Człowiek z plastiku

Kiedy Donald Tusk mówi, znaczy, że mówi. Zwłaszcza kiedy mówi, obiecując, to nie warto brać tego serio. Przypomnijmy, bo ludzie z formacji Tuska lubią przypominać i wypominać. Oczywiście tylko to, co jest dla nich wygodne.
W roku 2000 wicemarszałek Senatu, Donald Tusk, zaczął opowiadać najpierw poufnie, potem szeroko mediom o swoim obrzydzeniu dla „klasy próżniaczej”, czyli kolegów polityków. Mocno to dotknęło ówczesnych senatorów, bo wicemarszałek Donald słynął w Senacie z nieprzemęczania się. Umiejętnie korzystał ze słodyczy i przywilejów władzy, nie był stachanowcem w marszałkowskiej robocie. Podobnie nie przemęczał się w tej kadencji Sejmu RP, kiedy też był wicemarszałkiem. Być może ów nadmiar przywilejów i zalew słodyczy władzy wywołały u niego, w ostatnim przedwyborczym roku, takie mdłości. Małomówny, wręcz milczący dotąd Tusk stał się gadatliwym krytykiem owych przywilejów. Ale tylko gadatliwym. W tygodniu sejmowym ostro piał przeciwko poselskim darmowym, krajowym samolotowym przelotom. W piątek zaś, gdy tylko posiedzenie kończyło się, leciał do Gdańska. Za darmo, rzecz jasna. Czemu już wtedy nie rezygnował z przywileju? Przecież nikt mu nie przystawiał pistoletu do głowy, kiedy odbierał przynoszone mu bilety. Latał za darmo nie tylko do domu. Po jednym z antysamolotowych wystąpień liderów PO aktyw Platformy wsiadł do darmowych samolotów i poleciał do Szczecina. Bo tam w zaprzyjaźnionym ośrodku wypoczynkowym zorganizowano kursokonferencję poświęconą m.in. likwidacji poselskich przywilejów.
Tusk obiecuje, że będąc prezydentem, nie wprowadzi się do Pałacu Namiestnikowskiego, tylko do skromniejszego i tańszego Belwederu. To działa na Czytelników „Faktu”, bo oni nie muszą wiedzieć, że ewentualny remont Belwederu byłby droższy niż koszty pobytu Tuska w już przygotowanym do tego celu obiekcie.
Kiedy „Prezydent z zasadami” Tusk mówi, że PO nie bierze dotacji z budżetu państwa, to mówi prawdę. Nie dopowiada jednak, że Platforma brać nie może z banalnego powodu. W ostatnich wyborach nie uczestniczyła jako partia polityczna. A tylko partiom politycznym prawnie przysługuje dotacja budżetowa. Kiedy „Prezydent z zasadami” Tusk obiecuje Polakom na Białorusi rychłą pomoc państwa polskiego, np. rozgłośnię radiową, nie dopowiada, że owa pomoc rychło nie nastąpi. Bo na białoruskojęzyczną stację radiową nadającą z terytorium Polski musi wyrazić zgodę reżim Łukaszenki. Tego Tusk nie wie albo o tym mówić już nie chce. Bo to niekorzystne w kampanii wyborczej.
Donald Tusk opublikował niedawno swoje kredo polityczne – książkę „Solidarność i duma”. Ściślej broszurkę. Dowiódł w niej, że jest politykiem, który nie ma nic szczególnego do powiedzenia o polityce zagranicznej. A przecież tym się każdy polski prezydent zajmuje. Więcej ma do powiedzenia o zmianach w kraju, ale też niewiele. Na stronach swojej chudej politycznej biografii zajmuje się głównie dorabianiem sobie kombatanckiego rodowodu i solidarnościowej przeszłości. Niestety, są mikre w porównaniu z konkurencyjnymi Kaczyńskimi. W sumie okazuje się mistrzem banału politycznego. Może dlatego jest teraz tak popularny?
Kiedy Donald Tusk mówi, to znaczy, że mówi. W wywiadzie dla „Gazety Polskiej” (24.08.2005 r.) bez zmrużenia oka deklaruje: „Nie wygram z moimi konkurentami na plakaty czy reklamy telewizyjne. Platforma ma znacznie mniej pieniędzy na kampanię wyborczą niż inne partie polityczne”. Jak jest, każdy widzi, widząc na każdym rogu wypasione billboardy z „Prezydentem z zasadami”. Mistrzem banału, populistycznych haseł, niedopowiedzeń. Wykreowanym przez stylistów politycznych człowiekiem z plastiku. Sprzedającym się dziś znakomicie.

Wydanie: 2005, 35/2005

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy