Cios prosto w Oko

Cios prosto w Oko

Możemy w Polsce zaobserwować bardzo ciekawy eksperyment medialny, który zaowocował powstaniem konglomeratu pism jednobrzmiących, schematycznych i choć niemal wzorcowych w jednorodności – to czasem nieprzewidywalnych i zaskakujących. Są to tzw. tygodniki opinii prawicowej, w odróżnieniu od tygodników opinii. W tych ostatnich, mimo rozpoznawalnej linii redakcyjnej i jakiejś ramowo identyfikowalnej polityki zespołu, można znaleźć teksty wobec głównego czy dominującego nurtu polemiczne, dyskusyjne, odmienne. Zdarza się zapraszanie autorów czy rozmówców do wywiadów spoza redakcyjnej „bańki”. W tygodnikach opinii prawicowej takich szaleństw, odchyleń ani fanaberii po prostu nie ma. To są pisma, które, nie mając wspólnego koncernu zarządzającego treściami i pieniędzmi, zachowują się jak pododdziały zwarte ideologicznego natarcia: tematy te same, wrogowie ci sami, problemy identyczne i powtarzalne, wąska pula komentujących, najlepiej członków redakcji (z fundamentalną dominacją mężczyzn, bo wiadomo: konserwatyzm i prawica to męska specjalność). Czyli, w największym skrócie, parafrazując anegdotę o przedwojennych mercedesach, mamy tu pisma różnobrzmiące, różnorodne i wielobarwne, pod warunkiem że będzie to kolor brunatny. Pisma te próbują oczywiście sprawiać wrażenie, że różnią się od siebie, i czasami rzeczywiście tak jest, szczególnie gdy się okazuje, że ich patroni polityczni weszli np. w jakiś spór w łonie rządzącej elity (podatki, lex TVN, szczepionki, spór z Unią). Ale czasami wszystkie te pozorne różnice znikają jak obłoczki i nadciągają potężne czarne chmury wspólnych obsesji czy mitycznych wrogów. Coś takiego mogliśmy zaobserwować w ubiegłym tygodniu, kiedy z nic lub niewiele znaczącego wydarzenia (epizodu sądowego spoza Polski) trzy główne tygodniki opinii prawicowej zrobiły temat czołówkowy, okładkowy, główny numeru.

Cóż tak wstrząsnęło światem polskiej prawicy medialnej, że zawyła jednym głosem? Otóż sąd w Kolonii (Niemcy) wydał wyrok skazujący pana Dariusza Oko (polski ksiądz, doktor habilitowany nauk humanistycznych, Uniwersytet Papieski w Krakowie) za „podżeganie do nienawiści” w artykule opublikowanym w niemieckim magazynie „Thelogisches”. Za winnego uznał również 90-letniego redaktora naczelnego pisma ks. Johannesa Stöhra. Jak relacjonuje „Rzeczpospolita”, w tekście Dariusz Oko „opisywał działania wewnątrzkościelnej zorganizowanej grupy przestępczej, połączonej z praktykami homoseksualnymi, która działa na szkodę nieletnich i wykorzystuje zależnych od niej kleryków”. Bynajmniej nie owa naukawa (nauka nie zajmuje się publikowaniem doniesień kryminalnych) publikacja ze swoją treścią przyciągnęła uwagę kolońskiego sądu, tylko użyte w niej bardzo konkretne i pochodzące całkowicie spoza języka jakiejkolwiek nauki terminy i pojęcia o jednoznacznym wymiarze dyskryminującym i stygmatyzującym w związku z orientacją seksualną. O tym jednak „Rzeczpospolita” się nie zająknęła. Ale może redaktorzy tego dziennika wiedzą, jaka nauka posługuje się prawomocnie takimi zwrotami i kliszami pojęciowymi, których użył Dariusz Oko, określając osoby homoseksualne m.in. jako „kolonię pasożytów”, „rozrost nowotworowy” i „dżumę homoseksualną”. Ich prawa nazwał „ideologią homo” i „herezją homo”. I właśnie użycie tych sformułowań niemiecki sąd uznał za „podżeganie do nienawiści”, bo tymże te słowa i zwroty są oraz taką funkcję miały pełnić.

Dariusz Oko od lat prowadzi swoją prawicową krucjatę przeciwko homoseksualistom, chcąc przekierować w przestrzeni medialnej na te właśnie środowiska (w tym na tzw. lobby gejowskie w Kościele katolickim) zarzuty wobec osób duchownych o przestępstwa gwałtów i nadużyć wobec dzieci. To, co w Polsce uchodzi mu na sucho lub nawet wzbudza jawne poparcie i aplauz skrajnych środowisk prawicy oraz elit władzy (po wyroku mocno gardłował w obronie „wolności nauki” wiceminister sprawiedliwości Marcin Romanowski – a przypomnijmy, że to polityczne zaplecze Zbigniewa Ziobry stoi za polityczną nagonką na środowiska, świat ludzi LGBT w Polsce, owocującą setkami aktów agresji, pobić czy pogromów), w Niemczech kończy się wyrokiem grzywny w wysokości 4,8 tys. euro lub 120 dniami aresztu. Stąd dzikie wzmożenie tygodników „Sieci”, „Gazeta Polska”, „Do Rzeczy” i tytulatoryjna histeria: „Tak działa niemiecki knebel”, „Przeczytaj tekst, za który Niemcy skazali ks. Oko”, „Skazany za prawdę”.

Sam skazany mości się już w niemieckich kazamatach, pozuje na umęczonego Jezusa, zamordowanego Popiełuszkę i pierwszych chrześcijan pożeranych przez lwy w Koloseum – a jest po prostu funkcjonariuszem i siewcą nienawiści wobec osób LGBT, co w standardowym procesie udowodnił niemiecki sąd. Ale w Polsce księża z powodu wylewania hektolitrów nienawiści nie stają przed żadnymi sądami, nagminnie natomiast staje się to doświadczeniem innych: m.in. chłopca, który w przedsionku kościoła w Zawierciu nie zdążył w mroźną noc zdjąć czapki, aktywistki oskarżanej o obrazę uczuć religijnych poprzez rozwieszenie plakatów z tęczową Maryją bądź trzech mężczyzn, którzy przewrócili pomnik prałata Jankowskiego, pedofila krzywdzącego chłopców i dziewczynki przez kilkadziesiąt lat.

Niemal urzędowa bezkarność polskich księży katolickich została więc poważnie urażona decyzją niezawisłego sądu w Kolonii, który rozumie znaczenie wypowiadanych przez Dariusza Oko słów, nie da się zwieść jego naukowej tytulaturze, mającej dać alibi nienawistnym, a nie naukowym, poglądom. Uderz w Oko, nożyce całej prawicy się odezwą. To jednak niesamowite, jak niewielka grzywna potrafiła zaboleć. I bardzo dobrze. Życzę więcej bólu.

r.kurkiewicz@tygodnikprzeglad.pl

Wydanie: 2021, 33/2021

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy