

Po przegranych wyborach wielu urzędników Buzka poszło na zwolnienia lekarskie. Niektórzy chorują do dziś

Mieszkańcy Warmii i Mazur utrzymują dwóch wojewodów i dwóch dyrektorów gabinetu. Podwójni dyrektorzy wydziału to wciąż codzienność w niektórych urzędach wojewódzkich, w ministerstwach, w spółkach z udziałem skarbu państwa. Mimo że rząd Leszka Millera sprawuje władzę od pięciu miesięcy. Podwójni – bo wielu urzędników z poprzedniego rozdania zaraz po wyborach nagle się rozchorowało. Mieliśmy więc w administracji prawdziwą epidemię. Jak duże były jej rozmiary?
Niemal w każdym urzędzie znaleźliśmy przykłady osób, które zanim odeszły, rozmaitymi kruczkami przedłużały swój pobyt. Najpowszechniejszą metodą było „pójście na zwolnienie”. Dziś można już śmiało szacować, że ucieczki w chorobę kosztowały podatników miliony złotych.

Eldorado w Olsztynie
Jak można wyciągnąć pieniądze z państwowej kasy, pokazał Zbigniew Babalski, były wojewoda warmińsko-mazurski. Babalski, działacz RS AWS, startował we wrześniowych wyborach, ale bez powodzenia. Zaraz więc po wyborczej porażce udał się na zwolnienie lekarskie. Jego śladem poszli dyrektor jego gabinetu – Grzegorz Kierozalski oraz rzecznik Witold Strobel. Na zwolnieniach lekarskich jest także dwóch innych dyrektorów.
Cała trójka do dzisiaj zatrudniona jest w urzędzie wojewódzkim. Babalski najpierw chorował – od wyborów do 15 lutego – pobierając 9 tys. zł brutto co miesiąc. Potem zaczął wykorzystywać zaległy urlop – bagatela, 56 dni. W urzędzie wojewódzkim już nieoficjalnie podliczono, ile zarobi Babalski wojewoda w roku 2002. To 7 tys. zł tytułem „pracy” w styczniu i w lutym, 32 tys. zł jako ekwiwalent za niewykorzystany urlop oraz 31 tys. zł jako suma należna za okres wypowiedzenia.
Mniejszymi sumami muszą zadowolić się jego współpracownicy. Np. dyr. Grzegorz Kierozalski (6800 zł brutto) wykorzystuje wciąż zaległy urlop, za co weźmie 11 tys. zł, a kolejne 19 tys. zł dostanie za okres wypowiedzenia. Nieco mniej dostanie były rzecznik, Witold Strobel (przebywa na zwolnieniu lekarskim do 15 kwietnia). Gdy wyzdrowieje, wróci do urzędu i dostanie wymówienie, będzie mógł spokojnie dopisać sobie
7,5 tys. zł jako ekwiwalent za niewykorzystany urlop i 17 tys. zł za okres wypowiedzenia.

Epidemia w województwach
A jak sytuacja wygląda w innych urzędach wojewódzkich? Nigdzie nie ma tak ekstremalnej sytuacji jak w Olsztynie. Wojewodowie Jerzego Buzka przekazali urzędy, potem do końca stycznia pobierali wynagrodzenie. Natomiast jeśli chodzi o dyrektorów wydziałów, sytuacja przedstawia się różnie. Otóż we wszystkich urzędach wprowadzono nowy status, zmniejszając liczbę wydziałów. To otworzyło możliwość zwolnień. Tylko że nowi wojewodowie z tej możliwości skorzystali w bardzo ograniczonym stopniu. „Żaden ze starych dyrektorów lub wicedyrektorów nie stracił pracy. Najwyżej mają inne stanowiska” – usłyszeliśmy w Rzeszowie. Podobnie było w Opolu, Krakowie, Gdańsku i Szczecinie.
Ponieważ nowy statut trzeba ogłosić na dwa tygodnie przed jego wejściem w życie, dyrektorzy, którzy mieli stracić pracę, mieli wystarczająco dużo czasu, by odpowiednio zareagować.
W Kielcach na zwolnienie lekarskie poszło trzech dyrektorów, również trzech w Bydgoszczy. „Mamy wątpliwości, czy zwolnienia są zasadne, ponieważ „chorych” wielokrotnie widziano na mieście w pełni sił. Urząd wkrótce zwróci się do ZUS o zbadanie tych spraw” – dowiedzieliśmy się w biurze prasowym urzędu. Z kolei w Łodzi na dzień przed wejściem w życie nowego statutu „zachorowało” dwóch dyrektorów. Z kolei we Wrocławiu od 16 października na zwolnieniu lekarskim przebywa zastępca dyrektora Gabinetu Wojewody. Zwolnienie wystawiono mu do 28 marca, ale – jak usłyszeliśmy – pewnie zostanie przedłużone.

Chore ministerstwo
Pomysły, by „uciec w chorobę”, obrodziły nie tylko w urzędach wojewódzkich. W Poznaniu metodę tę zastosował szef tamtejszego oddziału Ruchu, Piotr Walerych. Zwolnienie w dniu 12 listopada 2001 r. wystawił mu lekarz chorób wewnętrznych. Kolejne wystawione zostało 4 lutego, z terminem do 25 marca. W ten sposób pensję dyrektora, 6300 zł, płaci Walerychowi raz Ruch, a raz ZUS. Cóż to za dolegliwość, która go dotknęła? W Ruchu nie chcą na ten temat mówić, wiadomo jednak, że przebywając na zwolnieniu, Walerych uczestniczył w posiedzeniach sejmiku wojewódzkiego (jest radnym prawicy), udzielał wypowiedzi do mediów i odwiedzał kolegów w pracy. Dodajmy, że Walerych jako radny wojewódzki jest dla pracodawcy praktycznie nietykalny – więc by go zwolnić, Zarząd Ruchu musi mieć zgodę sejmiku.
Do podobnego manewru uciekł się dyrektor oddziału Ruchu w Koninie, który 15 stycznia udał się na zwolnienie lekarskie ważne do końca marca. Nie znaczy to jednak, że gdy wróci do pracy, może spodziewać się wymówienia. Bo dyrektor zabezpieczył się i w inny sposób – został dokooptowany do Zarządu Regionu NSZZ
„Solidarność” – więc zgodnie z prawem, by rozwiązać z nim umowę o pracę, trzeba wpierw uzyskać zgodę zarządu.
Trochę inna jest natomiast sytuacja w KGHM. W tej firmie pracownicy „zabezpieczyli” się inaczej, wpisując do umów klauzulę o sześcio-, dziewięcio-miesięcznym okresie wypowiedzenia albo też zawierając kontrakty. Dotyczy to np. 22 dyrektorów oddziałów, którzy zostali zwolnieni z obowiązku świadczenia pracy, ale wciąż dostają do KGHM pieniądze,
Podobnie jest w urzędach centralnych. W Ministerstwie Skarbu na zwolnieniu lekarskim przebywa była dyrektor generalna, która zaraz po wyborach udała się do szpitala na operację. Epidemia dotknęła również Ministerstwo Zdrowia. Tam, gdy resort objął Mariusz Łapiński, natychmiast rozchorowało się kilku dyrektorów. Dwóch z nich „chorowało” od października do końca lutego. A potem udali się konsumować zaległe urlopy. Dlaczego ograniczyli się tylko do pięciomiesięcznych chorób? Nie wnikając w tajniki ludzkich organizmów – przepisy stanowią, że po sześciu miesiącach chorego wysyła się na specjalną komisję, która orzeka o niezdolności do pracy. Więc większość chorób związanych ze zmianą ekipy rządzącej nie trwa dłużej.
Ile kosztowały (i kosztują) podatników „choroby” ministerialnych i wojewódzkich urzędników? Nikt tego nie oszacował, chociaż pamiętając, że zarabiali oni po kilka tysięcy złotych miesięcznie, sumę tę trzeba liczyć w milionach.
R.W., J.T.

 

Wydanie: 12/2002, 2002

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy