Czekając na autobus

Czekając na autobus

W Korei Południowej tradycja nakazująca dorosłym dzieciom zaopiekowanie się starzejącymi się rodzicami nie wytrzymuje próby czasu

Sylwia Sztark
Korespondencja z Seulu

Zaczepiają mnie głównie dzieci i nastoletnie dziewczyny. Nigdy indywidualnie, zawsze w grupie. Zwykle odzywa się najodważniejsza, najbardziej ciekawa albo najlepiej mówiąca po angielsku osoba. Często jest to zwykłe (z zaśpiewem przeciągnięte) hi!, kiedy np. przechodzę przez ulicę. Chichoczą, kiedy im odpowiadam i pozdrawiam, machając ręką. Zdarzyły się kilkuminutowe rozmowy, np. w metrze, w oczekiwaniu na zielone światło na przejściu dla pieszych. Skąd jesteś? Z Polski. Ile masz lat? 27. Ile masz wzrostu? 180 cm. I w tym momencie wzrok rozmówczyń kierowany jest ku moim stopom, czy przypadkiem nie mam na sobie butów z wysokim obcasem. Kiedy odnotowują, że nie, kiwają głowami i werbalizują swoje myśli charakterystycznym neeee, oznaczającym generalnie „tak”. Uspokaja je jednak informacja, że na warunki polskie, ba, europejskie, też jestem wysoka.
Prawdopodobnie jedną z najciekawszych rozmów w życiu przeprowadziłabym kilka tygodni temu z dwiema kilkuletnimi dziewczynkami, gdyby pozwoliła mi na to znajomość koreańskiego. Przyglądały mi się prawie godzinę, uśmiechały się do siebie, gestykulowały, zadawały pytania. Ja niestety bezradnie rozkładałam ręce i mówiłam tylko hangugo opsojo, co w wolnym tłumaczeniu oznacza, że nie znam koreańskiego.
Tak jest w Daegu, trzecim po Seulu i Pusan mieście Korei Południowej. Mieście, w którym jest mało obcokrajowców i turystów. W Seulu, stolicy ponaddziesięciomilionowej metropolii, można spotkać mnóstwo Amerykanów i Europejczyków. Niczyjego zdziwienia nie budzą ludzie

o nieazjatyckich rysach twarzy.

Podobnie zresztą jest w Pusan, największym mieście portowym, pięknie położonym, z szeregiem atrakcji, także turystycznych. Do Daegu z zagranicy trafiają w zasadzie tylko studenci i wizytujący profesorowie, rozproszeni po kampusach kilkunastu uczelni wyższych. Przede wszystkim z krajów azjatyckich – Chin, Kambodży, Wietnamu czy Indonezji. Europejczyków, Kanadyjczyków i Amerykanów jest niewielu.
Korea Południowa jest trzykrotnie mniejsza od Polski i w 70% pokryta gęsto zalesionymi górami. Niewiele zostaje zatem miejsca na codzienne życie i do zagospodarowania. Tam, gdzie mieszkać można, czyli na powierzchni wielkości województwa mazowieckiego, musi się pomieścić 50 mln Koreańczyków.
Ukształtowanie terenu wpływa zasadniczo na kształtowanie przestrzeni publicznej. Każdy kawałek w miarę płaskiego gruntu wykorzystuje się tu do granic możliwości.
Znakomita większość Koreańczyków żyje w wielkich miastach. Szczupłość terenu owocuje specyficznym modelem zabudowy mieszkalnej. Nie ma co tu szukać rozległych dzielnic rezydencjonalnych, z domami w ogrodach. Może w Seulu, w dzielnicach sąsiadujących z ambasadami, udałoby się coś znaleźć. W Daegu, gdzie chwilowo mieszkam, trzymilionowym mieście w południowo-zachodniej Korei, w dolinach otoczonych górami dominują ciasno stłoczone bloki mieszkalne, wysokie na 25-35 pięter. Niskie są tu tylko budynki szkół, przedszkoli, niektórych zakładów i sklepów. Poza zwartym śródmieściem mieszkańcy żyją w kilku, bliżej dziesięciu niż paru, koloniach bardzo wysokiej zabudowy mieszkalnej, porozdzielanych głęboko wciętymi korytami dwóch rzek i porosłymi lasem wzgórzami.
Ukształtowanie terenu wpływa nie tylko na architekturę miasta, zwłaszcza dzielnic mieszkaniowych, lecz także na transport publiczny. W Seulu, Pusan, a także w Daegu jego

kręgosłupem jest metro.

Rozbudowana jest także sieć linii autobusowych. Jeżdżą tak często, że nie na wszystkich przystankach są zamieszczone rozkłady kursów. Ale to wynika raczej z rozległości tych miast – trudno przewidzieć dokładny czas przyjazdu autobusu, zwłaszcza w częściach odległych od centrum. Nie zmienia to jednak faktu, że wystarczy tylko chwilę poczekać. Ciekawym rozwiązaniem np. w Daegu jest też bilet, którego nie kasuje się powtórnie, jeśli zmieniliśmy środek komunikacji w ciągu 20 minut.
Mimo tych udogodnień w Korei rozbudowany jest też transport indywidualny. Koreańczycy lubią samochody, zwłaszcza rodzimej produkcji. Skutkuje to m.in. tym, że Korea słabo wypada, jeśli chodzi o konkurencyjność w transporcie ekologicznym (zajmuje 22. miejsce na 23 badane kraje OECD). Wydawać by się mogło, że przy tych ograniczeniach terytorialnych podróż samochodem może być męczarnią. Ale jest wręcz odwrotnie. W latach 2000-2009 całkowita długość dróg ekspresowych w Korei wzrosła o 77% z 2131 km do 3776 km. Dla porównania (proszę pamiętać o proporcjach terytorialnych) w Polsce mamy ok. 1000 km dróg ekspresowych i autostrad. Korea wciąż potrzebuje nowych dróg ze względu na panujący w miastach tłok, ale uznała, że uczciwiej będzie zainwestować pieniądze podatników w kolej jako środek transportu wpisujący się w globalny cel. Korea bowiem dobrowolnie zaproponowała, że do 2020 r. zredukuje emisję dwutlenku węgla o 30%. Według ekspertów jest to niemal szaleńcze wyzwanie, zwłaszcza że w latach 1990-2005 emisja gazów cieplarnianych przez Koreę podwoiła się i jej wzrost był największy spośród krajów OECD. Co to oznacza w praktyce? Trzeba zredukować emisję dwutlenku węgla właśnie w sektorze transportu, czyli ograniczyć transport indywidualny i nakłonić Koreańczyków do korzystania z kolei. Rozbudowa koreańskich trakcji kolejowych była jednak minimalna – w latach 1988-2008 o 232 km (z 3149 do 3381 km).
Skrupulatnie dba się tu o człowieka w przestrzeni publicznej. Sporo skwerów, czasem bardzo niewielkich, ławek często pod rozłożystymi parasolami lub platanami, które chronią przed silnym słońcem. Dużo małej, ulicznej architektury, źródełek z czystą wodą, sztucznych strumyków, fontann. Przepiękne skupiska zróżnicowanej roślinności, o które dba się z najwyższą starannością. Drzewa owinięte specjalnymi bandażami i podparte kilkoma nawet słupkami, aby prosto rosły. A gdzieniegdzie na specjalnych, metalowych stelażach setki donic z kwiatami, które wspólnie tworzą kolorową ścianę. W metrze specjalne wypukłe jaskrawożółte kafle na trasach prowadzących do i z wagonów dla osób niedowidzących, tablice informacyjne i linie nakreślone na chodnikach stacji, wskazujące gdzie, z dokładnością do centymetra, zatrzyma się wagon, w którego wnętrzu będzie miejsce na wózek inwalidzki, zaznaczone miejsca siedzące dla ludzi starszych. Na stacjach windy i specjalnie rynienki szerokości kilku centymetrów zamontowane przy ścianach, mające ułatwić wprowadzanie i wyprowadzenie roweru. Na zakończeniu szlaków górskich, przy wyjściach z parków specjalne stanowiska z urządzeniami przypominającymi

pistolet na sznurku,

dzięki którym można powietrzem pod wysokim ciśnieniem usunąć piasek i pył z butów, ciała oraz odzieży. Na każdym niemal kroku widać niespotykaną pomysłowość. Zupełnie nadzwyczajną, a jednocześnie tak oczywistą i prostą w realizacji. Co zrobić chociażby z ociekającym wodą parasolem przed wejściem do sklepu? Tutaj przed sklepami porozstawiane są stojaki z torebkami foliowymi (na małe parasole mała torebka, na duże parasole duża). Za darmo. W kraju letniego monsunu chroni to posadzki sklepów przed powodzią, a samych klientów przed irytującym kłopotem, „co zrobić z tym parasolem?”. Trochę zabawne, ale tylko na początku. Po pierwszym deszczu, zazwyczaj bardzo intensywnym, docenia się od razu to niezwykle praktyczne rozwiązanie.
Staranność w instalowaniu rozmaitych urządzeń w przestrzeni publicznej ułatwiających poruszanie się wielkich mas ludzi pokazuje, z jednej strony, jak wielkie znaczenie ma aktywność władzy lokalnej organizującej tę przestrzeń, z drugiej zaś, jest zapewne jakoś związana ze szczupłością powierzchni mieszkalnych i rolą życia wspólnotowego. Koreańczycy bardzo chętnie spędzają czas wspólnie, w dużych grupach, np. w klubach karaoke, na rodzinno-sąsiedzkim śpiewaniu. Podczas rozmaitych pikników urządzanych w parkach miejskich czy oglądania rozgrywek piłkarskich mistrzostw świata w RPA widać cudowną umiejętność wspólnego, radosnego przebywania ze sobą dziesiątków tysięcy ludzi, ale i świetną organizację. Kilka tygodni temu wychodziłam z masowej imprezy w amfiteatrze, zaraz za ostatnimi widzami pojawił się szpaler sprzątaczek z foliowymi workami. Kiedy przechodziłam obok ponownie po półgodzinie, nie było tam już nikogo i najmniejszego śladu po kilkutysięcznej imprezie. Inna rzecz, że nie było wiele do ogarnięcia. Koreańczycy po prostu sami po sobie sprzątają. Kiedy kończy się mecz baseballowy lub futbolowy, każdy zabiera ze sobą to, co przyniósł, a śmieci wyrzuca do kosza.
Widać szacunek, z jakim Koreańczycy odnoszą się do seniorów. Oddaje to przede wszystkim codziennie używany język. Koreańczyk inaczej zwraca się do ludzi swojej kondycji społecznej i inaczej do ludzi o wyższym prestiżu, w tym seniorów. Język koreański zawiera szereg poziomów grzeczności, aby to wyrazić. Jednym ze sposobów jest użycie specjalnych rzeczowników, zarezerwowanych dla starszych krewnych, przełożonych i gości. Koleżanka będzie obchodzić sanil (urodziny), ale już dziadek będzie świętować sanszin (urodziny w wersji honoryfikatywnej). Wszystkie czasowniki można zamienić na honoryfikatywne, dodając po rdzeniu odpowiedni śródrostek. Co więcej, końcówka czasownika (zwykłego lub w wersji honoryfikatywnej) też może być różna w zależności od tego, czy sytuacja jest codzienna, czy oficjalna. Ale są też czasowniki honoryfikatywne nieregularne, które są zupełnie inne od używanych wobec „równych sobie”.
Jakimś kontrapunktem szacunku demonstrowanego wobec seniorów jest to, że

znakomita większość bezdomnych

(wyraźnie obecnych w Seulu) to ludzie starsi. Także prace porządkowe na ulicach i w szkołach wykonują przeważnie starsi. Całodniowa sprzedaż żywności na targach i straganach, uciążliwa zwłaszcza latem ze względu na bardzo wysokie temperatury i wilgotność powietrza, jest również domeną ludzi w wieku emerytalnym. Widać do podejmowania dodatkowo płatnych zajęć zmusza ich sytuacja finansowa.
Być może jest to skutek szybkiego wzrostu gospodarczego ostatnich kilku dziesięcioleci. Od lat 60. Korea Południowa dokonała niezwykłego skoku. Z kraju o PKB na osobę porównywalnym do biedniejszych krajów Azji i Afryki stała się liderem przygotowującym się do przyjęcia u siebie piątego szczytu Grupy G20, który odbędzie w listopadzie tego roku w Seulu.
Ten szybki wzrost gospodarki owocuje wzrostem stopy życiowej pracujących, zwłaszcza młodych, wykształconych, ale jego konsekwencją jest też wzrost kosztów utrzymania, któremu trudno jest sprostać ludziom w starszym wieku, niemającym wystarczających zabezpieczeń emerytalnych. Większość dzisiejszych 60-latków i starszych, będąc świadkami galopującego wzrostu gospodarczego, inwestowała w edukację swoich dzieci i teraz nie mają oszczędności. Tradycja, która nakazuje dorosłym dzieciom zaopiekowanie się starzejącymi się rodzicami, nie wytrzymuje próby czasu. Wydłużająca się średnia wieku życia oraz zmiana struktury rodziny sprawiają, że wielu Koreańczyków wchodzi w ten etap życia bez materialnego przygotowania.
Korea w bardzo szybkim tempie staje się krajem ludzi starszych nie tylko na wsi, lecz także w miastach. Dane statystyczne pokazują, że w samym Seulu prawie 10% – czyli około miliona mieszkańców – to osoby powyżej 65. roku życia. Prawie jedna piąta seniorów mieszka sama, a połowa z nich walczy z ubóstwem.
Od 1988 r. funkcjonuje Narodowy Fundusz Emerytalny, dziś skapitalizowany na poziomie 270 mld dol., obejmujący świadczeniami ok. 18 mln emerytów. Głównie byłych rolników, którzy nie świadczyli pracy umożliwiającej otrzymywanie miesięcznej pensji. W 2004 r. rząd najpierw za pośrednictwem funduszu, a potem w 2006 r. tworząc specjalny instytut, rozpoczął akcję poszukiwania pracy dla starszych ludzi. Do akcji włączyły się także władze lokalne, tworząc finansowane z pieniędzy publicznych „srebrne miejsca pracy”, takie jak opiekun dzieci wracających późno ze szkoły. W następnym etapie do akcji zostali zaangażowani prywatni pracodawcy, którym rząd współfinansuje zatrudnienie osób starszych. Zarząd Seulu zachęca do zatrudniania seniorów, pomagając finansowo przedsiębiorcom, których zespoły pracowników w ponad 80% stanowią osoby powyżej 60. roku życia.
Po kilkumiesięcznych obserwacjach Korea wydaje się krajem przyjaznym do życia. Wymagającym od swoich obywateli trudnej i intensywnej codziennej pracy, ale jednocześnie wynagradzającym im to w wielu aspektach. Krajem zatłoczonym, o szybkim tempie życia, a jednocześnie wyciszonym i spokojnym w świątyniach zagubionych w leśnej gęstwinie.

Wydanie: 2010, 35/2010

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy