Czarny dzień CIA

Czarny dzień CIA

Potrójny agent Al Kaidy dokonał masakry asów amerykańskiego wywiadu

To był jeden z najtragiczniejszych dni w 62-letniej historii Centralnej Agencji Wywiadowczej. Jordański agent, który miał wydać Amerykanom zastępcę Osamy bin Ladena, zwabił ich w pułapkę i wysadził się w powietrze. Do zamachu doszło w bazie w pobliżu miasta Chost we wschodnim Afganistanie. W eksplozji zginęło siedmiu pracowników CIA, w tym czterech oficerów agencji oraz trzech kontraktorów z firmy Xe (dawniej Blackwater).
Wśród zabitych znalazła się komendantka bazy CIA, matka trojga dzieci. Jako ósmy śmierć poniósł kapitan jordańskiego wywiadu Ali bin Zaid, krewny króla Jordanii, Abdullaha. Sześć osób zostało rannych.
To największe straty poniesione jednego dnia przez Centralną Agencję Wywiadowczą od kwietnia 1983 r., kiedy to libański Hezbollah dokonał krwawego ataku na ambasadę USA w Bejrucie. Życie straciło wtedy 300 osób, w tym ośmiu oficerów CIA. Zdaniem analityków, zamach w Chost, do którego doszło 30 grudnia, na długo sparaliżuje pracę służb specjalnych Stanów Zjednoczonych w Afganistanie. Michael Scheuer, były wysoki funkcjonariusz CIA, wcześniej dowódca Alec Station, specjalnej jednostki zajmującej się tropieniem Osamy bin Ladena, przyznał: „To

druzgoczący cios.

Wśród ofiar znalazł się agent z 14-letnim doświadczeniem w Afganistanie”.
Historia zamachu w Chost jest wprost niewiarygodna, jakby wzięta ze szpiegowskiego filmu sensacyjnego. Samobójczego ataku dokonał jordański lekarz, 36-letni Abu Mulal al Balawi, potrójny agent Al Kaidy.
Balawi, znany także jako Hammam Chalil Mohammed, pochodził z przemysłowego miasta Zarka, gniazda wielu dżihadystów, z których najsławniejszym stał się okrutny Abu Musab al Zarkawi, jordański szef Al Kaidy w Iraku, zabity w amerykańskim nalocie w 2006 r. Balawi, oburzony amerykańską inwazją na Irak, postanowił zostać bojownikiem świętej wojny. Początkowo wzywał do walki z niewiernymi na internetowym forum Hesbah, którego był administratorem. Występował pod pseudonimem Al Chorasani. W grudniu 2007 r. został aresztowany. Funkcjonariusze jordańskich służb specjalnych Dairat al Mukhabarat (Generalny Departament Wywiadu) postanowili go „odwrócić”, aby został ich agentem. Al Chorasani wydawał się idealnym kandydatem, był poważany w kręgach ekstremistów islamskich, ponadto jordańscy wywiadowcy uważali, że jako lekarz będzie mógł łatwiej nawiązać kontakt z zastępcą bin Ladena, egipskim doktorem Al Zawahirim, kierującym ze swych kryjówek na pakistańsko-afgańskim pograniczu bieżącymi sprawami Al Kaidy.
Balawi dał się przekonać (zapewne niezbyt humanitarnymi metodami) i zgodził się na współpracę z Dairat. Odzyskał wolność i wyjechał do Afganistanu, gdzie miał tropić czołowych dygnitarzy siatki Zawahiriego oraz talibów.
Wywiad jordański ściśle współpracuje ze służbami specjalnymi Stanów Zjednoczonych, dokonuje dla Amerykanów przesłuchań więźniów, dostarcza arabskich agentów, doskonale znających środowiska i obyczaje fundamentalistów islamskich. Działania te otoczone są

bardzo ścisłą tajemnicą,

władze w Ammanie bowiem nie chcą się skompromitować w oczach muzułmanów.
Talibowie twierdzą obecnie w komunikatach internetowych, że Jordańczyk od razu przeszedł na ich stronę. Przez ponad rok krążył po górskim pograniczu afgańsko-pakistańskim i dostarczał jordańskiemu wywiadowi, a za jego pośrednictwem także CIA, fałszywych informacji. Według źródeł amerykańskich, wiadomości, które zebrał Balawi, były jednak wartościowe, dlatego zyskał on bezgraniczne zaufanie oficerów prowadzących i został uznany za niezwykle cennego agenta. Nadal tworzył internetowe manifesty przeciwko „krzyżowcom”. W ostatnim opublikowanym we wrześniu 2009 r. napisał: „Żadne słowa nie są wymowniejsze od czynów, toteż jeśli muzułmanin, który poszedł na świętą wojnę, przeżyje, okaże się człowiekiem, który potwierdził swe słowa czynami. Jeżeli zaś zginie za sprawę Allaha, zapewni swoim słowom chwałę, tak że staną się one znakami na szlaku prowadzącym do dżihadu, jeśli Allah pozwoli”. Jordańscy oficerowie prowadzący byli pewni, że ich agent w ten sposób się maskuje. Oficerowie Centralnej Agencji Wywiadowczej bardzo na niego liczyli.
Jak podkreślają znawcy przedmiotu, CIA bardzo się zmieniła w czasach wojny z terroryzmem. Z organizacji szpiegowskiej stała się paramilitarną, wysyłającą funkcjonariuszy na front od Pakistanu po Somalię i Jemen. Dziennik „New York Times” napisał, że tylko w ubiegłym roku CIA utworzyła w południowym i wschodnim Afganistanie „cały archipelag baz”. Niezwykle ważna jest baza w afgańskiej prowincji Chost, położonej w pobliżu Terytoriów Plemiennych Pakistanu, będących matecznikiem Al Kaidy i innych bojowników świętej wojny. Baza ta, mocno ufortyfikowana, chroniona przez liczne punkty kontrolne,

mury i zasieki

z drutu kolczastego, nosi nazwę Forward Operating Base Chapman lub Camp Chapman, na cześć Nathana Chapmana, pierwszego amerykańskiego żołnierza, który poległ w Afganistanie. W Camp Chapman oficjalnie znajduje się militarny Zespół Odbudowy Prowincji Chost (PRT), dopiero po zamachu miejscowi dowiedzieli się, że ma tu również siedzibę jeden z najważniejszych ośrodków CIA w Afganistanie.
Jak napisał brytyjski dziennik „The Times”, z Camp Chapman CIA toczy „sekretną, brudną wojnę” na pograniczu pakistańsko-afgańskim. Dżihadyści odpowiadają tym samym. Oficjalnie funkcjonariusze CIA mają zakaz dokonywania skrytobójczych zamachów, ale likwidują domniemanych terrorystów za pomocą uzbrojonych w rakiety Hellfire bezzałogowych samolotów typu Predator lub jeszcze groźniejszych nowych maszyn Reaper. Według danych z Islamabadu, latające automaty dokonały w ubiegłym roku 50 ataków rakietowych na północno-zachodnie pogranicze Pakistanu, zabijając 415 osób (w 2008 r. – 32 ataki i 240 ofiar śmiertelnych). CIA wysyła też przeciwko zidentyfikowanym celom

tajne oddziały komandosów,

o których nie wie nawet dowództwo NATO w Afganistanie. Podczas takich akcji giną dżihadyści, ale także niewinni, kobiety, dzieci, uczniowie. Te straty budzą gniew miejscowej ludności i prowokują do odwetu. Coraz szybciej kręci się spirala przemocy, końca zaś tej bezsensownej rzezi nie widać. Talibowie, którzy ze swym lekkim uzbrojeniem unikają bitew w otwartym polu, także przeprowadzają zaskakujące, znakomicie przygotowane operacje. Najbardziej spektakularną był zamach na funkcjonariuszy CIA, który pokazał, że fundamentaliści islamscy potrafią planować, czekać i uderzać nawet w doskonale strzeżone, tajne cele.
Według niektórych informacji, atak na bazę CIA przygotował Iljas Kaszmiri, stojący na czele operującej w Pakistanie Laszkar al Zil (Armii Cienia), w skład której wchodzą 313. i 55. brygada Al Kaidy. Jednostki te składają się z wytrawnych bojowników, weteranów walk z armią indyjską w Kaszmirze, talibów oraz byłych żołnierzy irackiej Gwardii Republikańskiej. Iljas Kaszmiri dowiedział się, że Amerykanie zaprosili poprzez pośredników starszyznę plemienną z Północnego Waziristanu do Chost. Tam próbowali uzyskać od niej informacje o kryjówkach Al Zawahiriego i innych przywódców Al Kaidy. W ten sposób Kaszmiri zorientował się, że Chost jest centrum amerykańskiego wywiadu i wydał rozkazy.
Na początku grudnia Balawi powiadomił swego oficera prowadzącego w Jordanii, że ma informacje o Al Zawahirim. Kapitan Zaid natychmiast przyleciał do Afganistanu i powiadomił CIA. Amerykanie zorganizowali spotkanie z informatorem w Chost. Spodziewali się po nim tak wiele, że sprowadzili nawet kilku wysokich funkcjonariuszy agencji z Kabulu. CIA

zlekceważyła elementarne środki bezpieczeństwa

– zazwyczaj na spotkanie ze szpiegiem powinien przyjść tylko jeden oficer. Kiedy Balawi w umówionym miejscu wsiadł do samochodu, funkcjonariusze CIA nie przeszukali go. Nie pozwolili również, aby rewizję przeprowadzili strażnicy, strzegący bram bazy. Według jednej z wersji, zamachowiec zdetonował bombę przy wejściu do budynku. Według drugiej, spotkanie zorganizowano w sali gimnastycznej. Potrójny agent podszedł do stolika i wyjął kartkę, na której chciał narysować plan pułapki na Zawahiriego. Powiedział do zgromadzonych: „Podejdźcie bliżej”. Chwilę później rozległ się potworny huk. Ok. 16.30 okoliczni mieszkańcy zobaczyli wysoki słup dymu unoszący się nad Camp Chapman. Byli pewni, że to skutki ataku rakietowego. Gary Berntsen, mający za sobą 23 lata służby w CIA, powiedział ze smutkiem: „W dawnych czasach, kiedy operowaliśmy przeciwko Rosjanom, podwójny agent mógł najwyżej dostarczyć nam fałszywych informacji. Teraz taki agent odpala ci bombę prosto w twarz”.
Funkcjonariusze CIA zapowiedzieli zemstę. Oznacza to, że w Afganistanie i na pakistańskim pograniczu odbędą się kolejne pogrzeby. Kraj spływa krwią. Po raz pierwszy talibowie nie przerwali wojny zimą i atakują amerykańskie bazy w dolinie Kurangal w prowincji Kunar.
Ubiegły rok był najkrwawszy od czasu rozpoczęcia operacji w Afganistanie. Zginęło 522 żołnierzy koalicji, w tym 319 Amerykanów (w 2008 r. – 295 poległych, w tym 155 Amerykanów). W 2010 r. od wybuchów ukrytych bomb straciło już życie czterech żołnierzy USA oraz 19-letni żołnierz brytyjski. Straty wśród rebeliantów oraz ludności cywilnej są nieporównanie większe.

Skompromitowani agenci
Zamach w Chost jest kolejnym ciosem dla CIA po tym, jak funkcjonariusze agencji dopuścili do zamachu na pokładzie samolotu Northwest Airlines w pobliżu Detroit. Atak w pierwszy dzień Bożego Narodzenia nie udał się tylko dlatego, że bomba, którą usiłował zdetonować zradykalizowany w Jemenie Nigeryjczyk, Umar Faruk Abdulmutallab, nie wybuchła. A przecież nie brakowało sygnałów alarmowych, w amerykańskiej ambasadzie w Jemenie przed terrorystą kilkakrotnie ostrzegał nawet jego własny ojciec. Funkcjonariusze amerykańskiego wywiadu zarejestrowali też rozmowy telefoniczne jednoznacznie wskazujące na możliwość zamachu. Mimo to Abdulmutallab został wpuszczony do samolotu. 5 stycznia prezydent Barack Obama odbył naradę z szefami wszystkich agencji wywiadowczych i najważniejszymi doradcami ds. bezpieczeństwa, których wezwał do lepszej koordynacji działań. Ale CIA będzie musiała zaczynać misję w Afganistanie niemal od początku.

Wydanie: 02/2010, 2010

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy