Maciej Rybiński zgotował czytelnikom tygodnika „Wprost” (nr 48) ubaw po pachy: w swoim ulubionym koszarowym stylu zadrwił z walczących o swoje prawa homoseksualistów, ale przede wszystkim z tego, że dają się wykorzystywać lewicy (postkomunistycznej, rzecz jasna). Autor opowiedział taką mniej więcej bajkę: zbliża się dzień wydania „Manifestu homoseksualnego”, „genitalia ogłosi się bazą, a kulturę (…) nadbudową”, rządzić będzie „sojusz lesbijsko-homoseksualny”, na wiecach będzie się śpiewać o czerwonym członku, rozwiąże się wszystkie „wątpliwości oralne”, odnowiona zostanie „Służba Bezpieczeństwa Seksualnego”, ale potem, dzięki „Radiu Wolna Miłość” i konspiracji heteroseksualistów, „Polska Republika Lędźwiowa” jednak się zawali.
Odkąd były antykomunista Rybiński zaczął publikować w organie byłego komunisty Króla, temu pierwszemu mocno zawęził się horyzont skojarzeń. Sytuacja dramatycznie się pogorszyła, gdy redakcyjnym kolegą Rybińskiego został niedawno Leszek Miller. Strach pomyśleć, co będzie dalej.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy