Czarzasty gra na czas

Czarzasty gra na czas

Buntownicy nie składają broni

Czy bunt w SLD został stłumiony? Nie, mamy raczej zawieszenie broni.

Włodzimierz Czarzasty nie ma większości w partii, nie ma jej w radzie krajowej ani w zarządzie. Jest przewodniczącym, dlatego że zawiesza tych, którzy mu się sprzeciwiają. Albo dlatego, że nie zwołuje posiedzeń ciał statutowych. Taką możliwość daje mu statut partii. Manipulując nim, Czarzasty zamierza dotrwać do kongresu zjednoczeniowego SLD i Wiosny, który zaplanowany jest na 9 października. A na kongresie chce zostać wybrany na czteroletnią kadencję. I ma plan, jak to zrobić. W statucie Nowej Lewicy zapisano, że partią kierować będą dwaj współprzewodniczący – z frakcji Wiosny i SLD. Ale ich wybór zostanie dokonany wspólnie, przez obie frakcje. Oto trik sezonu – wystarczy mieć poparcie Wiosny oraz śladowe poparcie SLD, by zostać szefem frakcji SLD i współprzewodniczącym partii.

*

Jak do tego doszło?

Wszystko, co najważniejsze, zdarzyło się w grudniu 2019 r., podczas konwencji SLD. To wtedy zadecydowano o połączeniu z Wiosną (Wiosna obradowała w tym samym miejscu, w innej sali; obie konwencje zostały zorganizowane w hotelu Gromada na warszawskim Okęciu). Wtedy też przyjęto statut, który dziś jest źródłem siły przewodniczącego Czarzastego.

Gdy rozmawiam z uczestnikami tej konwencji, gdy pytam ich, jakim cudem zgodzili się na taki statut, odpowiadają mniej więcej to samo: „Tak, głosowałem za statutem. Dlaczego? Wie pan, ja go nie czytałem… Powiedziano, że partia przygotowała, że fachowcy, że jest dobry, więc podniosłem rękę za. Dziś bardzo tego żałuję”.

Taka była wówczas atmosfera. Wyjątkiem był Leszek Miller, który był przeciw, mówił, że w ten sposób rozwiązywać partii nie można. Że zgodnie z ówczesnym statutem powinien się odbyć kongres, podczas którego partia zadecydowałaby, że kończy swoją działalność i jednoczy się z innym ugrupowaniem. Ale te uwagi zlekceważono.

„Wie pan, panowała euforia, że lewica wróciła do Sejmu, że będzie zjednoczenie – opowiada jeden z uczestników konwencji. – Że idziemy dobrą drogą. Czarzasty cały czas nas zagadywał. Wiem, że to dobrze o mnie nie świadczy. Ale tak właśnie było… Ten błąd popełniliśmy wszyscy”.

Jedni popełnili błąd, dla drugich był to początek rozgrywki.

*

To, że statut Nowej Lewicy, który daje olbrzymią władzę przewodniczącemu i zakłada bardzo dziwny tryb wyboru władz partyjnych, był ważnym elementem na drodze przejęcia partii, moi rozmówcy uświadomili sobie dużo później. Czyli kiedy? Tak naprawdę kilka tygodni temu. Wówczas, gdy rozpoczęły się przygotowania do kongresu zjednoczeniowego, który wyznaczono na 9 października.

Wtedy całe grono działaczy zorientowało się, że ma niewiele do powiedzenia i że wisi na łasce przewodniczącego.

I o to zaczęła się walka.

*

Statut wszystko opisuje. Po pierwsze, na kongres zjednoczeniowy idą dwie partie – czy też frakcje. Każda reprezentowana jest przez równą liczbę delegatów. Czyli 1:1. To już jest podejrzane, bo w samej Warszawie proporcje Wiosny i SLD są jak 66:960.

Po drugie, dwóch współprzewodniczących frakcje wybierają wspólnie. Wystarczy więc mieć poparcie jednej plus kilka głosów z drugiej – i ma się władzę. To pomysł Czarzastego. Nie musi on się starać o głosy dawnych towarzyszy z SLD, wystarczy mu oprzeć się na głosach Wiosny.

Po trzecie, statut de facto w ręce Czarzastego oddaje decyzję, kto będzie w nowej frakcji, a kto nie. Oto bowiem w art. 4 ust. 3 mamy zapis, że „członkostwo we frakcji nabywa się z chwilą przyjęcia przez koordynatora frakcji oświadczenia o przystąpieniu do frakcji”, a „koordynator może nie przyjąć oświadczenia”. W takim wypadku można dochodzić swoich praw w sądzie partyjnym.

Oto więc jest sposób, by nowa partia była prywatną partią przewodniczącego.

*

O tym, że w SLD (czy Nowej Lewicy) wybuchł z tego powodu bunt, już pisaliśmy. Jak również o tym, że buntownicy wymyślili powołanie do życia kilku frakcji, bo wówczas podczas kongresu zjednoczeniowego będą mogli mieć większość.

Ten pomysł spalił na panewce, ponieważ Czarzasty, przed posiedzeniem zarządu partii, a także w trakcie, zawiesił swoich przeciwników. I zawieszał ich jednego po drugim, dopóki nie uzyskał potrzebnej większości.

Wtedy buntownicy zapowiedzieli zwołanie na 31 lipca posiedzenia rady krajowej. Tam mają większość. I to zdecydowaną. Podczas poprzedniego posiedzenia, jeszcze w czerwcu, większością 50:28 rada krajowa zdecydowała o zwołaniu drugiej części konwencji SLD (tej z grudnia 2019 r.), podczas której można byłoby zmienić statut partii.

Rada zwołana została na 31 lipca na podstawie art. 26 statutu, który zakłada, że może tak się zdarzyć na wniosek co najmniej 20% jej członków. Jednak w tym samym punkcie zostało zapisane, że radę krajową zwołują współprzewodniczący. I teraz pytanie: czy jeżeli jest wniosek 20% członków rady, to obowiązkowo muszą ją zwoływać?

Kto może to rozstrzygnąć? Tylko sąd. A jak długo sąd taką sprawę będzie rozpatrywał? Rok? To jakie znaczenie będzie miał wydany wyrok, skoro 9 października ma być zjednoczenie obu partii i będą nowe władze, i wszystko będzie nowe?

*

Sytuacja była więc taka, że buntownicy, owszem, mogli zwołać posiedzenie rady krajowej, ale szanse na to, by Czarzasty (ze swoją grupą) uznał jej uchwały, były niewielkie. Zapowiadał się czas chaosu i dwuwładzy. Dlatego rozpoczęły się różne działania, by wypracować jakiś kompromis. Uczestniczył w tym, jak się dowiedzieliśmy, Aleksander Kwaśniewski.

Efekt tych rozmów był taki – buntownicy w ostatniej chwili odwołali posiedzenie rady krajowej. W zamian stawiając warunek, że Czarzasty odwiesi tych, których zawiesił. Zawarli to w podpisanym przez nich oświadczeniu.

I te podpisy są najciekawsze. Bo one pokazują rzeczywisty układ sił. Otóż pod komunikatem o odwołaniu lipcowego posiedzenia rady krajowej podpisało się 23 członków zarządu i wiceprzewodniczących. Po stronie Czarzastego stoi zaledwie 11 osób (łącznie z nim). Układ sił jest więc jak 2:1.

I to jest clou obecnej sytuacji w Nowej Lewicy.

Wszystkie ciała przedstawicielskie są przeciw Czarzastemu. Byłby w mniejszości zarówno podczas konwencji, jak i podczas posiedzenia rady krajowej oraz zarządu. Co więcej, o ile do tej pory jego siłą były więzi dawnych działaczy ZSP, czyli Ordynacka, o tyle dziś ludzie Ordynackiej są w większości przeciwko niemu.

Dodajmy jeszcze jedno – delegatów na kongres zjednoczeniowy mają wybierać zjazdy wojewódzkie, w istniejącym, SLD-owskim składzie. Oznacza to, że na kongresie większość mieliby buntownicy. Jakiego zatem scenariusza możemy się spodziewać?

*

Na 10 sierpnia wyznaczone zostało posiedzenie zarządu partii, tego okrojonego, podczas którego zarząd ma odwiesić zawieszonych członków. W zamian za odwołanie posiedzenia rady krajowej. Czy tak się stanie? Tego na razie nikt nie wie. Dominuje przekonanie, że Czarzasty jednych odwiesi, drugich nie, że będzie próbował rozbijać buntowników.

To ostatnie zresztą już się dzieje, m.in. puszczona została plotka, że dogadał się z Markiem Baltem, zawieszonym szefem struktur śląskich. Balt później to dementował. „Mówił, że nie możemy dać się rozbić”, relacjonował jeden z tych, którzy z nim rozmawiali.

Następny termin to 17 sierpnia – do tego czasu trzeba zgłosić chęć wpisania się do frakcji. Jeżeli ktoś się nie wpisze – wypada z polityki. Tutaj możemy się spodziewać sporych zawirowań – część działaczy, zwłaszcza starszych, już ogłosiła, że do nowej frakcji nie wstąpi. Mówi się również, że jeśli chodzi o kandydujących, niektórzy będą przyjmowani, inni nie.

*

Wszystko po to, by wypchnąć z partii tych, którym Czarzasty nie ufa i których nie chce widzieć.

Kolejna rozgrywka toczyć się będzie na zjazdach wojewódzkich, na których wybierani będą delegaci na kongres zjednoczeniowy. W cieniu tego będą wisiały dwa postulaty – zwołanie posiedzenia rady krajowej i drugiej części konwencji.

Rada krajowa może zwołać kongres krajowy i odwołać kongres zjednoczeniowy. Powinna ona zbierać się co najmniej co trzy miesiące, a więc we wrześniu. Jeżeli przewodniczący jej nie zwoła, może go czekać sąd partyjny. Ale jaki będzie jego sens, jeżeli 9 października wszystko będzie inne?

Podobnie jest z konwencją – rada krajowa zobowiązała przewodniczącego do jej zwołania na 10 września. Ale co mu grozi, gdy tego nie zrobi?

Wszystko więc wskazuje, że do konwencji zjednoczeniowej Lewica będzie się zajmowała sobą. Zresztą może tak być i później. Bo wielką niewiadomą jest wciąż Wiosna. Wcale nie jest pewne, że Robert Biedroń będzie startował na stanowisko współprzewodniczącego. W gronie tych, którzy chętnie rzucą mu rękawicę, wymieniani są Krzysztof Gawkowski, szef klubu parlamentarnego Lewicy, Gabriela Morawska-Stanecka, wicemarszałkini Senatu, oraz Beata Maciejewska. Są już rozmowy i przymiarki.

Rozkład głosów Wiosny może zatem być różny. Zwłaszcza że na dobrą sprawę nie wiadomo, kto przystąpi do frakcji Wiosny (ściągani są tam ludzie z łapanki) i kto na kongres przyjedzie.

Nic dziwnego, że rada krajowa Nowej Lewicy rozesłała po Polsce mejl, by komórki partyjne prowadziły dokładną rejestrację tych, których do frakcji Wiosny się przyjmuje, i tych którym przyjęcia się odmawia. Tylko czy będzie to skuteczne?

*

Z pewnej odległości te rozgrywki wyglądają żałośnie. Oto bowiem przewodniczący partii z uporem walczy o władzę, stosując triki jakby żywcem skopiowane z PiS, gdy partia ta walczyła z Trybunałem Konstytucyjnym.

Choć, dodajmy, ma o co walczyć. Bo wprawdzie taka partia, którą chce stworzyć, będzie mniejsza, pozbawiona połowy działaczy, ale będzie jego. O tym, kto na taki twór będzie głosował, już chyba nie myśli.

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Fot. Radek Pietruszka/PAP

Wydanie: 2021, 33/2021

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy