Cyfrowa odpowiedzialność

Cyfrowa odpowiedzialność

Wytrzymałem bez internetu 11 dni

Dr Maciej Dębski – założyciel Fundacji Dbam o Mój Z@sięg

Misją fundacji są „działania prowadzące do poprawy jakości życia wszystkich członków społeczności lokalnej”. Czyli czym państwo się zajmują?
– Fundacja powstała po to, by uczyć, jak odpowiedzialnie i bezpiecznie korzystać z mediów cyfrowych. Na co dzień prowadzimy szkolenia, głównie wśród rodziców, uczniów i nauczycieli. Przygotowujemy je, opierając się na badaniach naukowych. Razem z Uniwersytetem Gdańskim w latach 2015-2016 przeprowadziliśmy cykl badań wśród 22 tys. uczniów. Teraz, od 2017 r., realizujemy nowy cykl w ramach projektu „Młodzi cyfrowi”.

Mówi pan o odpowiedzialnym i bezpiecznym korzystaniu z sieci. Co to w praktyce oznacza?
– Przede wszystkim chodzi o zacho­­wanie podstawowej higieny. Czymś niehigienicznym jest np. używanie smartfona przed zaśnięciem. Istnieją badania, które pokazują, że nadużywanie mediów cyfrowych w ciemnym pomieszczeniu powoduje problemy z zaśnięciem, pogorszenie wzroku, przemęczenie, słabsze przyswajanie treści na lekcjach. Niehigieniczne jest też korzystanie ze smarftona podczas prowadzenia samochodu, używanie go w czasie posiłku czy spotkań z innymi lub doprowadzenie do sytuacji, że ciągle czekamy, aż ktoś do nas napisze bądź zadzwoni, że reagujemy na każde przychodzące powiadomienie.

Odpowiedzialne używanie to takie, które przynosi nam korzyści, a redukuje straty. Korzyści mogą wynikać np. z używania smartfona w celach edukacyjnych lub takiego, które pozwala nam zaoszczędzić czas, spotkać się z innymi poza siecią – lub pomagać innym. Odpowiedzialne używanie cyfrowych dobrodziejstw przyczynia się więc do pomnożenia ogólnie pojętego dobra osobistego czy społecznego.

Jak rozumiem, chcą państwo przestrzegać przed tymi złymi skutkami korzystania z sieci.
– Powiem od razu, że internet nie jest dobry ani zły. Złe bądź dobre może być jego używanie czy nasze intencje. Ale jakiekolwiek nadużywanie go zawsze jest szkodliwe. Nadużywać oznacza utracić kontrolę i poczucie czasu, zaniedbywać z tego powodu obowiązki, nie umieć żyć bez obecności narzędzi technologiczno-informacyjnych.

Skąd jednak wiemy, gdzie jest granica między byciem uzależnionym a sytuacją, kiedy po prostu dużo czasu spędzamy w sieci, bo tego wymaga nasza praca?
– Zacznijmy od tego, że w międzynarodowych klasyfikacjach chorób nie ma czegoś takiego jak uzależnienie od telefonu komórkowego czy sieci. Należy raczej mówić o nadużywaniu, nałogowym, problemowym używaniu, patologicznym przywiązaniu. Uzależnienie rezerwowałbym dla chorób oficjalnie uznanych, mających swoje kody w międzynarodowej klasyfikacji.

Mówmy więc o nadużywaniu.
– Używanie technologii informacyjno-komunikacyjnych (np. smartfonów) w sposób niekontrolowany jest związane z tzw. kompulsją. To wykonywanie czynności pod wpływem niedającego się opanować wewnętrznego przymusu: muszę korzystać, muszę grać. Całe moje ciało, psychika są tak skoncentrowane na tej czynności, że nic innego się nie liczy. Gdyby wyszła pani dziś z domu bez telefonu i cofnęłaby się po niego, bo umówiliśmy się na rozmowę, byłaby to zupełnie inna sytuacja niż taka, kiedy wraca pani do domu z lękiem, bo nie ma pani przy sobie smartfona. Jeśli odczuwamy wewnętrzny przymus, by coś robić – a gdy przestajemy, pojawia się jedna wielka negatywna emocja i stres – jest to pierwszy wyznacznik nadużywania.

Załóżmy, że czuję pewien niepokój, jeśli wyjdę bez telefonu. Są jeszcze inne kryteria?
– Tak. Drugi wyznacznik to trudność z samokontrolą. Przykład: nadużywam telefonu i jestem tego świadomy, więc wprowadzam jakiś plan naprawczy, zasady, dajmy na to, zawsze zostawiam na noc telefon w samochodzie. Jeżeli śpię normalnie i nie brakuje mi tego telefonu, mogę powiedzieć, że panuję nad kompulsją. Ale jeśli budzę się w nocy, schodzę do samochodu, by sprawdzić, czy nikt nie napisał lub nie zadzwonił, to mam kłopot z samokontrolą.

Trzecia rzecz – myślę, że kluczowa – to wszystkie negatywne stany psychiczne, które ludzie odczuwają, kiedy nie mogą korzystać z internetu, bo np. mają rozładowaną baterię lub są poza zasięgiem. Czyli: obniżony nastrój, lękliwość, apatia, brak poczucia wpływu na to, co się dzieje, agresja. Zdarza się, że po wykładzie przychodzą do mnie rodzice i pytają, co mają zrobić, bo „moje dziecko rzuciło się na mnie z rękami, gdy zabrałam mu dostęp do sieci”.

Rzeczywiście brzmi niepokojąco. Co można wtedy zrobić?
– To bardzo silny syndrom odstawienny, więc takie osoby kieruję do psychoterapeuty. Niestety, ze wsparciem psychoterapeutycznym w e-uzależnieniach jest problem, bo specjalistów od uzależnień behawioralnych cały czas jest niewielu. Ci, których mamy, bardzo dużo czerpią z wiedzy o uzależnieniach chemicznych i starają się ją przekładać na podejście do uzależnień od różnych czynności. A tu nie można posługiwać się kalką. Różnicę wyjaśnijmy tak: co jest celem terapeutycznym w leczeniu alkoholizmu? Abstynencja. A czy można uczyć abstynencji kogoś, kto jest zakupoholikiem? Nie, bo przecież i tak będzie musiał robić zakupy.

Tak samo z telefonami czy komputerem.
– Podobnie jest zresztą z seksem. Celem terapeutycznym w terapii uzależnień behawioralnych będzie doprowadzenie do sytuacji, w której dana osoba wykonuje te czynności pod swoją kontrolą. Wydaje mi się jednak, że największą, często pomijaną różnicą jest kwestia uznania kogoś za chorego. Alkoholik to osoba chora, narkoman też. Natomiast uzależnieni od czynności nie są traktowani przez społeczeństwo jako osoby chore. To oznacza, że szkodliwość uzależnień behawioralnych jest uważana za mniejszą niż szkodliwość uzależnień chemicznych. Tymczasem terapeuci mówią wprost: skutki nałogowego grania w gry bywają równie dotkliwe jak skutki picia alkoholu. To rozpad więzi międzyludzkich, zaniedbanie obowiązków, utrata pracy, a nawet zniszczenie zdrowia fizycznego. Oczywiście różnica jest taka, że alkoholik będzie miał problem z wątrobą, a gracz z oczami czy np. zakrzepy, ale można by powiedzieć, że konsekwencje okazują się tak samo katastrofalne.

Wróćmy do zasad, czyli np. zostawiania telefonu w samochodzie lub przedpokoju. Mają one spowodować, że ta kompulsja z czasem zanika?
– Ciągłe robienie tego samego powoduje powstanie w mózgu śladów pamięciowych, po których mózg potem się porusza. Nawykowe powtarzanie czynności doprowadza do tego, że nawet jeśli pojawia się inna możliwość, nie korzystamy z niej, bo mózgowi łatwiej się poruszać po wyraźnym śladzie pamięciowym. Dlatego jeśli ciągle kładziemy się do łóżka ze smartfonem i robimy to od wielu lat, w ogóle nie myślimy o tym, żeby położyć się z książką. Stworzenie domowych zasad korzystania z mediów cyfrowych jest pokazaniem naszemu mózgowi, że można inaczej. Dzięki temu budują się w nas inne nawyki, prowadzące do innych śladów pamięciowych – i są one bardziej pozytywne. Wcale nie muszę więc cofać się po telefon, nie lecę do każdego powiadomienia.

Wiem, że robił pan taki eksperyment – 100 osób odcięło się na 72 godziny od elektroniki, telefonów, komputerów.
– Umówiliśmy się z grupą młodzieży w Gdyni, że nie używają mediów cyfrowych przez trzy doby. Zrobiliśmy ten eksperyment głównie po to, by młodzież zyskała pewien kontrapunkt, zobaczyła, jak to jest żyć bez mediów cyfrowych w świecie przez nie zdominowanym. Nie polecam nikomu długich eksperymentów tego rodzaju. Ja sam chciałem wytrwać bez mediów cyfrowych dwa miesiące, ale wytrzymałem 11 dni. Chciałem się spotykać z ludźmi, jednak z nikim się nie spotkałem, bo nie wiedziałem, jak się umówić. Nie mając mapy w smartfonie, miałem problem z dojazdem na szkolenia. Można by powiedzieć, że eksperyment totalnie mi się nie udał, ale wiem, że na nim zyskałem. Bo tylko gdy świadomie odetniesz się od mediów cyfrowych, zobaczysz, czego ci najbardziej brakuje. Czy to telefon, internet, czy może Facebook. Jeśli temu się przyjrzymy, możemy się zastanowić, co zrobić, by go nie nadużywać.

A jakie były efekty eksperymentu w Gdyni?
– Pokazał mi siedem czynników, które stanowią pożywkę nadużywania mediów cyfrowych:

1. Niekontrolowana inicjacja cyfrowa w bardzo młodym wieku. Kupienie pięcio- lub siedmioletniemu dziecku własnego smartfona nie jest dobrym pomysłem.
2. Nieograniczony dostęp do internetu. Chodzi mi zarówno o czas, jak i o brak ograniczeń. Żeby dziecko mogło dostać telefon z internetem, musi być dobrze wprowadzone w cyfrowy świat przez rodziców.
3. Brak domowych zasad używania mediów cyfrowych.
4. Nadaktywność na portalach społecznościowych.
5. Nuda, brak pasji czy zainteresowań.
6. Brak edukacji rodziców w zakresie używania mediów cyfrowych.
7. Kiepskie relacje z rodzicami.

Jeśli te siedem czynników zbiegnie się u jednej osoby, istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo przyklejenia się do sieci.

Czy te wnioski przełożyły się na konkretne działania?
– Fundacja, powołując kampanię „Domowy kodeks” (www.domowykodeks.pl), uczy rodziców, również poprzez warsztaty z nimi i z dziećmi, jak ustalać domowe zasady używania mediów cyfrowych. Z kolei nasze materiały przygotowane w ramach programu edukacyjnego „Fonolandia” (www.fonolandia.edu.pl) są przeznaczone już dla pięcio- czy sześciolatków oraz uczniów klas I-III szkoły podstawowej. Odpowiedzialność cyfrową powinno się modelować od najmłodszych lat. Jeśli szkoła mówi: dzieci już mają smartfony, więc teraz pogadajmy o ich bezpiecznym używaniu, jest to spóźnienie się z procesem edukacyjnym o dobre pięć lat.

Czyli edukacja najmłodszych. A jeśli dorośli też czują, że powinni przyjrzeć się sobie, czy przypadkiem nie nadużywają smartfonów?
– Docelowo w ramach fundacji chcemy założyć w odosobnionym miejscu ośrodek ciszy wraz z profesjonalnie działającym ośrodkiem leczenia e-uzależnień. Będzie tam można odłożyć media cyfrowe, złapać trochę równowagi psychicznej. To miejsce będzie przeznaczone również dla tych, którzy są nie uzależnieni, ale po prostu przeciążeni informacjami i pozostawaniem w ciągłym kontakcie z siecią i tym, co ona nam daje – albo zabiera.

To mi trochę przypomina miejsca odosobnienia oferowane dziś przez ośrodki buddyjskie czy nawet klasztory.
– Nie zamierzamy iść w duchowość, choć wiemy, że medytacja może być pomocna. Raczej myślimy o tym, by ludzie zakosztowali życia poza siecią, a ci, którzy jej nadużywają, mieli wsparcie psychologiczne, psychoterapeutyczne i psychiatryczne. Coraz większy nacisk kładziemy też na to, jak ważna jest więź i bliskość między rodzicami a dziećmi. Dlatego chcemy organizować wspólne weekendowe wyjazdy offline dla dzieci i rodziców na Kaszuby. Dzieci wspólnie z rodzicami, lecz bez mediów cyfrowych. Zaczynamy działania, które dotyczą nie samych mediów cyfrowych, ale ogólnie kompetencji rodzicielskich, wspólnego spędzania czasu wolnego.

Nie jest bowiem tak, że to media cyfrowe niszczą więzi. Te więzi czasem już wcześniej są zniszczone bądź nadwątlone, co sprawia, że gdy dziecko wchodzi w świat internetu, ten stanowi dla niego zagrożenie. Podczas gdyńskiego eksperymentu zaobserwowaliśmy, że uczestnikom zwolniły się przeciętnie cztery godziny w ciągu dnia. I ani oni, ani wielu rodziców w ogóle nie wiedziało, jak ten czas wypełnić. Czy to oznacza, że gdy w sposób dość sztuczny pozbawiliśmy domy nowych technologii, wyssaliśmy również z tych rodzin kompetencje rodziców do spędzania czasu wolnego z dziećmi? Nie. Tych kompetencji w ogóle nie było.

Sugeruje pan, że ludzie nie wiedzą, co powinno się robić z dziećmi w czasie wolnym?
– Właśnie z taką sytuacją czasem możemy się spotkać. Tworząc wzór domowego kodeksu odpowiedzialnego używania mediów cyfrowych, myślałem, że znalazłem panaceum na bolączki rodziców. A tu przychodzi do mnie rodzic i żali się: ale ja nie wiedziałbym, jak taką rozmowę z dzieckiem przeprowadzić. Taki scenariusz znajduje się więc teraz na stronie www.domowykodeks.pl, w zakładce „Dla rodziców”. Zaraz potem wstał jednak kolejny ojciec z pytaniem, czy prowadzę jakieś zajęcia, które by pokazywały, jak rodzice mogą spędzać fajnie czas z dziećmi.

Po kilku latach pracy wiem już, że jeżeli szkolę rodziców, nauczycieli i uczniów, to ci pierwsi są kluczowi. Trzeba im dawać wsparcie w byciu blisko dziecka. Dziecko, które czuje opiekę rodziców, będzie bardziej świadomym użytkownikiem internetu. Korzystniej jest też, jeśli my sami jesteśmy aktorami czy nawet kreatorami treści, które pojawiają się w sieci. Jeżeli dziecko spędza z mamą czas i mają wspólną pasję, np. gotowanie, jest duże prawdopodobieństwo, że mama dziecku założy live’a, na którym ono będzie uczyło w sieci inne dzieci gotowania. I to dziecko może nawet trzy godziny dziennie używać internetu – ale to będą godziny spędzone na uczeniu gotowania. Niestety, nie możemy oczekiwać, że dziecko zaniedbane emocjonalnie będzie e-wolontariuszem, że będzie pomagało w różnych akcjach.

Wracając do domowego kodeksu, na czym może on polegać? Chodzi o wyznaczenie czasu korzystania z sieci, jakiejś pory dnia?
– My nie ustalimy nikomu tych zasad. Z uniwersalnych najlepsze będą takie, by nie używać smartfonów przed snem, przy obiedzie, nie brać ich do toalety. Może ich być mnóstwo. Muszą wisieć w widocznym miejscu. Nie mogą też być dane raz na zawsze – trzeba je monitorować i zmieniać, jeśli jest taka potrzeba. Poza tym rodzice muszą wiedzieć, że za każdą złamaną zasadą kryje się indywidualna potrzeba dziecka. Nie chodzi o to, by je za to karać, trzeba się dowiedzieć, dlaczego ich nie przestrzega. Kluczowy jest jednak już sam proces ustalania zasad. Nie może być tak, że któreś z rodziców powie: zastanów się nad zasadami, a ja przyjdę po nie za pół godziny. Domowy kodeks musi być realny, ustalony wspólnie i przestrzegany również przez rodziców. W ten sposób wzmacniamy w dziecku poczucie podmiotowości, przekonanie, że jego zdanie się liczy, jest brane pod uwagę. Poza tym jeśli wspólnie zbudujemy ten kodeks, dziecko po prostu będzie wiedziało, że to są także jego zasady.

Fot. Fotolia

Wydanie: 06/2019, 2019

Kategorie: Wywiady

Komentarze

  1. Jarek R.
    Jarek R. 2 marca, 2019, 16:44

    Czasem to „uzależnienie” skutkuje czymś pozytywnym. Ja np. śledziłem i bulwersowałem się historią z mojego rodzinnego miasta:

    http://tinyurl.com/y3ngv5ap

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy