Chrust plus przepis na katastrofę

Chrust plus przepis na katastrofę

Martwe i zamierające drzewa są dla przyrodników zazwyczaj atrakcyjniejsze niż żywe

Dom ogrzewam drewnem. W tym roku zabolało, cena skoczyła o 50% w stosunku do poprzedniego sezonu, a mój dostawca nie był w stanie dostarczyć opału od ręki. Z odsieczą przybył na kasztance rząd, przypominając o możliwości zbioru chrustu w lesie. Ale śmieszki na bok, bo sprawa chrustu to gotowy przepis na pogłębienie katastrofy przyrodniczej.

Puszcze nietknięte siekierą

Przyzwyczailiśmy się do lasów, w których drzewa rosną w równych rządkach, a pod nogami nie walają się gałęzie. W takim lesie łatwo zbierać grzyby i trudniej się zgubić. Rzecz w tym, że taki twór to nie żaden las, tylko plantacja desek. Tak, zdarzają się leśnicy, którzy rozumieją, że las to coś więcej niż pole uprawne (a i na polu przydałoby się więcej miejsca dla dzikiej przyrody). Niemniej znaczna część naszych lasów przedstawia się pod tym względem żałośnie. Ilość martwego drewna na hektar nie przekracza 10 m sześc. W lesie naturalnym ta wartość przeciętnie wynosi 123 m sześc.

Wielokrotnie w rozmowach spotykam się z argumentami: po co martwe ma leżeć w lesie – jest bałagan  i siedlisko szkodników. Taki pogląd obowiązywał we współczesnym leśnictwie od jego zarania w XVIII w. Niestety, wielu polskich leśników, a nawet naukowców zajmujących się leśnictwem, nadal go wyraża, czemu najlepszy wyraz dał nieżyjący już prof. Jan Szyszko, pod którego kuratelą przez dłuższy czas znajdowało się polskie leśnictwo.

Tylko po co przyrodnikom martwe drewno? A szerzej: po co nam wszystkim martwe drewno? Powodów jest wiele, zacznijmy od najmniej oczywistego, od literatury. Chociażby w „Panu Tadeuszu” i w książkach o Tomku Wilmowskim Alfreda Szklarskiego motywy przyrody zajmują sporo miejsca. Bodaj najczęściej stawianym zarzutem wobec „Pana Tadeusza” są długie opisy przyrody. Sądzę, że to efekt naszego oderwania od niej, jej niezrozumienia. Kiedy czytamy opis przyrody, możemy nie tylko ujrzeć ją tak, jak widział ją autor, wyłapać jego błędy (wieszczowie bywają omylni), ale też docenić kunszt literacki. A czym się zachwycał  autor epopei narodowej? Dziką, litewską puszczą, nad wycinką której ubolewał: „Pomniki nasze! ileż co rok was pożera / Kupiecka lub rządowa moskiewska siekiera”. Swoją drogą to pierwsze użycie w języku polskim określenia „pomnik” w odniesieniu do przyrody.

Urodzie naturalnych nieprzebytych puszcz z powalonymi drzewami nie oparli się malarze. Szczególnie dobrze to widać w pracach Grottgera i Wyczółkowskiego przedstawiających krajobrazy Puszczy Białowieskiej. Imieniem tego drugiego nazwano nawet rezerwat przyrody z najliczniejszym w Polsce stanowiskiem cisów, w którym artysta szukał natchnienia do pracy i które tam znajdował. Artyści zachwycali się tyleż dorodnymi, wiekowymi i żywymi okazami, ile ich śmiercią oraz rozkładem, czemu najdobitniej wyraz dał Grottger w rycinie „Puszcza” z cyklu „Lithuania”, w której puszczańskiego krajobrazu użył do zilustrowania żniwa zbieranego przez śmierć w wyniku powstania styczniowego.

Życie po życiu

Spokojnie, to nie metafizyka. Jako prosty biolog ufam tylko w szkiełko i oko, co akurat nie spotkałoby się z pochwałą naszego wieszcza. Po prostu martwe i zamierające drzewa są dla przyrodników zazwyczaj atrakcyjniejsze niż żywe. W takich drzewach tętni życie organizmów, które żywią się martwym drewnem. Gdy drzewo umiera, otwiera się okno w zielonym sklepieniu i do dna lasu dociera światło, pobudzając do życia rośliny światłożądne. To również sygnał dla młodego pokolenia drzew, by wystartowało w wyścigu o zajęcie miejsca po zmarłym. W tym wyścigu nie ma litości, zwycięzca bierze wszystko, czyli miejsce w pierwszym lub drugim piętrze korony lasu. Przegrani wzbogacą dno lasu w martwe drewno.

Tymczasem zmarły olbrzym nie tylko zwolnił miejsce, ale swoim ciałem dostarczył masę pokarmu. Na kłodę spadnie niejedno nasionko, te startują w wyścigu o światło z uprzywilejowanej pozycji – są wyżej, a pod sobą mają znaczne zapasy nawozu. Szczególnie gdy trafiło się na wierzchołek wykrotu, czyli karpy korzeniowej po wywróconym drzewie, choć ta pozycja bywa niebezpieczna – niekiedy zanim korzenie umocnią się w stabilnym podłożu, wykrot się rozpada i niedoszły delfin kończy na dnie, w cieniu. Wykroty są miejscem zasiedlanym przez wiele zwierząt, m.in. pszczoły samotnice, chrząszcze czy gady. To jedno z ulubionych miejsc na gniazdo dla strzyżyka, należącego do najzdolniejszych śpiewaków naszych lasów. W cieniu martwego olbrzyma lubią przebywać płazy.

W naturalnych lasach większość dorosłych drzew zaczynała życie na kłodzie piastunce. Rekordzistami są tu świerki, przeszło 90% z nich w ten sposób rozpoczynało swoje istnienie. Po latach, gdy martwy poprzednik spróchnieje, drzewo stoi na korzeniach jak na szczudłach. Takie drzewa posłużyły starożytnym za wzorzec kolumny, symbol Drzewa Życia, łączącego ziemię z niebem. Baza symbolizowała korzenie, trzon pień, a głowica koronę.

Halina Poświatowska napisała: „Drzewa umierają inaczej niż ludzie. Drzewa wyglądają tak, jak gdyby cieszyły się własną śmiercią”. Poeci dostrzegają więcej, zapewne więc miała rację, pisząc dalej: „Wprawdzie potem będzie wiosna i one odkwitną znowu, ale ty wiesz, że nigdy nie można mieć pewności. No i skąd o tym mają wiedzieć drzewa?”. Wiele wskazuje na to, że mogą, o ile nie jest to śmierć nagła. Już 50 lat przed śmiercią sędziwca do jego wnętrza wnikają grzyby. Wiele z nich jest pasożytami przyśpieszającymi zgon. Gdyby drzewo czuło i rozumowało, musiałoby o tym wiedzieć. Wiele z pasożytów wraz ze śmiercią drzewa przekształci się w saprofity, czyli będą żywiły się teraz martwą ofiarą. Wśród grzybnej braci jest wielu powszechnie znanych bohaterów, jak hubiak pospolity, którego już w starożytności w Europie, Chinach i Japonii stosowano w medycynie i który przez wieki był najpospolitszą podpałką do krzesiwa. Na Podkarpaciu poświęcony podczas uroczystości Matki Boskiej Zielnej chronił przed gromami. Innym grzybem, podobnie żyjącym, w dodatku nadającym się do spożycia, jest żółciak siarkowy, którego polecam najwytrawniejszym smakoszom. Ogółem przeszło połowa spośród niemal półtora tysiąca grzybów owocnikowych w Polsce związana jest z zamierającymi i martwymi drzewami. Wśród nich jest wiele gatunków zagrożonych, jak czarka szkarłatna, którą możemy spotkać zimową porą na opadłych gałązkach drzew i krzewów liściastych. Do grzybów owocnikowych dorzućmy grzyby zlichenizowane, czyli porosty. Badania w Puszczy Białowieskiej wykazały ok. 400 gatunków, spośród których 121 to epiksylity, czyli porosty zasiedlające martwe drzewa.

W największym stopniu martwe drzewa sprzyjają najliczniejszej grupie zwierząt, czyli owadom. Samych chrząszczy mamy w Polsce przeszło 7 tys., skupionych w ponad 110 rodzinach, spośród których ponad 70 obejmuje chrząszcze saprofityczne, odżywiające się martwym drewnem, przynajmniej na pewnym etapie życia. Na przykład  larwa żyje w próchnowisku, a postać dorosła na pyłkach kwiatów, jak kruszczyca złotawa. Do tej grupy należy ok. 60% tych owadów. A przecież to niejedyne owady bezpośrednio i pośrednio związane z martwymi drzewami. Wiekowe martwe drzewa to cały mikroświat, z masą siedlisk i kryjówek. W tej skali to przez pewien czas nieograniczone możliwości pokarmowe, ale też świat pełen zagrożeń. Najsubtelniejszym (a może moim ulubionym?) przykładem są parazytoidyczne błonkówki.

Parazytoidyzm to chyba najbardziej perwersyjne zjawisko stworzone przez ewolucję. Polega ono na złożeniu zaledwie jednego jaja do ciała bardzo konkretnego gatunku, bywa że kilku blisko spokrewnionych gatunków. Kiedy z owego jaja wylęgnie się pociecha, zacznie powoli zjadać swojego gospodarza. Zaczyna od najmniej zbędnych do życia elementów, czyli tłuszczu i gonad, na koniec zostawiając narządy najbardziej niezbędne do życia – układ krwionośny i pokarmowy. Wszystko jest wyliczone co do jednej kalorii, niczym w kosmicznej rakiecie, by nic się nie zmarnowało, a zarazem wystarczyło na przeobrażenie się w postać dorosłą. Oczywiście korzystając z oskórka gospodarza jako osłony. Niektóre błonkówki potrafią wytropić wikt i opierunek dla swoich pociech pod korą martwych drzew. Długie pokładełko wkręcają w korę niczym korkociąg, by ostatecznie jego końcem sięgnąć larwy chrząszcza i złożyć jajo. Następnie trzeba się wykręcić. I wszystko za sprawą ewolucji działa jak w szwajcarskim zegarku.

Rzecz jasna, tam gdzie owady, tam i drapieżniki. Następnymi największymi amatorami owadów są pająki, dla których martwe drzewo to nie tylko pokarmowe eldorado za sprawą liczebności ofiar, ale też liczne miejsca na rozpięcie sieci czy urządzenie zasadzki. Pierwsze miejsce w skali lokalnej i globalnej pod względem masy spożywanych owadów zajmują ptaki. Naszą uwagę w tej grupie zwracają przede wszystkim dzięcioły. Larwa np. koziroga dębosza, osiągająca wagę nawet 10 g, to produkt na obfitą kolację przy świecach, choć w jego wypadku raczej samotną. Niekiedy mamy do czynienia z gradacją, czyli wyjątkowo licznym pojawieniem się owadów jakiegoś gatunku pasożyta drzew czy saprofita. Dla tych ptaków to złote czasy – zawsze po gradacji kornika drukarza w Puszczy Białowieskiej przybywa dzięciołów trójpalczastych, najrzadszego spośród krajowych dzięciołów, których liczebność nie przekracza tysiąca par.

Rzecz jasna inne ptaki też zyskują na licznym pojawieniu się owadów. Ze śmierci drzewa korzysta wiele gatunków czy grup organizmów. Obejmują one niemal wszystkie grupy taksonomiczne znane w świecie przyrody. Niekiedy martwe drzewa są domem, jak dla puszczyka mszarnego, lęgnącego się na złamanych sterczących pniach, zwanych złomami. Ale przecież i diabeł Rokita przed przeprowadzką do miasta mieszkał w starej, wypróchniałej wierzbie. A leżące kłody to wygodne ścieżki dla rysi.

Istotne usługi ekosystemowe oddawane są również nam. Martwe drzewa są magazynem wody, którą gromadzą w czasie intensywnych opadów czy roztopów, a następnie, niczym gąbka, powoli zwracają. Stąd ich niebagatelne znaczenie dla mikroklimatu lasu. I dla nas, bo martwe drzewa zmniejszają ryzyko powodzi! Nawet te małe ich fragmenty, które zwiemy chrustem.

Skąd drewno w lesie?

Oczywiście z drzewa. W Puszczy Białowieskiej corocznie obumiera 3,3 m sześc. na hektar drzew. Tyle samo przyrasta, bo to las w stanie równowagi. Miara nieco problematyczna do wyobrażenia, postaram się ją więc do czegoś odnieść. Zimą spalam ok. 23 m sześc. drewna. To oznacza, że tylko na potrzeby mojej rodziny potrzeba 7 ha lasu rocznie. Albo wyobraźmy sobie dorodny świerk, taki o średnicy 45 cm i wysokości 40 m. To mniej więcej 3,3 m sześc. Gdyby wszystkie obumierające na powierzchni kilometra kwadratowego drzewa przeliczyć na takie świerki, byłoby ich 100!

Jednak większość umierających drzew jest znacznie mniejsza, wręcz mieści się w pojęciu chrust. Takich mniejszych martwych drzew jest więcej niż dorodnych, m.in. z racji ich większej podatności na złamania w czasie silnych wiatrów. W naturalnych lasach na hektarze leży i stoi 130-140 m sześc. drewna, stanowiącego dom dla niezliczonych organizmów. Jeden dorodny pień może być domem dla tysiąca różnych gatunków roślin, grzybów i zwierząt. A gdyby do tego doliczyć bakterie czy grzyby jednokomórkowe? Taka ilość martwego drewna oznacza, że stanowi ono ponad 20% całej naziemnej masy organizmów żywych w naturalnym lesie. Większość ulegnie rozkładowi i wchłonięciu przez nowe pokolenia drzew, ale nie wszystko. Część będzie się zagłębiała pod ziemię na skutek obumierania i opadania na jej powierzchnię nowych pokoleń lasu. Te nierozłożone fragmenty z czasem zmienią się w węgiel brunatny, a następnie kamienny, tak jak to było w przeszłości. My, zbierając niemal całe drewno z lasów gospodarczych, zatrzymaliśmy ten proces, co jest jedną z przyczyn wzrastającego stężenia CO2 w atmosferze i idącego za tym podgrzewania klimatu.

Procesy naturalnego cyklu życia i śmierci nadal możemy obserwować w resztkach lasów naturalnych, chronionych np. w Białowieskim czy Wielkopolskim Parku Narodowym. Inne miejsca wciąż nie są chronione, a leśnicy robią wszystko, by nie dopuścić do utworzenia tam parków narodowych. Tak jest w przypadku Pogórza Przemyskiego, gdzie powołania nie może się doczekać Turnicki Park Narodowy, czy w podszczecińskich lasach, które pragną zostać Parkiem Narodowym Puszczy Bukowej. By temu zapobiec, leśnicy śpieszą z wycinką najstarszych drzew. Tym razem to już nie obca, zaborcza siekiera, dzierżą ją nasi funkcjonariusze państwowi. Rzecz jasna wszystko dzieje się zgodnie z prawem i planem urządzenia lasu. To również leśnicy stoją za blokadą powiększenia Białowieskiego Parku Narodowego na obszar całej puszczy.

W innym cennym przyrodniczo zakątku Polski mieszkają znajomi, miłośnicy przyrody. Ogrzewają dom drewnem, od dawna zbierają w lesie gałęziówkę. Czyszcząc las, znaleźli nadobnicę alpejską, chrząszcza zagrożonego wyginięciem. Zgłosili to w nadleśnictwie. W odpowiedzi usłyszeli, że jeśli komukolwiek o tym powiedzą, nigdy już nie zbiorą w ich lesie żadnej gałązki. To więcej niż groźba braku taniego paliwa, to groźba braku drewna w ogóle. W regionie drewno kupuje się u leśników i samodzielnie tnie na podwórku. Łatwo przewidzieć skutki zgłoszenia gatunku zagrożonego do służb ochrony przyrody.

Chrust a godność

Media donoszą, że chętnych na chrust jest tak wielu, że dla wszystkich nie wystarczy. Jest jednak jeszcze jedna strona zagadnienia – to godność! Nasz rząd przygarnął w zeszłym roku 20,5 mld zł z handlu emisjami (czym na rachunkach za prąd się nie chwali, wskazując tylko, ile my płacimy w ramach handlu emisjami). I co z tą kasą? Raczej nie poszła na wyrównanie szans energetycznych obywateli. Dla sprawiedliwości napiszę, że żaden rząd za wiele w temacie nie zrobił. Zamiast tego proponuje się nam, mieszkańcom zadupi, byśmy łazili po lesie i zbierali gałęzie. Nie wiem, czy państwo z rządu zdają sobie sprawę, że ludzie na zadupiu pracują, na moje oko dużo więcej niż w miastach. Mają rodziny i swoje sprawy. I wybaczcie jaśnie panowie, ale nie mamy czasu na bieganie za opałem. Jeśli będziemy zbierać chrust, to kosztem pracy, a to odbije się na budżecie, PKB i innych świętościach. Albo kosztem życia rodzinnego, do którego państwo z rządu nas zachęcają. Zapraszam więc pana ministra Siarkę na weekendowe zbieranie chrustu, by nie musiał tracić cennego czasu na bezpłatne urlopy. Relaks w lesie gwarantowany! A jeśli pan minister nie ma czasu albo chęci, to mam dla niego pozdrowienie Kozakiewicza!

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 2022, 27/2022

Kategorie: Ekologia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy