Czarne jest czarne

Czarne jest czarne

W Europie dzieją się niepokojące rzeczy, których znaczenia do końca nie rozumiemy. Jakby naruszona została jakaś dawna forma, a nowa nie chce się dobrze przyjąć. Trwa wielka zmiana cywilizacyjna, powstają nowe formy komunikowania się ludzi, a to delikatna, niezwykle ważna tkanka kontaktów międzyludzkich. I wlewa się do Europy oceaniczna fala ludzi z innych cywilizacji. Ten eksperyment jeszcze nie skończył się klęską, są tylko problemy. Paradoksalnie ten ostatni fenomen Polski nie dotyczy. Polska jest jednym z najbardziej jednorodnych etnicznie krajów Europy, nie ma tu konfliktu religijnego. Niełatwo więc pojąć, co się dzieje. Kilkakrotnie pisałem o istnieniu w Polsce jakby dwóch narodów, o czym już przed wojną donosili w mocnych słowach nasi wybitni pisarze. Jakim cudem to przetrwało wojnę, 50 lat PRL, ćwierć wieku III RP – to zagadka. A ta nasza wojna domowa toczy się teraz jakby w maskach. Zgadzam się z Karolem Modzelewskim, że prezes niejako udaje marszałka Piłsudskiego, który wściekał się na polskie niemożności, na partyjniactwo, na korupcję i na konstytucję. Marszałek wołał: „Ja tego, proszę pana, nie nazywam konstytucją, ja to nazywam konstytutą…”. A o Europie mówił: „Zachód jest parszywieńki”. Problem w tym, że dla Piłsudskiego wrogiem politycznym numer jeden była polska narodowa prawica, duchowo bliźniacza formacji Kaczyńskiego. Piłsudski potraktowałby więc prezesa, z jego Radiem Maryja, bezceremonialnie, klnąc przy tym szpetnie. Tu jest karkołomny paradoks. Moja sympatia do Piłsudskiego częściowo była oparta na niewiedzy o tym, jak marszałek, naprawiając choroby polskiej demokracji, psuł ją jeszcze bardziej. Ale w tym wszystkim miał jakąś klasę, którą uwodził nie tylko polskiego kołtuna i ciołka. To jego socjalistyczna przeszłość, legiony, rok 1920, jego miłość do Słowackiego. Ileż on zostawił po sobie świetnych powiedzeń. Po prezesie zostanie tylko: „Żadne krzyki i płacze nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne”.

Wracam do książek, które nagle stały się stare i rozsypują się w rękach. To „Krakowskie Przedmieście pełne deserów” Adolfa Rudnickiego. Był przyjacielem moich rodziców, a potem ja się z nim przyjaźniłem, jakbym dokonał jakiegoś matactwa czasem. Rudnicki wspomina, jak w roku 1938 późną nocą szedł z Gombrowiczem Alejami Ujazdowskimi, byli na wysokości Pięknej: „On do mnie, Adolfie, raz jeden chciałbym stanąć na trybunie sejmowej, chciałbym jedno pytanie zadać panom posłom: Panowie, Panowie, czy możecie mi powiedzieć, kiedy nowy… rozbiór?”.

Chodzę na manifestacje KOD, chociaż za bardzo mi się nie chce. Jak pan Zagłoba nie lubię tłoku. Okazuje się, że liczni bliżsi i dalsi sąsiedzi też bywają, więc z nimi się zabieram. Krysia i Ryszard to nasi dalsi sąsiedzi. W innym czasie, w innym świecie też byliśmy sąsiadami. On wtedy w PZPR, a jednak to do nich zapukałem o czwartej rano w noc wprowadzenia stanu wojennego. Ryszard, pamiętam, w szlaf­roku, był doskonale spokojny, Krysia dostała trzęsionki. Kiedy o szóstej przemówił generał, odetchnąłem z ulgą, to nie sowiecka inwazja. Jest rok 2016 i teraz razem walczymy o wolne media. Ale się porobiło! Zdumiony jestem, jakie to budzi emocje, szczególnie u kobiet. Co jakiś czas wszyscy podskakują, ja nie mogę. Jestem zimny jak ryba. A przecież przez cały czas gotuje się we mnie niesmak. W miniaturze, jak w laboratorium, możemy obserwować, jak się rodzi zło w historii.

Stary budynek Telewizji Polskiej przy placu Powstańców, gdzie teraz gotuje się tłum. Tu po raz pierwszy mogłem wystąpić w roku 1989. Pamiętam tamten podmuch wolności. Mówiłem tu dwa tygodnie temu. Zapewne był to mój ostatni występ w tej stacji. Młody dziennikarz, który prowadził ze mną rozmowę, wiedział, że wkrótce zostanie wyrzucony, ale rzetelnie wykonywał swoją pracę. Jakby stał na pokładzie do końca. Żal mi teraz, że nie uścisnąłem go na pożegnanie.

Pamiętam, jak przed laty brałem udział w jakimś programie z Jackiem Kurskim. Nie podałem mu ręki na powitanie, widziałem, że mu z tym niewygodnie. Zmiękłem jednak po rozmowie i rękę podałem, teraz żałuję. Powiedział: „Panie Tomku, nie jestem taki zły, jak pan myśli”. Ale to był jeszcze trochę inny Kurski, chorobliwie ambitny i cyniczny, ale jeszcze przed wielkim praniem duszy. Pamiętam, jak korzył się po powrocie do partii, wołał z trybuny błagalnym głosem: „Prezesie!”… Skojarzyło mi się to ze stalinowskimi samokrytykami. Był spocony, zupełnie mokry.

Od ludzi, którzy mają kontakt z posłami PiS, wiem, że oni jednak zaczynają się bać, że kiedyś będą rozliczeni z tego, co robią. I już widzą, że prezes oprócz destrukcji nie ma żadnego pomysłu na Polskę. I to nagłe spuszczenie z tonu polityków PiS wobec Europy. Oprócz sporej grupy kołtunów, ciemniaków i durniów większość Polaków nie tylko jest czuła na głos Europy, a też wie, że bez niej zostaniemy w ciemnej dziurze między Rosją, Białorusią i Niemcami. A straty ekonomiczne odczują wszyscy.

Wydanie: 03/2016, 2016

Kategorie: Felietony, Tomasz Jastrun

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy