Chwiejny Jaruzelski, zdradziecki Rakowski

Chwiejny Jaruzelski, zdradziecki Rakowski

Co polskie władze wiedziały o rozmowach Breżniewa, Honeckera i Husaka na temat wydarzeń w 1981 roku

Mamy w ręku rarytas. Dwie notatki – kilkadziesiąt stron maszynopisu, a w nich kawałek naszej współczesnej historii. Ze względu na objętość – publikujemy fragmenty pierwszej, zatytułowanej: „Notatka służbowa ze spotkania towarzyszy Leonida Breżniewa, Ericha Honeckera i Gustawa Husaka na Kremlu, 16 maja 1981 r.”. Druga to: „Zapis spotkania tow. Breżniewa z tow. Honeckerem na Krymie 3 sierpnia 1981 r.”. Obie pochodzą ze źródeł amerykańskich.

Kreml 1981

To, co wówczas działo się w Polsce, dla bratnich partii było nie do przyjęcia. Podejmowano więc dziesiątki prób odwrócenia biegu zdarzeń. Na Kremlu i na Krymie mówiono o tym szczegółowo, zdając sobie nawzajem relacje z podejmowanych wysiłków i planując w sposób skoordynowany następne. Dyskutowano nad pomocą i wsparciem dla „zdrowych sił w partii”, które mogłyby zastąpić „kręcącego” Kanię, „chwiejnego” Jaruzelskiego i „zdradzieckiego” Rakowskiego. Nie zaniedbywano przygotowań militarnych. Gdy to się czyta, mimo woli człowiek zastanawia się, jak to się stało, że wyszliśmy z tego bez szwanku.
O przeczytanie obu notatek poprosiłem gen. Wojciecha Jaruzelskiego, premiera Mieczysława Rakowskiego oraz historyka prof. Andrzeja Werblana. Poprosiłem o ich komentarz.
Wojciech Jaruzelski: – Dla mnie – w świetle innych dokumentów, mojej wiedzy na te tematy i osobistych przeżyć – zawartość tych notatek nie brzmi sensacyjnie. Zresztą tę ze spotkania na Kremlu znałem wcześniej. Pojawiły się one w zbiorach Sejmowej Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej i być może są tam do dziś. Przy okazji dodam, że w dyspozycji tej komisji znajdowało się mnóstwo innych materiałów – dokumentów, relacji, informacji, zeznań świadków itd. Wynika z nich niezbicie groza ówczesnej sytuacji – w wymiarze wewnętrznym i zewnętrznym. Znamienne są uniki, nikłe lub jednostronne zainteresowanie tą dokumentacją. W zakresie sytuacji gospodarczo-społecznej jest to wręcz rażące. Piszę obszernie na ten temat w mojej książce „Pod prąd”. Ale wracając do wspomnianych notatek – niewątpliwie jest to ważne świadectwo owego czasu. Co warto szczególnie wyeksponować, to rola NRD, Honeckera. Proszę zwrócić uwagę, że trzy czwarte tego dokumentu to zapis jego wypowiedzi. Szczególnie to, co mówi on o strategicznej sytuacji NRD: z jednej strony RFN, a z drugiej „heretycka” Polska. Akcentuje dotkliwe dla NRD skutki naszego załamania gospodarczego. Oni istotnie w dużej mierze byli skazani na dostawy polskiego węgla i wielu innych artykułów. Kiedy wzajemnie planowano dostawy „na styk”, gwałtowne ich załamanie powodowało poważne perturbacje. Dla NRD rozwój sytuacji w Polsce to rzeczywiście była kwestia „życia i śmierci”. Towarzyszyła temu również ideologiczna ortodoksja. NRD-owcy bardzo nerwowo reagowali na to, co działo się w polskich mediach. Oni też najostrzej ocenili program naszej reformy gospodarczej. Honecker napisał nawet list do Kani, w którym przestrzegał go, że to jest w istocie zamysł kontrrewolucyjny. „Kontrrewolucja” – to określenie nie schodziło im z ust. Podobnie zresztą rzecz się miała z politykami radzieckimi. Przy czym, co trzeba obiektywnie przyznać, w październiku roku 1980 na prośbę Stanisława Kani i premiera Józefa Pińkowskiego, składających wizytę w ZSRR, udzielono Polsce znacznej pożyczki – ponad 400 mln dol., odroczono spłatę kredytów, utrzymywano, a nawet zwiększono dostawy materiałów i surowców. Taka sytuacja trwała aż do jesienie 1981 r. Rosjanie mieli więc poczucie, że okazują dowody przyjaźni, że sobie odejmują od ust, by nam pomóc. Tymczasem pieniądze i surowce do Polski płynęły, z Polski płynęły różne antyradzieckie głosy, ekscesy. Oni skrupulatnie rejestrowali wszystkie takie głosy – że oto „Ruscy” nas eksploatują, okradają itp. W końcu, po pierwszej turze zjazdu „Solidarności”, mocno zareagowali. Wiceprzewodniczący Komisji Planowania, Stanisław Długosz, usłyszał we wrześniu w Moskwie, że dalsze dostawy do Polski będą możliwe tylko w warunkach ich zbilansowania. Potwierdzano to zresztą, aż do 14 grudnia, na najwyższych szczeblach. Oznaczało to, że musimy w pełni wywiązywać się z naszych, wcześniej uzgodnionych, dostaw. Wówczas był to warunek absolutnie nie do spełnienia. W rezultacie oficjalnie uprzedzono nas, że od pierwszego stycznia 1982 r. skala dostaw zmieni się radykalnie. W niektórych asortymentach spadnie nawet do zera. Cięcia miały objąć zwłaszcza surowce, w tym tak żywotne dla nas dostawy gazu i ropy. To w zimie, w warunkach załamania naszej gospodarki, zwłaszcza wydobycia węgla, groziło Polsce nie tylko gospodarczą, ale i biologiczną katastrofą.

Skala penetracji partii

Mieczysław F. Rakowski: – Choć nie mieliśmy dowodów, to jednak strzępy tego, co się działo między towarzyszami, wtedy do nas docierały i dawały pojęcie o ich nastrojach i planach. Ale jest tu coś, z czego nie zdawaliśmy sobie sprawy. Chodzi mi o skalę penetrowania partii, jak znakomicie byli zorientowali w układzie sił wewnątrz partii, jak bardzo stawiali na niektórych towarzyszy: Grabskiego, Olszewskiego, Kociołka, i jak nie ukrywali swojej jawnej dezaprobaty dla polityki, którą prowadzili Kania i Jaruzelski. Tego większość partii nie wiedziała. Ja też do końca nie zdawałem sobie sprawy, jak zdeterminowani są ci towarzysze, którzy tu występują, by nie dopuścić do zwycięstwa kursu centrowego. I jeszcze jedno z tego dokumentu wynika – oni w ogóle lekceważyli wszystkie nasze działania, które zmierzały do znalezienia wspólnego języka z tą częścią „Solidarności”, która nie podzielała poglądów radykałów. Pozytywna strona naszej działalności dla ówczesnych sojuszników nie istnieje.
Prof. Andrzej Werblan: – Te zapiski trzeba widzieć w całym kontekście ówczesnych wydarzeń i ówczesnej polityki. Skoro mówi pan, że pochodzą one ze źródeł amerykańskich, to ja dorzucę jeszcze jeden dokument stamtąd. Otóż w biuletynie Woodrow Wilson Centre znaleźć można podpisany przez Susłowa, Gromykę, Andropowa, Ustinowa i Czernienkę wniosek na Biuro Polityczne KC KPZR o przygotowaniach wojskowych w związku z sytuacją w Polsce. Plany te omawiano na trzy dni przed podpisaniem Porozumień Gdańskich! Gdy tutaj dogadywano się „jak Polak z Polakiem”, Radzieccy doszli do wniosku, że sytuacja staje się w najwyższym stopniu niepokojąca i wymaga przygotowania na najgorsze. Zdecydowano więc sformować zgrupowanie interwencyjne przy granicy z Polską, złożone z trzech dywizji pancernych i dywizji zmotoryzowanej. Potem, w przypadku zaostrzenia „polskiego zagrożenia”, jeszcze pięć do siedmiu dywizji. Łącznie upoważniono ministra obrony do mobilizacji 100 tys. ludzi i 25 tys. samochodów w celu doprowadzenia tych dywizji do pełnych stanów! Rosjanie, używając w rozmowach z polskimi towarzyszami siły argumentów, gotowi byli też zastosować argument siły. Oni patrzyli na wydarzenia w Polsce schematycznie: kontrrewolucja, imperializm w ataku, zdobycze socjalizmu w najwyższym stopniu zagrożone, skoro więc polscy towarzysze sami sobie nie radzą, powstaje internacjonalistyczny obowiązek przyjścia im z pomocą. To wtedy było oczywiste, proste i groźne. Nie widzieli innego sposobu opanowania sytuacji w Polsce jak siłą. Woleli, by była to siła polska, ale do użycia swojej od początku byli przygotowani. Dowodem są nie tylko te dywizje rozlokowane na Litwie, Białorusi i Ukrainie, ale też zdanie z notatki, o której rozmawiamy, wypowiedziane przez Breżniewa: tow. Kulikow przygotował już kilka różnych rozwiązań, gdyby doszło do kryzysu. W ich mniemaniu pacyfikacja nie powinna nastręczać żadnych problemów, to wyłącznie kwestia woli.
– Potrzebni więc tylko byli odpowiedni ludzie?
AW: – Rosjanie rozglądali się za takimi, ale to nie było łatwe. Ci, których mieli na oku, być może i mieli wolę, ale ich wpływy były zbyt nikłe. A więc po siłowym wyniesieniu ich do władzy, ich działania raczej zaogniłyby sytuację, niż uspokoiły, wywołałyby najprawdopodobniej wariant krwawy, a więc w rezultacie i tak „bratnia pomoc” ze wszystkimi konsekwencjami byłaby niezbędna. Powtarzam: Rosjanie woleli tego uniknąć, ale od początku byli do tego gotowi.

„Zdrowe siły”

Kolejny wniosek, niemiły dla nas jako Polaków: Breżniew i inni przywódcy radzieccy, a także Honecker i Husak cały czas zastanawiali się, jak wspomóc „zdrowe siły w partii i w narodzie”. Ale też owe „zdrowe siły” – i to jest ten wstyd – ochoczo podkopywały Kanię, Jaruzelskiego i Rakowskiego. Do Moskwy, ale i do Berlina, szedł „kabel” za „kablem”. Jako Polak nawet po latach czuję zażenowanie, czytając przytoczoną rozmowę kierownika wydziału zagranicznego partii niemieckiej – SED – z jego polskim odpowiednikiem, byłym ambasadorem Polski w Berlinie Wschodnim, Piątkowskim. Czuję zażenowanie nie tylko tym, co on mówi, ale przede wszystkim gdzie i do kogo. A przecież Piątkowski nie był jedyny.
AW: – Ulubioną metodą sojuszników było organizowanie wewnętrznego nacisku średnich ogniw partii i średniego aparatu. Liczni sekretarze ambasady radzieckiej, a także towarzysze z organizacji zaprzyjaźnionych z naszymi wojewódzkimi czy zakładowymi organizacjami partyjnymi, jeździli po Polsce i agitowali. Honecker i Husak, czym się na Kremlu chwalą, wspomagali tę akcję gorliwie. Też wysyłali delegacje, drukowali ulotki, organizowali audycje radiowe. Robota szła na całego. Widać jednak, zwłaszcza po IX Nadzwyczajnym Zjeździe PZPR, że Rosjanie byli rozgoryczeni niepowodzeniami. W sferze politycznej zjazd niczego nie przesądzał. Delegaci chcieli porządku, ukrócenia nadużyć, pragnęli zemsty na ekipie Gierka, za doprowadzenie do takiej sytuacji, w jakiej partia się znalazła, ale wycinali też w głosowaniach „struktury poziome”. Jeśli chodzi o postulaty społeczne, to były tożsame z postulatami „Solidarności”: ukrócić przywileje, żeby było sprawiedliwie, że lepsza reglamentacja niż rynek itd. Radzieccy nie rozumieli ani partii, ani „Solidarności”, ani tego, że jedni i drudzy w gruncie rzeczy oczekiwali, żeby ustrój zaczął spełniać swoje obietnice.
MFR: – To nie jest samochwalstwo, ale jednak na tle tego spotkania na Kremlu widać naszą determinację niedopuszczenia do nieszczęścia.
– W gruncie rzeczy oni między sobą mówią o tym, że wy kręcicie, mówicie jedno, a robicie drugie, a więc tak naprawdę nie zwalczacie „Solidarności”, tylko ją chronicie.
MFR: – Z tej rozmowy to wychodzi w sposób najbardziej obcesowy, jawny.
– O panu mówi się na przykład „zdrajca”.
MFR: – Tak. Tam jest jeszcze jeden fragment o mnie: nawet gdyby Rakowski objął kierownictwo, to nie daje żadnej gwarancji. Moim zdaniem, taktyka Kani i Jaruzelskiego była w pełni uzasadniona, dlatego właśnie, że opierała się na analizie konkretnej sytuacji, a nie na tym, co wymyślano na Kremlu. Tam od początku zastosowano stary schemat: spisek imperialistów. Ja nie wchodzę teraz w to, na ile Amerykanie pomagali „Solidarności”, bo pomagali i nie tylko oni. Można przypomnieć książkę Schweitzera „Victory”. To jest jakby inny problem.
Mnie chodzi o schemat i o wszystkie możliwe w związku z tym konsekwencje. W całej tej rozmowie głównie chodzi o to, że przywódcy są słabi, „mocni” towarzysze zaś nie są popularni i – o ironio losu – też słabi. No i co zrobić, żeby jednak oni wygrali. Cały czas mówi się też o tym – co jest równie ciekawe, bo świadczy o głębokości spenetrowania PZPR – jak wykorzystać podziały, żeby położyć kres „awanturniczej” polityce Kani i Jaruzelskiego, którzy idą na współpracę z „Solidarnością”. Dzisiaj „dyżurni historycy” oczywiście w ogóle pomijają to osaczenie kierownictwa PZPR i Polski, które, co wynika choćby z tej rozmowy, było brutalne i niezwykle niebezpieczne. Z jednej strony Moskwa, z drugiej zaś Berlin Wschodni i Praga. Kania i Jaruzelski swoją polityką kluczenia i uników autentycznie ratowali kraj przed dramatem. Ten pierwiastek patriotyczny, polski w ich postępowaniu, jest całkowicie pomijany, w ogóle nie jest brany pod uwagę. A przecież ta rozmowa zadaje kłam tezie, że PZPR była ekspozyturą Moskwy.
– Z tego tekstu wynika, że ekspozytura Moskwy ograniczała się do kilkunastu nazwisk i do kombinacji, jak je uczynić nazwiskami do przyjęcia przez polską opinię publiczną i polską partię.
MFR: Przy czym Moskwa sama, co też to wynika z tego dokumentu, miała świadomość, że oni nie mają oparcia w masach, co oczywiście przypisywano naszej „oportunistycznej” polityce ustępstw. Tymczasem była to na wskroś polityka polska, narodowa, jej celem było chronić Polskę i jej obywateli. Zdaniem „prawdziwych Polaków” i ich sprzymierzeńców w Moskwie, Berlinie i Pradze, Kania, Jaruzelski i ja przeszkadzaliśmy po prostu w obronie socjalizmu. Wystarczyło, za pomocą różnych gier usunąć nas i już, po kłopocie. Na marginesie muszę powiedzieć, że wbrew ówczesnym posądzeniom ja byłem wolny od jakiejś antyradzieckiej postawy. Ja w ogóle jestem wolny od tego typu uczuć. Kierowała mną zawsze miłość do mojego kraju i troska o trwałość państwa. W czasie kiedy miałem wpływ na politykę, spełniałem swoje obowiązki przede wszystkim z punktu widzenia interesów narodowych.

 

 

Wydanie: 2005, 50/2005

Kategorie: Historia

Komentarze

  1. ireneusz50
    ireneusz50 28 czerwca, 2019, 21:48

    Chwiejny Jaruzelski, zdradziecki Rakowski, głupi wałęsa i cała masa pachołków niemieckich rewizjonistów i żydowskiego kapitału. Gdyby Jaruzelski nie był odpowiedzialny to by zrobił wariant Chiński, i dzis bylibyśmy potęga gospodarcza jak Chiny. Warchoły za pieniadze zachodu zniszczyły rozwijający sie kraj, Dziś widać jakie elity polityczne nami zawładnęły. Polityk – osoba działająca w sferze polityki, która w klasycznym rozumieniu pojmuje sie jako dążenie do realizacji idei Dobra (Platon), lub rodzaj sztuki zarządzania państwem, której celem jest dobro wspólne (Arystoteles) a przyporządkowanie działania temu celowi ostateczne. W Polsce tej definicji nie odpowiada żaden osobnik o którym mozna by powiedziec ze to polityk. W Polsce za polityka przyjęto uważać każdą kurwę i złodzieja który sie kreci w sferze polityki.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy