Co ukrywa Bałtyk

Co ukrywa Bałtyk

Najsłodsze morze świata powoli umiera. Jeśli nic się nie zmieni, stanie się morzem martwym

Jeśli pragniemy jakiegoś NAJ, to Bałtyk jest najmniej zasolonym morzem świata. Zalicza się go do wód słonawych (mezohalinowych) i określa jako morze półsłone. We wcześniejszych okresach geologicznych Bałtyk zresztą dwukrotnie był jeziorem. Średnie zasolenie wynosi ok. 7‰, przy czym zawartość soli w wodzie waha się od 2 do 12‰. W łączącej Bałtyk z Morzem Północnym cieśninie Kattegat (jednej z trzech Cieśnin Duńskich) wynosi nawet 20‰. Gdy szaleją silne sztormy, z Morza Północnego przez Cieśniny Duńskie wpływają do Bałtyku porcje bardziej słonej wody, życiodajnej dla gatunków ściśle morskich. Z drugiej strony 250 rzek nieustannie pompuje do Bałtyku słodką wodę i dlatego żyją w nim, prócz typowo morskich gatunków, takich jak dorsz, śledź, szprot i flądra, także gatunki ryb słodkowodnych – sieja, płoć, szczupak, sandacz i węgorz. Te same gatunki ryb morskich, np. dorsze, są z powodu niższego zasolenia mniejsze o 10-20% w Bałtyku niż np. na Atlantyku czy w Morzu Północnym.

Bałtyku, który jest w zasadzie morzem zamkniętym, nie ogrzewa ciepły Prąd Zatokowy – z tego powodu średnia temperatura wody to tylko 10 st. C. Zimą temperatura jest niewiele wyższa niż 2 st. C, a w najgorętszych miesiącach letnich w Zatoce Gdańskiej można liczyć na 19-20 st. C.

Ma to swoje dobre i złe strony. Zimna woda hamuje nieco rozwój drobnoustrojów, choć nie wszystkich, o czym świadczą letnie zakwity sinic. Morze mniej paruje i dlatego woda zawiera więcej jodu i innych minerałów.

Jeżeli więc jesteś nad Bałtykiem, korzystasz z nadzwyczajnej porcji jodu. Bałtyk zawiera więcej jodu niż np. Morze Śródziemne czy Morze Czarne, pobyt nad polskim morzem korzystniej wpływa zatem na nasze zdrowie niż wyjazd za granicę. Jod był pierwszą substancją odżywczą, która została uznana za niezbędną dla ludzkiego organizmu. Pierwiastek ten wpływa przede wszystkim na funkcjonowanie tarczycy. Jego niedobór może prowadzić do wielu chorób i poważnych powikłań zdrowotnych. Jod jest potrzebny niemowlętom i małym dzieciom, ponieważ w tym okresie kształtuje się ich układ nerwowy. Poleca się go także m.in. kobietom w ciąży. U dzieci niedobór jodu może być przyczyną zahamowania rozwoju fizycznego – wolniej rosną, mają problemy z koncentracją, zapamiętywaniem, szybciej odczuwają zmęczenie. W przypadku osób dorosłych niedobory hormonów tarczycy są przyczyną chorób sercowo-naczyniowych, zbyt wysokiego poziomu cholesterolu, depresji, anemii, apatii, bezpłodności, a nawet ślepoty. Pobyt nad Bałtykiem, ze względu na możliwość naturalnego wzbogacenia organizmu o jod, jest więc bardzo korzystny.

Brudna zupa

Niestety, wiąże się także z pewnymi zagrożeniami. W 2018 r. Komisja Helsińska – HELCOM (ang. Baltic Marine Environment Protection Commission – Helsinki Commission) udostępniła pierwszą wersję raportu o stanie Morza Bałtyckiego. Wynika z niego, że zanieczyszczenia, które dostały się do Bałtyku, nie utylizują się całkowicie. Część zalega w dnie, a my dzień po dniu dolewamy kolejne. 97% wszystkich zanieczyszczeń wprowadzanych do Bałtyku powstaje na lądzie, pozostałe 3% to zanieczyszczenia powstające na morzu. Bałtyk zanieczyszczają:

1. Substancje biogeniczne – głównie związki azotu i fosforu oraz materia organiczna. Ich źródłem są m.in. nawozy sztuczne stosowane w rolnictwie czy detergenty.

2. Substancje toksyczne – metale ciężkie: kadm, rtęć, ołów, będące produktem ubocznym procesów technologicznych w przemyśle, oraz pestycydy – środki ochrony roślin i inne. W 1993 r. roczny zrzut kadmu do Bałtyku oszacowano na ok. 30 ton (z rzek ok. 25 ton, z powietrza 5 ton). W latach 1993-2003 nastąpił spadek, ale od 2005 r. notowany jest ponowny wzrost.

3. Zanieczyszczenia ropopochodne – z przemysłu, motoryzacji i gospodarki komunalnej.

4. Skażenia sanitarne/mikrobiologiczne – ich źródłem są gospodarka komunalna i rolnictwo.

5. Substancje radioaktywne – jako wynik katastrof i zrzutów odpadów radioaktywnych. Poziom radioaktywności w Bałtyku jest nadal podwyższony w porównaniu ze stanem sprzed roku 1986, czyli sprzed katastrofy w Czarnobylu. Szacuje się, że przy zachowaniu dotychczasowego tempa obniżania się aktywności substancji promieniotwórczych sytuację sprzed czarnobylskiej eksplozji osiągniemy w 2035 r.

6. Inne, w tym śmieci.

Mimo istnienia oczyszczalni ścieków zanieczyszczenie wzrasta. Przybywa azotu i fosforu z nawozów stosowanych w rolnictwie. Brudy płyną rzekami i ściekami komunalnymi. Dokłada się do tego letnia działalność turystyczna. Bałtyk powoli umiera. Jeśli nic się nie zmieni, stanie się morzem martwym. Katastrofiści alarmują: brudna zupa przemienia się w kisiel. Eksperci, np. Michał Przybylski, prezes Pomorskiego Towarzystwa Hydrologiczno-Przyrodniczego, twierdzą, że Bałtyk jest jednym z najbardziej zanieczyszczonych mórz na świecie.

Rybka z rtęciową wkładką

Skutki rosnącego zanieczyszczenia są różnorodne. Pierwszym jest eutrofizacja. Duża ilość substancji biogenicznych powoduje użyźnianie wód. Skutkiem pozytywnym, ale krótkotrwałym, jest zwiększenie ilości fitoplanktonu (mikroskopijnych organizmów) – w wodzie przybywa zatem pożywienia. Z czasem jednak eutrofizacja wywołuje efekty niekorzystne, np. przyczynia się do pogarszania sytuacji tlenowej w głębiach Morza Bałtyckiego.

Dla życia Bałtyku niezwykle ważne są regularne, odświeżające go wlewy z Morza Północnego. W latach 1960-1983 zanotowano prawie 20 takich wlewów, w tym pięć silnych. Potem nastąpiła przerwa. Nawet trzeci z największych w historii wlewów, w grudniu 2014 r., nie uratował sytuacji na Bałtyku. Długie przerwy między wlewami sprzyjają powstawaniu obszarów wód beztlenowych. Brak wlewów, eutrofizacja oraz inne czynniki nie służą rybom. – Dorsz zwyczajnie nie ma co jeść. Żywi się bezkręgowcami żyjącymi przy dnie, do których ma utrudniony dostęp poprzez powiększające się strefy beztlenowe. Dorsz tam nie pływa, bo się dusi. By mógł się rozmnażać, potrzebuje słonej wody, tymczasem z powodu zmian klimatu woda w Bałtyku robi się coraz słodsza i cieplejsza – mówi Piotr Zięcik, biolog środowiskowy, pracownik Morskiego Instytutu Rybackiego w Gdyni. W wyniku zanieczyszczenia wód wymierają gatunki wrażliwe, np. trawa morska, a rozwijają się gatunki nieużyteczne, np. brunatnice.

Eutrofizacja wód sprzyja rozwojowi sinic. To jednokomórkowe bakterie, które tworzą ogromne kolonie i dlatego przypominają glony. Wiatr spycha te kolonie do brzegu i wówczas plażę trzeba okresowo zamknąć. Takie problemy spotykały wczasowiczów w ubiegłym roku, kiedy to z powodu pojawienia się sinic zamykanych było wiele nadmorskich kąpielisk. W tym roku (stan na 26 czerwca) sinice jeszcze się nie pokazały. Zakwit sinic prowadzi do powstania mało estetycznej zawiesiny o niebieskozielonym, szarozielonym, zielonkawobrązowym, a niekiedy czerwonobrązowym zabarwieniu. Towarzyszy temu zatęchły zapach. W zasadzie sinice nie są dla nas zagrożeniem, ale wydzielają toksyny mające wpływ na skórę, a nawet na wątrobę i układ nerwowy. Kontakt z nimi, podobnie jak z glonami lub niezbyt przejrzystą wodą, może się skończyć wysypką, swędzeniem i łzawieniem oczu, nudnościami, wymiotami czy biegunką. Szczególnie ostrożni powinni być alergicy.

Natomiast w organizmach żyjących w Bałtyku ryb kumulują się metale ciężkie, np. rtęć. Badania ryb sprzedawanych w nadmorskich smażalniach na razie nie są alarmujące. Główny Inspektorat Ochrony Środowiska czy Państwowa Inspekcja Weterynaryjna wykazywały niebezpieczne dla zdrowia przekraczanie norm tylko w przypadku dużych łososi bałtyckich, dorszy i śledzi. Tłumaczy się to tym, że duża ryba dłużej żyje, wchłania zatem więcej toksyn. Mięso zawierało raczej bezpieczne dla człowieka stężenia rtęci, ołowiu i kadmu. Ale metale ciężkie kumulują się także w organizmie ludzkim. Stąd wzięły się zalecenia, aby jadać te ryby z umiarem. Na przykład śledzia bałtyckiego można bez obaw zjeść 400 g tygodniowo, a dorsza nawet 1 kg. Idealnie, aby na talerzu lądowało nie więcej niż dwie porcje po 100-150 g ryby w ciągu siedmiu dni. Natomiast małe dzieci zdecydowanie nie powinny jeść np. wątroby dorsza.

Życie w Bałtyku zmienia się. Na szczęście do tej pory z naszych wód zniknął tylko jeden gatunek – jesiotr amerykański. Ostatni został złapany w latach 70. w Estonii, choć kiedyś była to ryba dość pospolita. Teraz wydaje się, że zagrożony jest dorsz. Międzynarodowa Rada Badań Morza (ICES) zaleciła znaczną redukcję połowów dorszy i śledzi w Bałtyku. Zalecenia te nie są jeszcze wiążące, ale na rok 2020 ICES rekomenduje m.in. wstrzymanie połowów dorszy na obszarze na wschód od Bornholmu (czyli na naszych łowiskach) i zmniejszenie o połowę kwoty połowowej tych ryb w zachodniej części Bałtyku. Eksperci ICES zalecają też wstrzymanie w przyszłym roku połowów śledzi w zachodniej części Bałtyku. Nie jest wykluczone, że wskazania te są podyktowane również walką konkurencyjną, bo każdy kraj chce wyłowić i sprzedawać jak najwięcej, a nasza pozycja przetargowa w takich gremiach jak ICES jest słaba.

Obserwuje się także proces odwrotny, choć wcale nie należy on do pozytywnych. Do Bałtyku przedostało się ok. 60 gatunków zwierząt z innych akwenów, a co roku pojawiają się nowe – np. z Morza Północnego, Kaspijskiego, Czarnego czy wreszcie z mórz tropikalnych przywiezione z wodami balastowymi statków. Są to przede wszystkim skorupiaki – kiełże, oraz małe gatunki ryb, z których najbardziej znaną jest babka bycza. Mogłyby być pokarmem dla dużych drapieżników, ale tych jest coraz mniej. Największe morskie zwierzęta żyjące w Bałtyku to ssaki: morświny i foki. Są one zwierzętami rzadkimi i znajdują się pod ochroną.

Tykające bomby

Potężnym zagrożeniem dla środowiska są wraki. Jak wynika z ustaleń naukowców z Instytutu Morskiego w Gdańsku, w rejonie Bałtyku leży ich 8-10 tys. Co najmniej 100 to tzw. wraki o wysokim priorytecie, w których znajdują się znaczne ilości paliwa zagrażające środowisku naturalnemu. Do takiej kategorii należą tankowce „Stuttgart” i „Franken”, które zalegają na polskich wodach Zatoki Puckiej i Zatoki Gdańskiej. Z wraku „Stuttgartu” stopniowy wyciek paliwa rozpoczął się już w 1999 r. W 2015 r. okazało się, że obszar skażenia wyciekiem przez 16 lat powiększył się pięciokrotnie i wynosi aż 415 tys. m kw., a stan środowiska morskiego w bezpośrednim sąsiedztwie wraku można określić jako lokalną katastrofę ekologiczną.

Kolejnym zagrożeniem jest „Franken”. Z dokumentacji ekspedycji badawczej z 2018 r. wynika, że w momencie zatonięcia tankowca podczas II wojny światowej było na nim 2,7 tys. ton paliwa, nie licząc tego, co było konieczne do napędzania statku. Specjaliści oceniają, że razem może to być nawet 4,6 tys. ton. Na razie zbiorniki wyglądają na szczelne, ale jakikolwiek wyciek może spowodować skażenie wody i plaż w rejonie Zatoki Gdańskiej, „Franken” bowiem od prawie 80 lat spoczywa na głębokości 68 m w centralnej części zatoki, 13 mil morskich od Gdyni i 6 mil morskich od Helu. – „Frankena” należy traktować jako największe ryzyko rozlewu substancji ropopochodnych – mówi Benedykt Hac z Instytutu Morskiego w Gdańsku.

Równie poważne zagrożenie stanowią leżące w Bałtyku od czasów II wojny światowej wraki statków mających w ładowniach broń chemiczną, m.in. iperyt i środki zawierające arsen (adamsyt, Clark I, Clark II, luizyt). Morski Instytut Rybacki – Państwowy Instytut Badawczy informuje, że w Bałtyku może się znajdować 50 tys. ton amunicji zawierającej bojowe środki toksyczne, m.in. arsen i iperyt. Iperyt dzięki temu, że słabo rozpuszcza się w wodzie morskiej, nie stanowi większego zagrożenia dla organizmów żywych. Uwolniony z korodujących pojemników pozostanie
na dnie w formie stałej i będzie ulegał powolnemu rozkładowi, aby ostatecznie rozłożyć się do substancji nieszkodliwych. Toksyczne są natomiast niektóre pośrednie produkty jego hydrolizy.

Cyklon B i tabun rozkładają się w wodzie morskiej szybko, a produkty ich rozkładu nie są toksyczne. Natomiast arsen ma zdolność kumulacji w organizmach żywych. Występuje w środowisku w formie organicznej i nieorganicznej. Badania wykazały, że najbardziej toksyczną formą jest arsen nieorganiczny. W wodzie morskiej ponad 90% arsenu jest obecne właśnie w tej formie, ale w organizmach żywych nawet 95% arsenu przybiera dużo mniej toksyczną formę organiczną.

Czy można uratować Bałtyk?

Morze, choć trawią je różne choroby, jest jeszcze dostatecznie silnym żywiołem. Dowodem może być Trzęsacz w powiecie gryfickim w gminie Rewal. Ze starego kościoła w tej miejscowości pozostał tylko fragment jednej ściany, teraz umocniony i traktowany jako atrakcja turystyczna. W tym miejscu naszego zachodniego wybrzeża Bałtyk odebrał nam bodaj najwięcej. Niszczący pochód morza próbuje się zastopować różnymi konstrukcjami inżynierskimi. Dosyć skuteczne wydają się tzw. gabiony, czyli szańce budowane z kamieni załadowanych do pojemników z siatki stalowej. Nie dają się łatwo wciągnąć do wody podczas zimowych sztormów, ale morze nie ustępuje (turyści również) i siatki zainstalowane kilkanaście lat temu pękają, a kamienie wysypują się i znów brzeg w Trzęsaczu i gdzie indziej się obsuwa. W Jastrzębiej Górze spadło do wody kilka willi, a w Gdyni kawał widowiskowego Klifu Orłowskiego, przedstawianego na widokówkach. Po oberwaniu profilaktycznie przeszukano rumowisko, aby sprawdzić, czy nikt nie zginął. Na szczęście stało się to w lutym, bo w okresie letnim przewijają się tędy tłumy spacerowiczów, często przyjeżdżali tu też nowożeńcy na pamiątkowe zdjęcia. – Ten klif obrywa się stale w tempie co najmniej metra na rok – mówi specjalistka z Instytutu Geologicznego w Gdańsku. Z tej wojny nie da się wyjść zwycięsko.

Do ruchów geologicznych dokładają się zmiany w atmosferze. Specjaliści ostrzegają, że jeżeli w ciągu najbliższych 10-20 lat nie zatrzymamy emisji gazów cieplarnianych, bardzo prawdopodobny stanie się wzrost poziomu morza do końca tego stulecia o metr. Co oznacza metr, do którego trzeba dodać kolejny metr na spiętrzenia sztormowe? Niżej położone dzielnice Gdańska i Dolny Sopot będą zagrożone powodzią od strony morza. To samo dotyczy Żuław Elbląskich i Gdańskich, terenów nad Zalewem Szczecińskim i Zalewem Wiślanym. Trzeba będzie podwyższać wały przeciwpowodziowe wzdłuż brzegów i przy ujściach rzek. Półwyspu Helskiego uratować się nie da. Ostanie się może Mierzeja Wiślana, o ile przekopujące ją łopaty nie okażą się zbyt drapieżne.

Zanieczyszczenie Bałtyku jest problemem znanym od lat. Podejmowane są różne inicjatywy, zarówno w Polsce, jak i za granicą. W 2017 r. organizacje rybackie zainicjowały sprzątanie Bałtyku. W projekcie wzięło udział 500 łodzi rybackich, wyłowiono 147 ton odpadów. Fundacja Mare i Instytut Morski we współpracy z międzynarodowym gronem ekspertów pracują nad projektem „Ogólna metodologia oczyszczania wraków na Bałtyku”. Projekt zaplanowany jest do końca stycznia 2020 r. W Finlandii rozpoczyna się właśnie rządowy program zarządzania wrakami, a jednym z celów będzie przeprowadzenie operacji wydobycia paliwa z wyselekcjonowanych wraków. Szwedzka Agencja Gospodarki Morskiej i Wodnej SWAM koordynuje program oczyszczania morza z wraków i substancji ropopochodnych oraz sieci widm. Pod auspicjami WWF realizowany jest program Marelitt Baltic – czyszczenia morza ze sprzętu rybackiego.

Do zmniejszenia o połowę zanieczyszczeń płynących do Morza Bałtyckiego z obszarów miejskich ma się przyczynić stworzenie inteligentnych systemów odwodnieniowych, które mogą być stosowane przez miasta i służby wodociągowo-kanalizacyjne. Jest to cel projektu o nazwie NOAH realizowanego przez 18 partnerów kierowanych przez Uniwersytet Techniczny w Tallinnie. Projekt, którego budżet wynosi 3 mln euro, ma zostać zrealizowany do końca czerwca 2021 r. Na pewno rozwiązanie problemu bałtyckich zanieczyszczeń nie będzie możliwe bez przemyślanej współpracy międzynarodowej.

Wykorzystano materiały Komisji Helsińskiej – HELCOM, Fundacji Mare i WWF, Morskiego Instytutu Rybackiego, Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku i portalu Nasz Bałtyk


Gdzie się kąpać?
Główny Inspektor Sanitarny informuje o stanie wody na specjalnej stronie: sk.gis.gov.pl/index.php/kapieliska/mapa. Obejmuje ona ponad 100 kąpielisk nad samym Bałtykiem. Chodzi nie tylko o sinice, ale też o zanieczyszczenia drobnoustrojami chorobotwórczymi, w tym groźną Escherichia coli. W tym sezonie o większych zagrożeniach na razie nie słychać.

Fundacja Edukacji Ekologicznej po kontroli jakości wody, działań ekologicznych, bezpieczeństwa i jakości usług w sezonie 2019 wyróżniła Błękitną Flagą osiem kąpielisk z województwa pomorskiego (Ustka, Jastrzębia Góra, Władysławowo, Gdynia, Sopot, Gdańsk Stogi, Gdańsk Sobieszewo, Gdańsk Orle) i 12 z województwa zachodniopomorskiego (OSiR w Lubczynie, Świnoujście-Uznam, Międzywodzie, Dziwnów, Dziwnówek, Pobierowo, Pustkowo, Trzęsacz, Grzybowo, Dźwirzyno, Dąbki ZachodnieDarłówko Zachodnie).

Natomiast prestiżowy brytyjski dziennik „The Guardian” opublikował ranking 30 najładniejszych uzdrowisk bałtyckich. W tej liczbie znalazły się trzy z Polski.

1. Wolin – znakomite plaże, prawie 50 km dzikich ścieżek spacerowych oraz 150 żyjących tam gatunków ptaków. To sprawia, że delta rzeki Świny jest rozkoszą dla miłośników przyrody.
2. Łeba – położona zaledwie 10 minut od Słowińskiego Parku Narodowego. Według „Guardiana” wydmy ruchome w pobliżu Łeby to idealna sceneria dla fotografów.
3. Hel – doceniony głównie za wyjątkowe położenie. Wśród głównych atrakcji miejscowości wymieniono Muzeum Rybołówstwa, domki rybackie oraz starą latarnię morską.


Skarby Bałtyku
Wyobraźnię poszukiwaczy skarbów rozpalają kosztowności, jakie mogą się znajdować na dnie Bałtyku. Kilka razy wrzucano do morza pierścienie w uroczystym akcie zaślubin Polski z Bałtykiem. Pierwsze zaślubiny odbyły się 10 lutego 1920 r. Gen. Józef Haller z ppłk. Władysławem Zakrzewskim wrzucili do morza dwa platynowe pierścienie ufundowane przez polskich gdańszczan. W ten sposób pieczętowali posiadanie przez Rzeczpospolitą 140 km wybrzeża bałtyckiego. Kolejne zaślubiny Polski z morzem miały miejsce w 1945 r., gdy nasze wybrzeże wydłużyło się do ponad 500 km. 15 marca 1945 r. w Dziwnówku zaślubiny przeprowadzili żołnierze 2. dywizji piechoty 1. Armii Wojska Polskiego. Odbyło się to z inicjatywy dowódcy 5. pułku piechoty płk. Antoniego Szabelskiego. Dwa dni później w Mrzeżynie zaślubin dokonał ułan kpr. Sochaczewski, a 18 marca 1945 r. w Kołobrzegu – kpr. Franciszek Niewidziajło. Inne źródła podają, że 19 marca 1945 r. w Kołobrzegu zaślubiny zorganizowała 5. Brygada Artylerii Ciężkiej na plaży zachodniej. Pierścień rzucał Jerzy Oświecimski. Prości żołnierze wrzucali do morza swoje obrączki.

Pierścienie czy obrączki to drobiazg. Prawdziwe skarby mogą się znajdować na zatopionych statkach. Profesjonalnie badają je ekipy poszukiwawcze Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku. Dysponują one własnym statkiem, mają nowoczesny sprzęt, a przede wszystkim dobrze przygotowanych morskich archeologów, którzy nurkują i wydobywają co cenniejsze eksponaty. W starych spichrzach na Ołowiance można obejrzeć ich największe odkrycia. Wydobyto np. ładunek z „Miedziowca”, statku handlowego z XV w. Eksplorowano szwedzki okręt wojenny z XVII w. „Solena” oraz angielski wrak z XVIII w. „General Carleton”. Prócz ładunków, które przewoziły dawne żaglowce (w jednym znajdowało się mnóstwo metalowych klamerek do butów typowych dla XVIII-wiecznej mody), w zakamarkach wraków spoczywa mnóstwo rzeczy osobistych marynarzy, złote monety, a nawet butelki whisky.

Specjaliści z muzeum prowadzili poszukiwania podwodne na wrakach znacznie młodszych, np. „Wilhelma Gustloffa”, „Arngasta” i „Mount Vernon”. Wrak „Gustloffa” leży kilkanaście mil na północny wschód od Łeby. Tragedia statku, którym ewakuowała się niemiecka ludność Gdańska, rozegrała się 30 stycznia 1945 r. Początkowo na podstawie list pasażerów sądzono, że na zatopionym przez torpedę statku znajdowało się 6,6 tys. osób, w tym 5 tys. uciekinierów, ale także oficerowie i marynarze z 2. dywizji szkolnej okrętów podwodnych, kobiety z korpusu pomocniczego Kriegsmarine i ranni żołnierze Wehrmachtu. Ostatnie szacunki mówiły jednak, że na „Gustloffie” mogło być nawet ponad 10,5 tys. osób. Uratowano jedynie ponad tysiąc. Była to więc największa morska tragedia w historii ludzkości.

Po wojnie poszukiwania na wraku prowadzili m.in. Rosjanie. Sądzili bowiem, że tam znajdowała się wywożona z Gdańska legendarna bursztynowa komnata. Także polscy archeolodzy próbowali badać statek – dzwon okrętowy wydobyty z „Gustloffa” był ozdobą w jednej z gdańskich restauracji, a teraz jest w Muzeum II Wojny Światowej. Dzikie ekspedycje organizowały również prywatne ekipy, liczące być może na cenne przedmioty z ładunku pasażerów. Warto w tym miejscu dodać, że poszukiwania prowadzone na dużych głębokościach – a „Gustloff” leży na głębokości ok. 45 m – nawet przez doskonale przygotowanych i wyposażonych płetwonurków nierzadko kończą się tragicznie. Właśnie w ubiegłym tygodniu wydobyto z miejsca, gdzie spoczywa wrak, ciało nurka, który prawdopodobnie zginął kilka lat temu. Dziś już poszukiwania na wraku „Gustloffa” są zakazane, statek traktuje się jako mogiłę zbiorową.

I wreszcie złoto Bałtyku – bursztyn. Kopalna żywica drzew iglastych z rodziny sosnowatych. Powstał ponad 40 mln lat temu i nadal żyje. Zachodzą w nim procesy twardnienia, bursztyny ciemnieją, nabierając wyrazistości i głębi. Niektóre zawierają skamieniałe ciała obce, nazywane inkluzjami – kawałki drewna, roślin, owady. W dotyku bursztyn jest ciepły, co pozwala go odróżnić od kawałków obrobionego przez piasek brązowego szkła.

Największe jego złoża są w obwodzie kaliningradzkim, na półwyspie Sambia. W Polsce poławia się bursztyn po sztormach w Zatoce Gdańskiej, na Mierzei Helskiej i Wiślanej. Poławiacze w woderach wchodzą w morze z kaszorkami. Kierunek pokazują im mewy, które pikują, by upolować żyjątka na patykach wypłukanych z dna morza. Tam, gdzie pojawiają się mewy i patyki, najczęściej jest bursztyn.

– Nie ma nic piękniejszego niż sztorm o sile i porywach 11 st. w skali Beauforta z północnym wiatrem, który trwa dwie doby. Wtedy wiemy, że będzie bursztyn. No i jest. I są emocje. Jak się wyciąga pierwszą bryłkę, to sama myśl, że trzyma się w dłoni coś sprzed milionów lat, onieśmiela – opowiada Sylwester Malucha z Wyspy Sobieszewskiej, poławiacz bursztynu metodą tradycyjną, lokalny gawędziarz i znawca bałtyckiego złota.


Fot. Wojciech Stróżyk/REPORTER

Wydanie: 2019, 27/2019

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. iwo
    iwo 1 lipca, 2019, 22:48

    Morze jest, a raczej Zatoka Gdańska, przyczyniasz się do ,,tej zupy,, produkując śmieci i używając proszków do prania.Co do folksdojczów, ostatni uciekali na Gustlofie.Wiedza i historia naszego kraju się kłania, warto poszerzać wiedzę.Pozdrawiam

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy