Cisza nie jest cudowna

Prof. Henryk Skarżyński, laureat BUSOLI 2000: – Minione dwa lata były bardzo ważne. Przeprowadziłem pionierską operację przywracającą słuch osobom słabo słyszącym

Najpierw obchód. W czasie jego trwania jest zasada, że wszyscy stoją. Wtedy mówią krótko.
Następnie profesor przeprowadza trzy operacje, każda zajmuje około kwadransa i zaznaczona jest literą A. Gdy operuje ktoś inny, wpisane jest B. Kiedyś jego koledzy (profesor zmienia w szybkim marszu jeden zielony fartuch na drugi) latami czekali na podobny do właśnie operowanego przypadek. W Instytucie te same problemy powtarzają się co tydzień. To doskonali wprawę.
Profesor przechodzi z sali do sali, gdzie na ten krótki czas głęboko uśpiono pacjenta. Potem poprowadzi internetowe konsultacje. Dziś połączymy się z Radomiem.
Oto tylko fragment zwykłego dnia w Instytucie Fizjologii i Patologii Słuchu.
Chodzę i szukam luki w tym idealnie funkcjonującym systemie. Profesor zaznacza, że perfekcja w pracy wynika nie tylko ze szczególnego umiłowania pacjentów, ale i względów finansowych. – Wątki gospodarcze są tak samo ważne jak naukowe – tłumaczy.
Kiedyś operacja trwała kilka godzin, dzisiejszy kwadrans jest na pewno tańszy.
Poza tym operacja jest mniej kosztowna od długiej rehabilitacji i wiecznych antybiotyków. No i można kupić najdroższe i najlepsze aparaty. Są tak intensywnie używane, że już po roku zwraca się koszt.
Poza przedmiotami ważni są lekarze. Chodzi o to, żeby nie musieli dorabiać. Żeby w Instytucie dostali przyzwoite pieniądze. Musi starczyć dla pielęgniarek. Dzięki tej finansowej dbałości w instytucie nikt nie słyszał o strajku pielęgniarek.
W Instytucie obowiązuje hasło „Teraz Polska”. Stosowany przy rekonstrukcjach specjalny cement jest polskiej produkcji. Zaangażowani zostali także rodzimi elektronicy, a system wacików przypominających różaniec, a służący do pooperacyjnego uszczelniania ucha, został wymyślony w samym instytucie.

Zoperować tysiące słabo słyszących

Ale oto największa sensacja dzieląca nas od dnia wręczenia Busoli. Prof. Skarżyńskiemu udało się wszczepić implant ślimakowy, zachowując jednocześnie własny, choć bardzo słaby słuch pacjentki. Operacja odbyła się w lipcu. Poza sensacją medyczną łamała stereotypy. Dotychczas uważano, że resztek słuchu nie należy ruszać. Trzeba cieszyć się tym, co jest. Dokupić aparat słuchowy i żyć z protezą. – Udowodniłem, że wszczepienie implantu nie musi oznaczać zniszczenia resztek własnego słuchu. Przeciwnie, sztuczny słuch może idealnie uzupełniać naturalny. Badania prezentowaliśmy od dwóch lat, ale stereotyp był tak silny, że nikt nie wierzył – wspomina profesor.
Pacjentka miała 25 lat, wadę zdiagnozowano u niej dopiero w wieku 6 lat, gdy zorientowano się, że nie reaguje na dzwonek i telefon. Dziewczyna słyszała tylko tony niskie, wysokie dla niej nie istniały. Rozumiała nie więcej niż 20% informacji. Jej implant umieszczony w jednym uchu jest miniaturowym komputerem przetwarzającym dźwięki w impulsy elektryczne.
W koncepcję prof. Skarżyńskiego pierwsi uwierzyli Austriacy i Niemcy. Tam kilka miesięcy wcześniej odbyły się pierwsze operacje.
A teraz leczenie częściowej głuchoty „po polsku” właśnie staje się obowiązującą w świecie procedurą. W grudniu publikowane będą artykuły w fachowej prasie zachodniej, wiosną 2003 przyjedzie międzynarodowa komisja, która oceni wyniki operacji. Wielki sukces.
Jednak niewiara innych towarzyszy mu od dawna. Gdy 10 lat temu wszczepiał pierwszy implant ślimakowy osobie głuchej, też nikt nie wierzył w sukces. Operację przeprowadził w obecności kamer telewizyjnych, ale nawet wtedy starsi koledzy nie chcieli wierzyć. Zdumiewał ich nie tylko cud tej ingerencji, ale i młody wiek operującego.
Liczba osób całkowicie głuchych w Polsce się nie zmienia. Za to rośnie liczba tych, które tracą część słuchu, bo to jest coraz częstszym powikłaniem po infekcjach. Ich rehabilitacja jest bardzo kosztowna, a i tak najczęściej tracą pracę i kontakt z otoczeniem. Eliminuje ich świat nastawiony na szybkie komunikowanie. Nie głusi, a i tak niepotrzebni. I dlatego operacje przywracające częściową utratę słuchu są tak ważne.
– To są operacje, jakby stworzone dla jego charakteru – enigmatycznie stwierdza jeden ze współpracowników. Profesor uściśla: – Wszystko zależy ode mnie, a ja lubię mierzyć się z własnymi siłami.
Tłumaczy, że zawsze ma niewielkie pole operacyjne i mikroskop. Nikt poza nim nie widzi, co robi. Zdany jest wyłącznie na siebie.
Nie każdego można i trzeba operować, ale dziś statystyka jest alarmująca. Co piąte dziecko (dane IPiFS) ma problemy ze słuchem. Tylko 30% z przyczyn genetycznych. Większość cierpi, bo zlekceważono ich przeziębienia. – Jeśli konieczna jest operacja, powinna nastąpić jak najszybciej – podkreśla profesor.

Kwadrans i po operacji

Ale właśnie zaczyna się obchód. Pacjenci, jeszcze z bandażami, są zaszokowani, bo ze szpitala mogą wyjść już jutro. – Też sprawa kosztów – wyjaśnia profesor. Pierwsze łóżko to mały Szymon z implantem. Nie słyszał od urodzenia, tak jak jego rodzice. Pod salą stoi babcia. Ona słyszy. Płacze ze szczęścia. – Ja go nauczę mówić – zapewnia. Kolejne łóżko – kobieta z zawrotami głowy. – Operacja powinna być kilka lat temu – wyjaśnia profesor, ale uspokaja: – Niedługo zdejmie pani aparat.
Kolejni pacjenci i komentarze profesora: Mężczyzna z drugiego krańca Polski. – Niech pan siedzi, nie leży. Nastoletni Mateusz: – Na razie nie wolno ci machać głową. Drobne, ale znaczące konkrety.
Kolejny etap dnia, operacje, określane jako „dość typowe”. Najważniejsze jest „zamontowanie” protezki (tu wszystko jest miniaturowe, więc trudno nie używać zdrobnień), która ma zastąpić unieruchomione kosteczki. To one przeszkadzają w słyszeniu. Zrosty, nieruchome kosteczki, to wszystko jest pozostałością po infekcjach.
Najgorsza komplikacja w czasie operacji? Można doprowadzić do całkowitej głuchoty. Można uszkodzić nerw twarzowy. Odpukać.
Kolejna sala, w której czeka głęboko uśpiony pacjent. Ma bardzo niskie ciśnienie, dzięki temu nie ma krwi, która zalałaby miniaturowe pole operacji. Ale właśnie z powodu stanu pacjenta zabieg nie może trwać zbyt długo.
Spod prześcieradła wystaje tylko ręka. Współpracujący z profesorem obserwują sytuację na monitorze. Wnętrze ucha w wielkim powiększeniu. – Kiedy przeprowadza się zabieg na otwartym brzuchu, to można użyć całej dłoni. Moje pole operacyjne to 2,5 mm na 2 mm – wyjaśnia profesor. Skupia się na mikroskopie.
Na ekranie widzę, jak precyzyjnie wprowadza protezkę. Całość uszczelnia skrzepem z krwi pacjenta.
Następny pacjent zapada w głęboki sen. Czeka na zabieg. Na monitorze obserwujemy przygotowane do zabiegu ucho. Przypomina wulkan.

Stracone kilkadziesiąt Dobranocek

W radomskim szpitalu czeka już lekarka i jej najtrudniejsze problemy. Procedura jest następująca. W czasie telekonferencji lekarka mówi o schorzeniu, pokazuje wykresy mówiące o poziomie słyszenia w każdym uchu. Jest jeszcze zbliżenie zdjęć bardziej przypominających pustynię po wybuchu niż wnętrze ucha. Potem profesor Skarżyński rozmawia z pacjentem, przedstawia swoją diagnozę. Trzeba czekać na termin operacji. Na koniec pada tajemniczy kod, w którym litera A znowu oznacza, że operuje prof. Skarżyński.
Większość pacjentów to ludzie po szpitalnej tułaczce. Często po kilku nieudanych zabiegach. Zrosty, odbudowa, perforacja, ubytek, zniszczenie – te słowa powtarzają się najczęściej. Lata nasłuchiwania, udawania, że słowa uciekają przypadkiem. Wstyd, ból, coraz większa głuchota. Życie coraz bardziej niepewne, na marginesie, to przewija się w rozmowie z profesorem. – 80% szansy, że będzie pani słyszeć – taką ocenę słyszy 30-letnia kobieta. Promienieje.
I jeszcze rozmowa z czteroletnim Michałem. Urodził się zdrowy. Cisza ogarnęła go po zapaleniu opon mózgowych. Przed kilkoma dniami wszczepiono mu implant ślimakowy. Kiedy będzie dorosły, powie, że przez głuchotę stracił tylko kilkadziesiąt Dobranocek.
– On tak lubi szum samochodów – przypomina sobie matka Michała.


Prof. Henryk Skarżyński, otolaryngolog, dyr. Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu, jest pionierem wszczepiania implantów ślimakowych. Pierwszą taką operację przeprowadził w 1992 r. Operacja polega na wszczepieniu elektronicznego urządzenia, które zastępuje ucho wewnętrzne.
W 1998 r. przeprowadził pierwszą w Polsce operację wszczepienia implantu do pnia mózgu. Operacja ta wiązała się z usunięciem nowotworu, bo to on niszczy nerwy słuchowe.


Pasją profesora są również inne ślimaki. Pierwszy był z gliny, potem pojawił się następny – lampa, maselniczka, świeczka. Profesor również jada z talerzyków w ślimaki, pije z kubka, na którym jest ślimak. W swoim gabinecie zgromadził kilkadziesiąt, a w sumie ma kilkaset.

 

 

Wydanie: 2002, 49/2002

Kategorie: Przegląd poleca

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy