Czego chcą ateiści?

Czego chcą ateiści?

W polskim prawie nie przewiduje się obrazy uczuć niewierzących. Prawo do obrażania się mają wyłącznie wierzący, z czego fundamentaliści katoliccy skwapliwie korzystają.

Formalnie Polska jest krajem demokracji liberalnej, w którym podstawowe prawa mniejszości, a zwłaszcza równoprawność obywatelstwa, są respektowane. W praktyce daleko nam do tego ideału. W polskiej obyczajowości wszystko to, co nie mieści się w głównym nurcie postaw i przekonań, nie zasługuje na równoprawne traktowanie. Przykładem mogą być ateiści, których roszczenia u wielu ludzi budzą bądź wyniosłą niecierpliwość, bądź gniew i zgorszenie. Ta pierwsza wyraża się w poglądzie, prezentowanym m.in. przez premiera, że są ważniejsze sprawy niż spór o krzyż w sali sejmowej. Zwolennicy tego stanowiska nie traktują zatem godności człowieka jako sprawy priorytetowej. Te drugie zaś wynikają z przekonania, że większość ma prawo narzucać swój światopogląd mniejszości, co jest typowym przejawem mentalności totalitarnej.

Fundamentaliści religijni odniszą się do ateistów i agnostyków na trzy sposoby. Pierwszy to współczucie, bo niewierzący uważany jest za człowieka niepełnego, pozbawionego ważnej dyspozycji, jaką jest dar wiary. Trzeba się nad nim litować i życzyć mu, aby kiedyś go otrzymał. Druga forma to lekceważenie. Ta stosowana jest najczęściej przez księży, którzy zwykli traktować swe owieczki protekcjonalnie. Ateista to ktoś, kto w swoim zadufaniu zanadto się rozbrykał i zabrakło mu pokory, aby uwierzyć. Nie można go traktować zbyt poważnie, bo jeszcze gotów sądzić, że może być partnerem dla ludzi wierzących. Wreszcie trzecia forma to agresja. Niewierzący są krzewicielami wszelkiego zła; są niemoralni, bo odrzucają moralność katolicką; nie są prawdziwymi Polakami, bo przecież Polak to katolik; są niebezpieczni, bo chcą pozbawić ludzi wierzących nadziei, która ich życiu nadaje sens. Dlatego trzeba z nimi walczyć, zepchnąć ich na margines, nie dopuścić, aby deprawowali dzieci i młodzież.
Przy takim podejściu prawa ludzi wierzących i niewierzących nie mogą być równoważne. Jak można jednakowo traktować poważnego człowieka i ekscentrycznego dziwaka, który w dodatku może być niebezpieczny? Do wierzącego trzeba mieć szacunek, do niewierzącego – już niekoniecznie. Natychmiast znajdą się urażeni tym, co piosenkarka Doda ma do powiedzenia na temat autorów Biblii, a prokurator postawi ją przed sądem, podczas gdy niepohamowana agresja słowna ks. Natanka w stosunku do niewierzących spotyka się z powszechną pobłażliwością. Skargi człowieka wierzącego, że jego uczucia religijne są ranione, trzeba traktować z należytą powagą i zrozumieniem. Skargi człowieka niewierzącego, że ktoś obraża jego uczucia, nie zasługują na poważne traktowanie.

Tak więc wiarę można obrazić na setki sposobów, niewiary obrazić się nie da. W polskim prawie nie przewiduje się obrazy uczuć człowieka niewierzącego. Prawo do obrażania się mają wyłącznie ludzie wierzący, z czego fundamentaliści katoliccy skwapliwie korzystają. Wyraźny jest tutaj jaskrawy brak równowagi. Publiczne zakwestionowanie istnienia Boga może być zasadnie zaskarżone przez osobę wierzącą jako obrażenie jej uczuć religijnych. Z drugiej strony nikomu nie przyjdzie do głowy, aby publiczne demonstrowanie religijności uznać za obrazę uczuć ludzi niewierzących. Czyżby uczucia mieli tylko wierzący? Słynny biolog Richard Dawkins nazywany jest „wojującym ateistą” tylko dlatego, że ośmiela się głosić swoje poglądy. Tych, którzy głoszą słowo boże, nikt nie nazywa „wojującymi teistami”. Oto swoista asymetria, która ukształtowała się w naszej kulturze i którą akceptują nie tylko fundamentaliści, lecz także ludzie umiarkowani w swojej religijności.
W Polsce nikogo już nie dziwi, że w szkołach i urzędach konstytucyjnie świeckiego państwa wiszą na ścianach krzyże, a wszelkie uroczystości państwowe mają bogatą oprawę religijną, której zaborcza obcesowość nie pozostawia wątpliwości, kto ma tutaj prawo do rządu dusz. Państwowe uroczystości rozpoczyna msza w intencji ojczyzny z udziałem prezydenta RP. W ten sposób prezydent, świadomie lub nie, oficjalnie nadaje swojej religii status religii państwowej, nie licząc się z obywatelami innych wyznań i z niewierzącymi. Presja na podporządkowanie życia społecznego symbolom i rytuałom religijnym nie spotyka się z otwartym sprzeciwem bądź dla świętego spokoju, bądź z powodu przekonania, że to się politycznie opłaci. Prowadzi to do pełzającej klerykalizacji Polski w całym okresie III RP. Znajduje to wyraz w wycofaniu z publicznej debaty wielu tematów ważnych, ale niewygodnych zarówno dla przedstawicieli Kościoła katolickiego, jak i państwa, bo dotyczących mało przejrzystych relacji między tymi podmiotami. Co innego bowiem konstytucyjny zapis o rozdziale państwa i Kościoła, a co innego codzienna praktyka, która wskazuje, że Kościół łatwo wychodzi poza sferę duchowości, zagarniając coraz więcej obszarów życia doczesnego, przy pełnej aprobacie i wydatnej pomocy władzy państwowej na wszystkich szczeblach. Ład medialny, szkolnictwo, ochrona zdrowia, reprywatyzacja i wiele innych spraw uregulowanych jest w Polsce w ścisłym porozumieniu z Kościołem i przy pełnym zabezpieczeniu jego interesów.

Stosunek znacznej części społeczeństwa polskiego do niewierzących przypomina stosunek do homoseksualistów. Niewierzący to też ludzie w jakiś sposób skrzywieni, których traktuje się z wyższością. Skierowany do nich przekaz brzmi: „Jesteśmy tolerancyjni i przyjmujemy do wiadomości, że się od nas różnicie. Pozwolimy wam żyć spokojnie, tak jak chcecie. Będzie to jednak możliwe tylko wtedy, gdy będziecie siedzieć jak mysz pod miotłą. Niech wam nie przychodzi do głowy obnosić się ze swoją niewiarą i domagać się praw, które by ograniczały prawa ludzi wierzących”.
Prawa, których domagają się ateiści, a które tak bardzo irytują ludzi Kościoła, to prawo do życia w przestrzeni społecznej neutralnej światopoglądowo, w której przedstawiciele władzy państwowej nie demonstrują publicznie swojej wiary, a symbole religijne znajdują się wyłącznie w miejscach uprawiania kultu; przestrzeni, w której lekarz lub farmaceuta nie będzie narzucał swoich religijnych norm moralnych pacjentom, a prawo będzie stanowione z uwzględnieniem oczekiwań indyferentnej wyznaniowo mniejszości, a nie pod dyktat biskupów. Dlaczego to wszystko jest potrzebne ateistom? Z tego samego powodu, dla którego homoseksualiści domagają się oficjalnego uznania ich związków partnerskich – po to, aby mogli się czuć pełnoprawnymi obywatelami w swoim kraju, a nie obywatelami drugiej kategorii. Neutralność światopoglądowa państwa nie jest równoznaczna z ateizacją, jak często błędnie przyjmują ludzie Kościoła. Zwolennikom świeckości państwa nie chodzi o walkę z religią, ale o zapewnienie ludziom niewierzącym, a także innowiercom, poczucia pełnoprawnego obywatelstwa. Neutralność światopoglądowa nie oznacza odbierania jakichkolwiek praw ludziom wierzącym, a jedynie przyznanie pełni praw obywatelskich ludziom niewierzącym.
Tymczasem sprzeciw wobec narzucania symboli wyznaniowych we wspólnej dla wszystkich przestrzeni społecznej nieodmiennie spotyka się z ripostą, że ludzie wierzący mają oczywiste prawo do praktyk religijnych. Ale przecież krzyż w Sejmie lub w innej instytucji państwowej nie wisi po to, aby ludzie wierzący mogli się pod nim modlić. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że obecność krzyża w miejscach publicznych ma służyć zawłaszczaniu przestrzeni społecznej przez katolików, aby nikt nie miał wątpliwości, że Polska jest katolicka i tylko taka ma być. Krzyż traci w ten sposób swój religijny sens, staje się stemplem własności terytorium, znakiem tryumfu nad bezbożnikami i innowiercami.

Tak więc brak krzyża na ścianach pomieszczeń użytku publicznego nie świadczy o tym, że katolicy są dyskryminowani. Za to obecność w tych pomieszczeniach symboli religijnych sprawia, że przedstawiciele innych wyznań i niewierzący mogą się tam czuć wyobcowani i mieć poczucie wykluczenia. Żelazną zasadą demokracji liberalnej jest równoważność roszczeń rozmaitych grup społecznych. Jeśli więc jakaś grupa się skarży, że ranione są jej uczucia religijne, to trzeba wziąć pod uwagę nie tylko prawo tej grupy do unikania takich sytuacji, ale również prawo innych grup do wyrażania poglądów. Zawsze w tego rodzaju sytuacji konieczne jest wyważanie rangi spierających się stron, a nie mechaniczne przyznawanie racji osobom wierzącym.

Tak jak łamaniem praw człowieka może być wymuszona ateizacja, może być nim również ewangelizacja. Jest tak wtedy, gdy sięga się po instrumenty natury prawnej lub choćby tylko obyczajowej. Kiedy dąży się do ustanowienia prawa, które uprzywilejowuje określony światopogląd, albo mobilizuje dane środowisko społeczne do wywierania presji na inaczej myślących, wówczas mamy do czynienia z przymusem podporządkowania się nieakceptowanym zasadom światopoglądowym. Taki przymus zawsze jest moralną niegodziwością, bo prowadzi do łamania sumień. W demokracji liberalnej, której nikt jeszcze w Polsce nie unieważnił, chociaż wielu ma na to ochotę, państwo musi być indyferentne światopoglądowo, co oznacza pozostawienie każdemu obywatelowi prawa do decydowania w kwestii wyborów światopoglądowych i związanych z nimi praktycznych konsekwencji w zgodzie z własnym sumieniem. Właśnie to prawo powinno być przez państwo chronione, a nie egzaltacje fundamentalistów, którym nikt nie przeszkadza żyć zgodnie ze swoimi zasadami.


Autor jest profesorem Uniwersytetu Łódzkiego, kierownikiem Katedry Zarządzania

Wydanie: 2011, 45/2011

Kategorie: Opinie

Komentarze

  1. kleantes
    kleantes 14 listopada, 2011, 19:16

    Zgadzam się z artykułem, który dostarczył mi w dodatku przyjemności z czytania jasno i klarownie wyłożonych racji. Wątpliwy wydał mi się tylko fragment: „Dla nikogo nie jest tajemnicą, że obecność krzyża w miejscach publicznych ma służyć zawłaszczaniu przestrzeni społecznej przez katolików, aby nikt nie miał wątpliwości, że Polska jest katolicka i tylko taka ma być.” Odwołanie do powszechnego mniemania będzie miało sens, gdy chodzi o niewierzących, bądź krytycznie zainteresowanych polityką.

    Jeśli chodzi o tych pierwszych to stanowią zdecydowaną mniejszość w naszym kraju, jeśli o tych drugich, to frekwencja wyborcza pokazuje, że niewiele ponad połowa uprawnionych (a jeszcze młodzież) głosuje, a ilu z tych interesuje się tym co się dzieje w polityce, choćby na bieżąco? Jaka część obywateli, jeśli w ogóle interesuje się polityką, potrafi podejść do władzy krytycznie? Wydaje się, że mniejszość.

    Dlatego uważam, że większość obywateli może wierzyć politykom i biskupom, że krzyż to wyraz przywiązania do chrześcijańskich wartości, nawet jeśli nie przestrzeganych. To jeszcze nie jest kwestia religijna, raczej etyczna, kulturowa. To co dla ateisty jest oczywiste – zawłaszczanie przestrzeni publicznej, oznaczenie terytorium – przeciętnemu, niezbyt gorliwemu przecież, katolikowi dopiero trzeba pokazać i uświadomić jak widzi to druga strona.

    I w tym sensie, artykuł jest krokiem w dobrym kierunku.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Irena Stąpor
    Irena Stąpor 14 listopada, 2011, 20:26

    Nareszcie ktoś publicznie sformułował to pytanie, które dręczy mnie od dawna: dlaczego trzeba szanować uczucia wierzących, a niewierzących nie?
    Bardzo Autorowi dziękuję za ten artykuł. Miejmy nadzieję, że w przyszłych pokoleniach będzie lepiej.

    Pozdrawiam

    63-letnia niewierząca, niezamężna, bezdzietna, mieszkająca sama z 3 psami i 3 kotami kobieta. Jeszcze tylko powinnam być czarną Żydówką i jak na poslkie warunki nie mogłoby być gorzej.

    Odpowiedz na ten komentarz
  3. Rozka
    Rozka 30 stycznia, 2012, 14:18

    mądry , wywazony artykuł.

    Odpowiedz na ten komentarz
  4. Anonimowy
    Anonimowy 3 listopada, 2012, 18:30

    Z mojego punktu widzenia najlepiej mają biali hetero pełnosprawni mężczyźni i do tego ateiści. Już wam wytłumaczę. Osoby niebiałe są wytykane palcami, mniej zarabiają i dotyka ich dość często przemoc, kobiety są dyskryminowane w sferze ekonomicznej oraz we władzach, osoby niepełnosprawne nie mogą często wziąść ślubu, mniej zarabiają, osoby homoseksualne nie mają żadnych praw, tylko ciągle są prześladowane, nikt się nie upomni o ich prawa, mowa nienawiści w znacznej większości dotyczy tej grupy, a wierzących łatwo obrazić. Ateiści mają łatwiej z tego względu, że nie można obrazić ich uczuć religijnych, ateizm w odróżnieniu do płci, koloru skóry, orientacji seksualnej, czy często niepełnosprawności nie jest wrodozny, lecz jest wyborem, czy złym, czy dobrym trudno mi powiedzieć. Trudno mi się zgodzić z autorem w kwestii dotyczącej totalitaryzmów, gdyż większość totalitaryzm otwarcie promowała ateizm – człowiek wierzący miał pod górkę, natomiast jeśliby ta kwestia dotyczyła osób homoseksualnych to jak najbardziej – w każdym totalitaryźmie takie osoby nie miały żadnych praw i były zwalczane. Ja jestem dyskryminowany z wielu powodów: orientacji biseksualnej, z powodu bycia niepalącym i abstynentem. Jestem dyskryminowany bo mam zasady. Z jednej strony z powodu wrodoznej cechy, z drugiej z powodu dobrego wyboru braku nałogów. Człowiek powinien być napiętnowany jedynie gdy dokona złego wyboru, nie zaś wtedy gdyten wybór jest dobry. Oczywiście ateizm nie uważam za zły wybór, tylko chciałem pokazać ze swojej perspektywy, że mimo iż należę do najbardziej dyskryminowaej grupy społecznej ludzi niehetero stanowiącej 10% populacji jakoś się trzymam, więc zadziwia mnie stękanie ateistów, jak to mają źle, a przecież wasza sytuacja jest sto razy lepsza od sytuacji homoseksualistów. Starczy poczytać historię homoseksualizmu i ateizmu.
    Ateistom pobłażano, homoseksualiści wszędzie byli traktowani jako obywatele czwartej kategorii. Po prostu czuję się obrażony, że porównujecie grupę, której się całkiem dobrze żyje z grupą najbardziej prześladowaną w historii świata.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy