W cieniu podejrzeń

W cieniu podejrzeń

Jak to było możliwe, że przez lata tuszowano sprawę arcybiskupa Paetza?

Opornie, ze zgrzytem, przy wielkim zgorszeniu publicznym mechanizmy samooczyszczenia Kościoła, które pozwoliły mu przetrwać już dwa tysiąclecia, zadziałały i tym razem. O „wielkim zgorszeniu”, jakie wywołują takie sprawy, jak byłego metropolity poznańskiego, arcybiskupa Juliusza Paetza, mówił tuż przed podjęciem decyzji o jego dymisji Jan Paweł II. Choć nie wymienił z nazwiska polskiego hierarchy, którego podniósł do godności biskupiej w 1982 r., w swym liście pasterskim wyraził głęboki żal. „Przez tego rodzaju sprzeniewierzenia – powiedział -mroczny cień podejrzeń pada na całe duchowieństwo”.
Sam arcybiskup, oznajmiając po zakończeniu wielkoczwartkowej mszy w poznańskiej archikatedrze o swej rezygnacji z funkcji metropolity, uzasadnił ją potrzebą przywrócenia „jedności i pokoju” w Kościele poznańskim, w którym wrogowie szerzyli „insynuacje” na jego temat. Powtórzył argumenty ze swego listu z 17 marca, którego odczytania w kościołach odmówiło wielu księży archidiecezji: „Nadużyto mojej dobroci i spontaniczności, wypaczono i przewrotnie interpretowano moje słowa, gesty, zachowania”.
Słysząc te tłumaczenia, klerycy obecni na mszy z trudem powstrzymywali śmiech i trącali się łokciami. To przecież wycieczki arcybiskupa podziemnym 50-metrowym korytarzem prowadzącym do Wyższego Seminarium Duchownego i jego nocne odwiedziny w sypialniach kleryków zmusiły rektora seminarium, Tadeusza Karkosza, do wydania niemal heroicznej decyzji – zakazu wstępu własnego arcybiskupa na teren uczelni.
Podczas gdy Paetz nie przyznawał się do błędów popełnionych wskutek swych skłonności, watykańskie biuro prasowe nie pozostawiło miejsca na wątpliwości. Jego wicedyrektor, ks. Ciro Benedetti, powiedział: „Nie potwierdziły się głosy, jakoby komisja wyznaczona przez Jana Pawła II nie zdołała ustalić dowodów winy, jak również przypuszczenia, że wszystko skończy się na udzieleniu arcybiskupowi upomnienia.
Właśnie taki scenariusz miękkiego lądowania Paetza przewidywał na łamach dziennika „La Repubblica” jeszcze w przeddzień jego rezygnacji niezwłocznie zaakceptowanej przez papieża jeden z najlepiej poinformowanych włoskich watykanistów, mający silne związki osobiste z Polską, Marco Politi. Mógł mieć podstawy do podobnego prognozowania po tym, jak rektor poznańskiego Uniwersytetu Adama Mickiewicza, w którym Paetz jest wielkim kanclerzem Wydziału Teologicznego, wystąpił wraz z kilkudziesięcioma przedstawicielami inteligencji katolickiej „w obronie imienia abp. Paetza”. Pod listem protestacyjnym podpisali się: Jan Kulczyk, Stefan Stuligrosz, Magdalena Abakanowicz i wiele innych osobistości z Poznania.
Atmosfera wokół pałacu arcybiskupiego zagęszczała się już co najmniej od trzech lat i to nie tylko z powodu anegdot krążących na temat upodobań światowca, jakim jest niewątpliwie były kurialista watykański, prałat antykamery papieskiej. Np. zamiłowania do wystawnych przyjęć i luksusowych zastaw. Gdy papież udzielił w 1983 r. 48-letniemu wówczas Paetzowi sakry biskupiej i wysłał go do Łomży, koledzy z kurii rzymskiej zażartowali z jego upodobań do luksusu, robiąc mu złośliwy podarunek w postaci długich gumiaków rybackich do brodzenia po bagnach. Była to aluzja do tego, że papież wysyła go z salonów w odległą głusz. Po 13 latach w Łomży przyszła, zdawałoby się, zasłużona nominacja na prestiżowe arcybiskupstwo poznańskie, chociaż ksiądz biskup jakoś szczególnie w Episkopacie nie błyszczał ani nie porywał wiernych homiliami.
W Poznaniu już po kilku miesiącach pobytu Paetza klerycy i młodzi księża, którzy stali się obiektem jego zainteresowania i względów – a mógł wiele obiecać i załatwić, jeśli chodzi o ich przyszłą karierę – zaczęli skarżyć się obdarzonym zaufaniem przełożonym.
Ci, którzy znali prawdę i wiedzieli, jaka szkoda dzieje się Kościołowi, doszli do wniosku, że aby pokonać „opór materii”, muszą przyspieszyć bieg wydarzeń. Dlatego ukazał się artykuł w wielkonakładowym dzienniku, a osoby cieszące się pełnym zaufaniem Jana Pawła II przedstawiły problem bezpośrednio papieżowi, który wysłuchał relacji z wielką uwagą.
Ważny jest też międzynarodowy kontekst wydarzenia. Od paru miesięcy Kościół w Stanach Zjednoczonych przeżywa niebezpieczny kryzys, ponieważ co najmniej 150 księży jest formalnie oskarżonych o pedofilię i nadużycia homoseksualne. Podobnych problemów, choć na mniejszą skalę, dostarcza Kościół irlandzki. Coraz częściej pojawia się pytanie, czy Kościół nie płaci zbyt wysokiej ceny za celibat?
Od rewelacji prasowych do dymisji Paetza upłynęło wiele tygodni. Na reakcję miały wpływ m.in. wnioski, jakie Kościół wyciągnął ze sprawy b. arcybiskupa Wiednia, kardynała Hansa Hermana Groera, którego nadużycia homoseksualne wobec seminarzystów i zakonników w klasztorze Benedyktynów wyszły na jaw po 20 latach. Teraz Groer decyzją papieża przebywa od 1998 r. na pokucie w pewnym zakonie żeńskim w Szwecji. Zanim jednak tam się znalazł, minęło kilka lat, w ciągu których skandal starała się zatuszować najbardziej konserwatywna część austriackiej hierarchii kościelnej. Wskutek utraty zaufania do duchowieństwa w ciągu pięciu lat od wybuchu skandalu (1995 r.) z Kościoła katolickiego niewielkiej Austrii wypisało się ćwierć miliona osób.
W związku ze sprawą Paetza naczelny redaktor katolickiego „Znaku”, Jarosław Gowin, pyta: „Jak to było możliwe, że przez lata nie reagowano na sygnały o popełnionym złu i czemu to zło nie tylko tolerowano, ale wręcz tuszowano?”.
Istotnie, wiele pozostało do wyjaśnienia.

 

 

Wydanie: 13/2002, 2002

Kategorie: Kościół

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy