Córka Dygata: ojciec się mnie wyrzekł

Córka Dygata: ojciec się mnie wyrzekł

Legendarnym bywalcom SPATiF-u urośli surowi sędziowie. Czy artyści powinni mieć dzieci?

“Nigdy nie wytłumaczył mi, dlaczego nie chciał być więcej ojcem, może gdyby to zrobił, rozstalibyśmy się w atmosferze przyjaznego zrozumienia. Gdyby zerwał ze mną raz na zawsze (…), dałby mi szansę na ustalenie normalnych stosunków. Ale on utrzymywał ze mną kontakt w tajemnicy przed swą drugą żoną”, napisała w debiutanckich “Rozstaniach” Magda Dygat, córka Stanisława Dygata. Książka właśnie wchodzi na rynek.
Kiedy wyjeżdżała do Nowego Jorku (gdzie dotąd mieszka), nie rozmawiali ze sobą już od pół roku. On umarł nagle, kilka miesięcy później. “Czasem śni mi się – pisze Magda Dygat – że siedzimy oboje na jego grobie i bardzo spokojnie, i rzeczowo wyjaśniamy sobie konflikty z przeszłości. Mam też sny, w których w żaden sposób nie mogę się do niego dodzwonić, nikt nie odpowiada, a ja wykręcam numery, których jest coraz więcej, a potem ktoś mówi, że ojciec wyszedł”.

Wybór

Była dzieckiem rozwiedzionych rodziców: aktorki – Władysławy Nawrockiej i Stanisława Dygata – pisarza u szczytu sławy, po wydaniu znakomitego “Jeziora Bodeńskiego” i “Pożegnań”. Matka szybko powtórnie wyszła za mąż, drugą żoną ojca została Kalina Jędrusik. Kilkuletnią jedynaczkę przyznano Dygatowi. Z tych przetasowań zapamiętała obietnicę ojca, że jak tylko będzie miał większe mieszkanie, zabierze ją do siebie. “Żyłam nadzieją, łatwiej znosząc złośliwości matki”.
Właśnie skończyła 16 lat, gdy któregoś popołudnia zatelefonował do niej, że muszą się spotkać gdzieś na mieście, bo to, co dzieje się w jego życiu, stało się nie do wytrzymania. Była przekonana, że znowu usłyszy kolejne wyżalanie się na zdrady Kaliny, defiladę jej kochanków pomieszkujących w ich wspólnym domu. Znienawidzonych choćby dlatego, że mieli w lodówce osobną półkę z rarytasami, jak np. szynką, do której ani ojcu, ani jej nie wolno było się zbliżyć.
Tymczasem okazało się, że chodziło o nią. Kalina Jędrusik postawiła ultimatum: albo ona, albo Magda. I Stanisław Dygat wybrał atrakcyjną żonę. Dziewczyna usłyszała, że jest już na tyle dorosła, że nie potrzebuje ojca. Po prostu.
Zrozumiała jedno: nie chciał być już jej ojcem. Nie dlatego, że krępowało go, gdy w rewanżu za kochanków żony sprowadzał dziewczyny, czasem niewiele starsze od córki. Po prostu nie chciał już widywać się z Magdą.
Przed ukończeniem piątego roku życia mieszkała w Krakowie, Zakopanem, Wrocławiu, Warszawie i Sopocie. Nie ma pretensji do rodziców o to, że nie umieli, czy nie chcieli w żadnym miejscu stworzyć prawdziwego domu. “Mam do nich żal – pisze – o to, że nie byli rodzicami w ogóle”.
Na swoje szóste urodziny dostała zieloną, emaliowaną patelnię. Rodzice, wracając nad ranem do domu z jakiegoś przyjęcia, przypomnieli sobie, że dziecku należy się prezent i to było najlepsze, co udało im się o tej porze zdobyć, prawdopodobnie z czyjejś kuchni. Kiedyś, nocą, zapomnieli zabrać ją z szatni restauracji, gdzie leżała w beciku.
“Matka zawsze była artystką – wspomina dorosła Magda Dygat – od samego początku byłam dla niej trudnym problemem. Często miałam wrażenie, że na mój widok odskakuje z lekkim zdziwieniem, jakby chciała powiedzieć: “Ale mnie przestraszyłaś, uprzedzaj, że się pojawiasz”. Ten wyraźny kontrast pomiędzy nią a ojcem, który okazywał cierpliwość i zainteresowanie, dał mi po pewnym czasie iluzję, że rodzice składają się z ojca oraz jeszcze jednej osoby, która z nami mieszka”. Na razie, bo po drugim ożenku matki nie było już tam dla Magdy miejsca.
Po wyznaniu Dygata, że nie chce mu się już być ojcem, jego jedyna córka wyciągnęła z albumu zdjęcie taty, jako 5-letniego dziecka, nieśmiało uśmiechającego się do obiektywu. Postawiła je w ramce przy łóżku. “Jakbym zamieniła się z nim rolami i czuła się bezpiecznie, wiedząc, że minie jeszcze wiele czasu, zanim wydorośleję”.

Przyćmiła go

W Ameryce uważnie przeczytała wszystko, co napisał ojciec. Zauważyła, że powracającym motywem tej twórczości jest zaprzepaszczona szansa. “Zastanawiałam się – wyznała w “Rozstaniach” – czy wiedział naprawdę, kim jest. (…) W liście do jednego z przyjaciół narzekał, że od czasu, kiedy ożenił się po raz drugi, nie stworzył już nic lepszego od »Pożegnań«. Jego druga żona przyćmiła go swoim życiem towarzyskim, zawodowym i prywatnym. Spalał się w jej intrygach i problemach. Jego najbliższe otoczenie składało się z ludzi, którzy prawdopodobnie nie przeczytali ani jednej z jego książek”.
Kochała ojca. Nawet wtedy, gdy się jej wyrzekł. “Był jak syn – opisze swój stan emocjonalny – który w gruncie rzeczy jest dobry, jedynie źli koledzy namówili go do złego”.
Nienawidziła macochy. Twierdzi, że z wzajemnością: “Moje życie rodzinne skończyło się wraz z pojawieniem się drugiej żony ojca. Od tego momentu datuje się coś, co trudno mi było określić przez wiele lat. Zdziwienie, szok, zagubienie, absolutne niedowierzanie, wiele lat konfrontacji z sobą samą, kompleks winy i brak poczucia własnej wartości.
Macocha miała wdzięk, talent. Absolutną wiarę w siebie i miłość własną tak silną, że zarażała nią nawet największych sceptyków. Była zabawna i całkowicie niemoralna. Nielojalna i niebezpieczna dla wrogów, tak, jak dla przyjaciół. Stworzyła pozory wielkiej filantropki, wysługując się innymi. Zmieniała przyjaciół zależnie od ich przydatności. Wprowadziła w nasze życie wulgarność, brak zasad (…) często opowiadała przy mnie o swoim życiu erotycznym ze szczegółami, ośmieszała ojca, drwiła z niego”.

Jak w rodzinie

Do klubu, w którym odbyła się promocja książki, przyszło wielu aktorów – przyszywanych cioć i wujków Magdy z okresu jej dzieciństwa. W pierwszym rzędzie Beata Tyszkiewicz, Magda Umer, Małgorzata Braunek i Gustaw Holoubek, który grał w filmowej wersji “Pożegnań” Wojciecha Hasa. Na końcu sali usadowił się Andrzej Łapicki, jeden z bohaterów “Jeziora Bodeńskiego” w reżyserii Adama Hanuszkiewicza. Zabrakło tylko Tadeusza Konwickiego. A on o ojcu Magdy wiedział najwięcej. Z właściwą sobie ironią i sarkazmem opisał swego najbliższego przyjaciela w “Kalendarzu i klepsydrze”. W roku 1976 Warszawka czytała z wypiekami: “Dygat jest największą siłą destruktywną, z jaką się w życiu spotkałem. Nie miał powodu wątpić w swoje umiejętności i możliwości, bo stale widział koło siebie dziesiątki ofiar swojej demoralizacji. Zgrafomaniałych literatów, zdeklasowanych lekarzy, zlumpowanych aktorów, zgrzybiałych od przedwczesnej rozpusty sportowców. Tak, można się zgodzić, że jest autorem czarujących książek. Jest mistrzem ślicznej narracji, jest arcymistrzem tej czułej nostalgii wiecznie młodego serca. Ale trzeba natychmiast dodać, że jest on pieszczochem i prymusem, który znienawidził swoją kondycję, swój anielski los. Unicestwiając ten własny kokon, Dygat nieustannie śni o rynsztoku i o występku, ograniczonym do sfery uczuć, do występku emocjonalnego, wymuszonego przez los, przez złe okoliczności, przez fatum. A tym występkiem po prostu – wstyd powiedzieć – kurestwo i kurestwo w najszlachetniejszym słowa znaczeniu (…)”.
Jak twierdzi Andrzej Łapicki, Dygat pozostał głuchy na przemycone w tej demistyfikacji komplementy – śmiertelnie obraził się na Konwickiego. Ale nie na zawsze.
Bo oni wszyscy często się widywali, razem grali, tworzyli, pili. Ich bazą był SPATiF. Latem – Chałupy. W 1960 roku Aleksandra Śląska najpierw zachęciła Łapickich, że tam nikogo nie ma. Wkrótce wszyscy SPATiF-owcy zaczęli tam ściągać: Warmińscy, Konwiccy, Morgensternowie, Zawadzka i Holoubek, Osiecka, Dejmek, Dygat, Jędrusik, Nasierowska. Pociąg z Warszawy nie stawał w Chałupach. Dawali maszyniście 50 złotych i był przystanek na żądanie. O piątej po południu obowiązkowo należało się napić. Dzieci, jak Magda, pętające się pod nogami, wyganiano na plażę.

Mówić tylko o sobie

Ćwierć wieku później, na promocji kolejnej książki o Dygacie, tym razem spod pióra córki, nikt ze sławnego otoczenia zmarłego pisarza nie zabrał głosu. To, co chcieli powiedzieć na temat swej młodości inni bywalcy SPATiF-u, podyktowali już uczynnym ghostwriterom. Albo, jak Gustaw Holoubek we “Wspomnieniach z niepamięci”, sami wystawili sobie pomnik. Andrzej Łapicki, opisany przez Konwickiego, jak w łódzkim Grandzie zabiegał o taniec u tamtejszej, dyżurującej panienki, w wywiadzie-rzece pod znamiennym tytułem “Po pierwsze zachować dystans”, złożył hołd żonie, która “była i jest kapitanem portu. Przypływam do tego portu czasem z poobijanymi bokami, po sztormach, ale zawsze ten port jest”.
Ale nie oszczędził już swego zawodu, w którym “trzeba mieć w sobie skurwysyna. Potworną przebojowość i bezwzględność. Deptać innych, być okrutnym, nie mieć żadnych względów i cały czas mówić tylko o sobie”. Obok tego wyznania zdjęcie z podpisem “Kalina, Gucio i ja na planie »Spóźnionych przechodniów«”.
Tylko Maria Iwaszkiewicz, córka Jarosława, zwróciła się do Magdy ze słowami solidarności, przypominając: “Moja matka pani Jędrusik nie wpuściła do naszego domu”.
Magda Dygat nie jest osamotniona w swej determinacji. O swym dzieciństwie z matką – znakomitą poetką, ale i alkoholiczką, opowiedziała publicznie Agata Passent, córka Agnieszki Osieckiej. Podobne problemy ujawnił w “Bezpowrotnie utraconej leworęczności” Jerzy Pilch. Podczas promocyjnego wieczoru wyznał: “przeczytałem książkę Magdy Dygat i natychmiast ogarnęły mnie własne zmory. Zacząłem myśleć o moim ojcu”.
Tylko krytyk Ryszard Matuszewski, przyjaciel domu Dygata i Jędrusik, zbagatelizował problem zaprzepaszczonego dzieciństwa Magdy. Wszystko to, wyznał, było mu znane. “Staś tworzył teatr w życiu”. I co z tego? Wbrew wszelkim zasadom panna Magda wyszła na ludzi.
***
Pisząc, wyrzucała z siebie słowa. Jak przed terapeutą. Ale nim powstało zdanie: “Z przekonaniem, że robię to bez miłości, a tylko z żalem i wspomnieniem miłości, zataczam coraz mniejsze kręgi, zbliżając się do człowieka, który był kiedyś moim ojcem”, wiedziała, że czeka ją walka z tanim sentymentalizmem, wyrzuty sumienia, wzruszanie się własnym losem i momenty słabości, w których zacznie przekonywać siebie, że nie wypada, że woli być lubiana, chociaż ma trudności z przypomnieniem sobie, przez kogo.

 

Wydanie: 2001, 21/2001

Kategorie: Sylwetki

Komentarze

  1. Anonim
    Anonim 6 marca, 2024, 11:16

    Jedrusik i banda – trochę degeneraci i tyle. Podobno wielkimi ludźmi byli? i dobrze że byli!!!!

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy