Co tam, panie, w polityce? Chińczycy

Jakże jesteśmy prowincjonalni, zanurzeni w szambie esbeckich teczek, jakże linie współczesnej polskiej polityki wyznaczają spory o nieodwracalny wynik II wojny światowej czy stanu wojennego. Nie widzą zaś nasze media oraz ludzie mieniący się opiniotwórczymi wydarzeń przełomowych, np. w Chinach.
W czasie pogrzebu Jana Pawła II polscy korespondenci z wyrzutem zauważali, że Chiny, już uznawane w Polsce za mocarstwo, nie przysłały na uroczystości delegacji odpowiedniej rangi. Nie wspomniano, że Watykan nadal nie uznaje Chin jako bytu państwowego, a jako jedno z niewielu już państw utrzymuje stosunki dyplomatyczne z Tajwanem.
W Chinach można się modlić w katolickich kościołach, legalnie kupić religijne książki. Widziałem w pekińskim przykatedralnym sklepiku liczne przekłady dzieł Jana Pawła II. Władze nie walczą bowiem z wiarą czy z katolikami, nadzorowanymi przez nieuznawany w Watykanie „Kościół patriotyczny”. Władze chińskie walczą z alternatywną strukturą Kościoła, wiernego i uznawanego przez watykańską administrację. Spór nie dotyczy dogmatów wiary, lecz relacji państwo-Kościół, np. zasady mianowania biskupów. Pekin chce, by Watykan mianował akceptowanych przez władzę kandydatów, a Watykan obstaje przy pełnej suwerenności. W efekcie zwierzchnikiem „nielegalnej” struktury jest biskup, na co dzień pracownik niemieckiego banku, znany wszystkim zainteresowanym, czyli wiernym i służbom bezpieczeństwa. Nie jest on represjonowany, w przeciwieństwie do szeregowych „nielegalnych” księży. Wedle chińskiej maksymy, że trzeba zabić koguta, aby przestraszyć małpę.
W zeszłym tygodniu w prowincji Hebei zwolniono siedmiu aresztowanych katolickich księży z Kościoła „nielegalnego”. Czułe na problematykę katolicką polskie media faktu tego nie odnotowały. Skąd taki liberalny gest? W ciągu ostatniego miesiąca doszło tam do przełomowego spotkania (również przeoczonego przez polskie media). Do Pekinu przybył aktualny przywódca wrogiego niedawno Kuomintangu i został przyjęty z pełnymi honorami przez Hu Jintao, prezydenta Chin i szefa partii nadal zwącej się komunistyczną. Aktualnie Kuomintang jest na Tajwanie w opozycji i w przeciwieństwie do prezydenta Tajwanu, Chen Shui-biana, przeciwstawia się separacji Tajwanu od chińskiej macierzy. Kuomintang i Komunistyczna Partia Chin zgadzają się, że Chiny kontynentalne i Tajwan muszą być zjednoczone. Szkopuł w tym, która z sił politycznych będzie jednoczycielem. Do niedawna istniała propagandowa rywalizacja, ale gospodarka zwyciężyła polityczne i ideologiczne dogmaty. Obie strony pragmatycznie, po chińsku, znalazły kompromisową formułę „wspólnoty cywilizacyjnej Chin kontynentalnych i Tajwanu”, czyli lansowanych od lat przez obie strony wielkich Chin. Skoro Hongkong i Makau mogą być w Chinach na zasadzie One country, two systems, czemu nie Tajwan? Za dalsze inwestycje tajwańskie na kontynencie Pekin godzi się na większą, prestiżową dla biurokracji tajwańskiej reprezentację i aktywność międzynarodową, np. w Światowej Organizacji Zdrowia. Prezydent Tajwanu ocknął się i chce teraz sam przejąć inicjatywę, rozmawiać z Pekinem. Za lat parę dojdzie pewnie do historycznego zjednoczenia. Bez użycia rakiet.
Dla katolików będzie to oznaczać kres podziału na dwa Kościoły, bo Watykan uzna ChRL, a Pekin zgodzi się na mianowanych biskupów. I to zapewne polskie media z radością odtrąbią. Wyrośnie mocarstwo przewyższające rezerwami walutowymi Japonię. Tajwan zyska olbrzymi kontynentalny rynek, a Chiny kontynentalne tajwański high-tech. Pojałtański podział na „komunistów” i „tajwańczyków” zniknie. Tego polskie media i politycy zapewne nie zauważą. W tym czasie w Polsce nastąpi kolejna runda rozliczeń, żalów i lamentu po Jałcie i stanie wojennym.

PS Zapraszam na moją stronę internetową: www.gadzinowski.pl

 

Wydanie: 19/2005, 2005

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy