Czy idea pójdzie w LiD?

Czy idea pójdzie w LiD?

Antykaczyzm to za mało na program naprawy państwa, które buduje PiS

Dlaczego koalicja Lewica i Demokraci ucichła? Czy LiD ma przyszłość? A jeżeli mają, to w którym miejscu sceny politycznej powinni się plasować? Na te m.in. pytania próbował znaleźć odpowiedź redaktor naczelny „Forum Klubowego”, Leszek Lachowiecki, zapraszając do otwartej debaty młodych liderów z partii tworzących LiD. W ten sposób do Klubu Rozbrat na spotkanie z grupą kilkudziesięciu słuchaczy przyszli: Przemysław Gołębski z Zarządu Krajowego SdPl, Piotr Siła-Nowicki, sekretarz generalny Unii Pracy, Radosław Popiela, sekretarz generalny Partii Demokratycznej, i Tomasz Kalita, członek KKW SLD ds. programowych. Czterech polityków, jeszcze przed trzydziestką. Mogliśmy więc się przekonać, co cztery partie łączy, a co dzieli.
Z tym pierwszym nie było problemu – wszyscy czterej paneliści zgodnie stwierdzili – łączy ich antykaczyzm. Niechęć do państwa, które buduje nam PiS. „Powstajemy przeciwko kaczyzmowi. I musimy powiedzieć, jak Polskę naprawić – mówili. – Że chcemy kraju, w którym nie rzuca się teczkami, w którym prowadzi się merytoryczne spory i można się dogadać”. Po drugie, łączy ich wizja europejska, bo w UE widzą szansę na rozwój kraju. Tłumaczył to Tomasz Kalita: „Są dwie Polski. Pierwsza to Polska oświeceniowa, racjonalna, postępu. I druga – zaściankowa, która ciągnie nas wstecz. Naszą tożsamością jest pchnięcie Polski do przodu”.
I, po trzecie, łączy ich element niewidoczny, którego nie da się pokazać ani zapisać na papierze, aczkolwiek w polityce niezwykle ważny – ochota do wspólnego działania, przekonanie, że razem mogą więcej.
A co dzieli? O tym paneliści starali się nie mówić, ale wyręczyli ich w tym niektórzy słuchacze. Dzieli ich nie tylko historia, bo inne są korzenie Demokratów, a inne partii lewicowych, ale i program. Zarówno gospodarczy, jak i dotyczący spraw światopoglądowych. Demokraci są przecież w Międzynarodówce Liberalnej, a młodzi lewicowcy najcieplej mówią o modelu skandynawskim. Ale czy te różnice są nieprzekraczalne? Poza tym czy warto je za wszelką cenę niwelować, skoro szansa na to, by w najbliższych latach LiD objęli władzę, jest niewielka?
O tym, że nie ma takiej potrzeby, mówił Radosław Popiela z Demokratów.pl: „Jest kilka obszarów, w których nasze poglądy są zbieżne. Ale środowiska nasze są na tyle różne, że wspólnego programu nie da się ustalić. Naszą siłą niech więc będzie różnorodność”. I dodawał w dalszej części: „Nasze elektoraty są różne. To spora wartość, że nie wchodzimy sobie w drogę, partie lewicowe zagospodarowują elektorat lewicowy, my wyciągamy elektorat Platformie. Sobie w drogę nie wchodzimy”.
Co więcej, przedstawiciel Demokratów, naciskany przez gości, przyznał, że propozycje podatkowe PD nie są czymś niewzruszonym, że nawet w tych sprawach jest możliwy konsensus z lewicą. Ale co dalej? Bo problemem LiD nie jest to, że partie ten sojusz tworzące inaczej wyobrażają sobie podatki. Gdyż i tak wpływu na ich wysokość nie mają. Realnym problemem LiD jest dziś to, że sojusz ten milczy w najważniejszych sprawach kraju.
Jeśli do tego dodamy, że największa dziś siła opozycyjna, PO, pogrążyła się w wewnętrznych sporach i też przestaje być alternatywą dla PiS, to widać wyraźnie, jak pięknie wyczyszczone pole ma Jarosław Kaczyński. Na scenie politycznej jest de facto sam, może narzucać innym swoje tematy do dyskusji.
Dlaczego więc LiD milczą? Nie słychać ich głosu w sprawie tarczy antyrakietowej, wychowania seksualnego w szkołach (ten problem mimowolnie pokazał Roman Giertych, rozsyłając do szkół ankiety na temat uczennic w ciąży), niszczenia służby cywilnej i obsadzania wszystkich już niemal stanowisk przez PiS-owskich nominatów, z klucza partyjnego, a nie kompetencyjnego, łamania praw pracowniczych, kłopotów służby zdrowia (a to są tematy z ostatnich tylko dni). Czy wyłącznie dlatego, że nie zebrała się jeszcze rada programowa czterech partii tworzących LiD?
Powód raczej jest głębszy – LiD ładnie przeszli przez wybory samorządowe (dostali więcej głosów, niż przewidywały sondaże), przez kampanię wyborczą, która – siłą rzeczy – sprowadzała się do kilku ogólnych haseł. Ale to za mało na dzisiejszą prozę polityki. Taka jest prawda i nie zagłuszą jej nawet słowa, że do wyborów mamy trzy lata, więc LiD mogą spokojnie się rozwijać i wygładzać kanty. Bo, po pierwsze, termin wyborów zna tylko Jarosław Kaczyński. A po drugie, o ugrupowaniach, które milczą, wyborcy zapominają.
Powodem milczenia LiD jest też sytuacja w SLD – gdzie nie brakuje działaczy, którzy przekonują, że Demokraci nie przyciągnęli do LiD wyborców, za to zabrali miejsca na listach. Więc lepiej bez nich (część Demokratów też kręci nosem na związki z lewicą).
Tymczasem, jak pokazały wyniki wyborów, te wszystkie wątpliwości nie miały znaczenia, elektorat pogodził się z taką układanką, dobrze przyjął LiD. Co zobaczyliśmy chyba najwyraźniej na Mazowszu, gdzie do sejmiku wojewódzkiego mandaty zdobyli jedynie przedstawiciele Demokratów i Socjaldemokracji. Ów rzekomo wierny elektorat SLD wolał oddać głos na Święcickiego i Celińskiego, im bardziej zaufał, niż swoim działaczom.
Można więc się dziwić, że głosy o tym, iż sojusz LiD lewicy się nie opłacał, są przez niektórych w SLD traktowane tak poważnie.
„Musimy zaproponować coś, co będzie parę kroków do przodu. Nie możemy odbijać się od Kaczyńskich”, mówili paneliści. Tylko żeby zaproponować takie „coś”, LiD muszą wpierw osiągnąć minimum programowe, a przede wszystkim zbudować forum współpracy liderów. Po powyborczych rozliczeniach, po świętach i feriach, najwyższy na to czas.
RW

Wydanie: 06/2007, 2007

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy