Co by tu jeszcze podpalić?

Licznik prezydencki:
Do końca kadencji „Prezydenta Swojego Brata” zostało 843 dni.

Ze strony rządu i prezydenta płyną uspokajające sygnały o rychłej ratyfikacji traktatu lizbońskiego i oby się potwierdziły, ale ja nie wierzę PiS i prezydentowi, który jest wykonawcą koncepcji brata. Obawiam się, że może być gorzej, i utwierdza mnie w tym informacja podana w „Gazecie Wyborczej” przez Wojciecha Załuskę po rozmowie z członkiem wąskiego kierownictwa PiS, zaufanym prezesa Kaczyńskiego. Powiedział mu on, że w obronie swojego podejścia do ratyfikacji traktatu politycy PiS gotowi są rozpętać w kraju „patriotyczną ofensywę”, w której za wzór posłuży konwencja z orędzia prezydenta autorstwa Jacka Kurskiego. „Otworzy to puszkę Pandory”, jak mówi ów działacz, czemu, jakże inaczej, winna będzie Platforma. Nie mam nic przeciwko patriotyzmowi, ale styl orędzia nie zostawia wątpliwości, czym stałaby się taka ofensywa, gdyby kierownictwu PiS udało się w nią wciągnąć choćby część Polaków. To nie byłaby ofensywa patriotyczna, takie określenie to ładna maska i kłamstwo. To byłoby rozpętanie nacjonalistycznych, szowinistycznych emocji, obudzenie demonów, czegoś najgorszego, co można sobie wyobrazić w każdym kraju i w każdym czasie. Kierownictwo PiS, jeśli o czymś takim myśli, nie wymyśla nic nowego, ma bogate zaplecze „ofensyw patriotycznych” w historii powszechnej, a także naszej. Ma się do czego podpiąć, choć wątpię, by chciało i co ważniejsze, by chcieli tego jak jeden mąż członkowie i działacze tej partii. Ale tego się nie uniknie, gdyby liderzy zdecydowali się pójść na patriotyczną wojnę klipami a la Kurski. Nie uniknie się odniesień do „patriotycznej ofensywy” we Włoszech z lat 20. pod egidą duce i z lat 30. w Niemczech pod egidą NSDAP, i z lat 60. w Polsce pod egidą Moczara. To były oczywiście „ofensywy patriotyczne” o różnej skali i o różnych skutkach dla świata, ale łączy je ta sama filozofia wojowania, a mianowicie wyzwolenie najbardziej groźnych żywiołów, wzbudzanie w ludziach lęku i nienawiści do swoich i obcych pod chwytliwymi i fałszywymi hasłami obrony zagrożonej ojczyzny.
Nie ma dziś w Polsce niczego, co by takiej awanturze sprzyjało. Po raz pierwszy, odkąd po wschodniej i zachodniej stronie granicy wyrosły dwa wielkie państwa, stwarzając dla nas groźny układ geopolityczny, a więc po raz pierwszy od kilku wieków ten układ geopolityczny zniknął, bo Polska i Niemcy są w tej samej wielkiej organizacji politycznej, jaką jest Unia Europejska, a Rosja straciła pozycję supermocarstwa. Po raz pierwszy od kilku wieków Polska jest wolna i tej wolności nic nie zagraża, nie ma burzowych chmur nad ojczyzną i wokół niej, jak było w dwudziestoleciu międzywojennym. Od kilku lat systematycznie obniża się bezrobocie, największa plaga krajów o gospodarce rynkowej. I będzie się ono nadal obniżało, poprawiając pod względem płac i warunków pracy pozycję ludzi pracy najemnej, którzy dominują w społeczeństwie. Od kilku lat gospodarka rozwija się bardzo szybko, dając korzyści większości społeczeństwa, o czym świadczy wysoki wzrost zarobków, a także sprzedaży detalicznej. Maleje więc poczucie socjalnego lęku, który polityczni złoczyńcy bardzo chętnie w przeszłości wykorzystywali także dla „patriotycznych ofensyw”. Szefowie PiS mają więc małe szanse, żeby ich ewentualne zamierzenia spotkały się z dużym odzewem Polaków. Ale nawet w tym dzisiejszym, niesprzyjającym takim awanturom czasie nie wolno lekceważyć pomysłów podpalania spokoju w kraju, bo taka „ofensywa” to będzie podpalanie, a jej inicjatorzy będą podpalaczami.
Mam nadzieję, że to, o czym pisze Załuska w „Gazecie”, to blef, prężenie muskułów przed ostateczną fazą rozmów z PO na temat ratyfikacji traktatu. W tym blefie jest ton desperacji polityków, którzy zapędzili się własną taktyką w ślepy zaułek, i oby na tym blefie się skończyło. Nie wyobrażam sobie bowiem, by na ową „patriotyczną ofensywę”, która w wydaniu PiS pod obecnym szefostwem musiałaby się przekształcić w nacjonalistyczny sabat, gotowa byłaby pójść jak jeden mąż cała partia czy choćby jej większość. PiS to partia konserwatywnej prawicy. Nie musi się ona stać partią polskiego nacjonalizmu czy szowinizmu, w który siłą rzeczy będą ją wpychać obecni szefowie, jeśli ruszą na „patriotyczną wojnę” wedle stylu zaprezentowanego w klipie prezydenckim. Ofensywa taka, jeśli ją zaczną, skończy się dla PiS rozpadem, izolacją i pręgierzem. Zamieni ona PiS w mutację LPR, w partię podstarzałych wszechpolaków, w forysiów zakonnika z Torunia. Ale zanim się to stanie z nimi, wymierzą Polsce dotkliwy cios.

 

Wydanie: 14/2008, 2008

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy