Cudaczność

Cudaczność

Dni płyną, niedługo już miną dwa tygodnie, ale wybory prezydenckie były zjawiskiem na tyle cudacznym, że nie sposób przestać o nim myśleć. I nie sposób ochłonąć: 10 mln głosujących na Dudę! Pięć lat temu można było niczego nie wiedzieć, niczego nie widzieć – decydował efekt młodości, świeżości, zmiany. Ale dziś? Rozumiem: wybierano nie Dudę, lecz Kaczyńskiego. Nie prezydenta, lecz PiS. Ale mimo wszystko… I – tym bardziej…

Przed pięciu laty, po pierwszym wyborze Andrzeja Dudy, mówiłem w jednym z wywiadów, że człowiek, który śpiewał w kościele: „Ojczyzną wolną racz nam wrócić, Panie”, zasługiwał tylko na trzy głosy: swój własny, swej żony i swej córki (o rodzicach, nie wiedzieć czemu, zapomniałem). Bo przecież takim śpiewaniem człowiek ów wykazywał pogardę wobec ojczyzny, wobec własnego niepodległego państwa. Czy dziś Duda śpiewa: „Ojczyznę wolną pobłogosław, Panie”? Czy zatem uznaje, że to dopiero z jego wyborem nadeszła do Polski niepodległość? A może jednak modli się, by Bóg wrócił wolność? W sytuacji Adriana byłoby to nawet zrozumiałe.

Wszyscy pamiętamy wieczór wyborczy w niedzielę 12 lipca. Wezwanie do pojednania, przepraszanie tych, którzy poczuli się obrażeni – a równocześnie wyznanie, że niczego się nie żałuje, niczego nie odwołuje… Oraz podziękowania dla prezesa Kaczyńskiego. Czyli użyte w kampanii słowa, że LGBT to nie ludzie, lecz ideologia – były OK. A już choćby te tylko słowa – konsekwentnie, choć milcząco, podtrzymywane – stawiają polskiego prezydenta poza obrębem europejskiej cywilizacji. Tym bardziej że dopiero co krzyczał: „Nie będą nam tu dyktować w obcych językach…” – te obce języki to przecież języki Unii Europejskiej, tej „wyimaginowanej wspólnoty”. A potem dodawał, że Niemcy nie będą nam wybierać prezydenta. Ano nie będą. Szkoda tylko, że nigdy o tym nie pomyśleli Rumuni – tam Niemcy nie tylko wybierali, ale też byli wybierani: prezydentem Rumunii jest, już drugą kadencję, lider mniejszości niemieckiej, Klaus Iohannis.

Prezes był na wieczorze wyborczym nieobecny. Ale podziękowaniami dla niego Duda zaaprobował – także i tu w sposób milczący – jego jakże przenikliwą refleksję, że Rafał Trzaskowski nie ma polskiej duszy. A równocześnie tegoż Trzaskowskiego zaprosił Duda najspokojniej do Pałacu Prezydenckiego, na spektakl pojednania! I to w sytuacji, gdy jeszcze nie było oficjalnych wyników! Trudno o większy brak taktu. Oraz o większą pogardę dla własnych słów – w wykonaniu Dudy słowa nic nie znaczą. A potem jeszcze Jasna Góra i – ukazane przez kamery – rozmodlone oczy pana prezydenta. Czy te oczy mogą kłamać? W bojach z człowiekiem bez polskiej duszy wspierała Dudę Matka Boska?!

Trudno też ochłonąć po wyborczym występie pierwszej damy. Dotąd w rozmowach starałem się jej bronić – to przecież córka Juliana Kornhausera… Choć też pamiętałem jej wykrzyknik z poprzedniej kampanii: „Ja się prezesa nie boję!”. Wykrzyknik brzmiał nieomal tak jak „niezłomność” jej małżonka. Jednak obecna wypowiedź pierwszej damy, połączona z jej atakiem na media i na Bogu ducha winnego Pawła Wrońskiego z „Gazety Wyborczej”… O, si tacuisses, philosophus mansisses! Co wobec przestrogi, że „nie będą nam tu w obcych językach…”, natychmiast tłumaczę: o, gdybyś milczał, uchodziłbyś nadal za filozofa! Agaty Kornhauser-Dudy nikt nigdy za filozofa nie uważał, myślę jednak, że jej pięcioletnie milczenie było wyborem trafnym. I oby trwało. Andrzej Duda sekundował potem żonie na Twitterze, dodatkowo jeszcze udowadniając, że – wbrew wszelkim złudzeniom – małżonkowie są zgodni i siebie godni. A gdy jeszcze okazało się wkrótce, że pierwsza dama, sama siedząc bezpiecznie przed komputerem, naraziła na zarażenie stłoczone w sali dzieci… I gdy dwóch rosyjskich wesołków, udających sekretarza generalnego ONZ, gaworzyło sobie z polskim prezydentem o polskim Lwowie i polskiej żubrówce…

Brak klasy, brak wychowania, brak zasad, brak chrześcijaństwa… Ale o co chodzi? Takiego prezydenta wybrało sobie 10 mln Polaków. Z poparciem, a jakże, polskich (chrześcijańskich?) biskupów. Na razie tylko Manuela Gretkowska oświadcza, że emigruje (w latach 80. wzywała: „Emigruj albo strzelaj!”). I akurat teraz wyjeżdżają z kraju Justyna Pochanke i Adam Pieczyński. A Marek Migalski deklaruje, że udaje się na emigrację wewnętrzną. Ludzie o mniej znanych nazwiskach też mówią: w tej duchocie nie da się żyć. Czy wielu jeszcze pamięta, że 30 lat temu Tadeusz Mazowiecki przestrzegał, by polskiej demokracji nie zamienić w polskie piekło? Tymczasem to właśnie zrobiliśmy. Z tym że do piekła dodaliśmy groteskę. I oto Polska właśnie. Mamy Dudę!

Wydanie: 2020, 31/2020

Kategorie: Andrzej Romanowski, Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy