Czy Polak potrafi być mądry po szkodzie?

Czy Polak potrafi być mądry po szkodzie?

Traumę polską po katastrofie smoleńskiej można porównać tylko do traumy, jaką Ameryka przeżyła po atakach z 11 września 2001 r. Trauma do traumy podobna. Różnice między Polską a Ameryką ujawniły się przy wychodzeniu z niej. Ameryka, zraniona w swej dumie supermocarstwa, opłakująca śmierć setek ofiar, zarządziła żałobę bodaj krótszą niż nasza. Jeszcze żałoba nie minęła, a Ameryka wiedziała, że trzeba, być może w długiej walce, pokonać terroryzm, a natychmiast trzeba zabezpieczyć się przed podobnym atakiem. Zaczęto błyskawicznie przygotowywać zmiany prawne i organizacyjne, dodano kompetencji służbom specjalnym, wydatnie wzmocniono ochronę lotnisk, uruchomiono projekty badawcze służące lepszemu zabezpieczeniu się przed terroryzmem. Przeciętny Amerykanin czuł, że Ameryka musi odzyskać swą reputację w świecie, mocno nadszarpniętą tym, że tak się dała zaskoczyć i w gruncie rzeczy okazała się bezbronna.
Już po kilku dniach Ameryka odzyskała optymizm i energię. Jeśli ktoś wyciągał z tragedii World Trade Center jakieś wnioski metafizyczne, dopatrywał się znaku, to na pewno nie był to rząd Stanów Zjednoczonych. Metafizykę zostawiono duchownym, kaznodziejom i poetom.
Rząd realizował cele praktyczne, kierował społeczeństwem wychodzącym z dołka i odzyskującym wiarę w potęgę Stanów Zjednoczonych.
U nas rozpamiętywanie tragedii ma w sobie coś z narodowego masochizmu. Jeszcze trochę, a ktoś wreszcie powie, że to dobrze, że rozwalił się prezydencki tupolew, bo społeczeństwo ma swoich nowych świętych, męczenników , których może czcić i wokół których przynajmniej jego część może się jednoczyć i marzyć o budowie IV RP. To już prawie radość, że jak w słowach hymnu, Bóg sobie o nas przypomniał i „wśród nieszczęść samych pomnaża chwałę” Rzeczypospolitej. Ofiary katastrofy już tak po prostu nie zginęły. One „poległy”, „poniosły śmierć męczeńską”. Dołączyły do tych, którzy przed 70 laty zostali w Katyniu zamordowani. Bez żadnej różnicy.
Za parę lat wycieczki szkolne odwiedzające katedrę wawelską i „kryptę katyńską” będą przekonane, że prezydenta Kaczyńskiego zamordowało w Katyniu NKWD na rozkaz Stalina i Berii, a Maria Kaczyńska to ta jedyna kobieta, która zginęła w Katyniu, córka gen. Dowbora-Muśnickiego, o której premier Tusk opowiadał Putinowi. Nie wiem, czy dodanie na sarkofagu nazwiska panieńskiego pierwszej damy dostatecznie zabezpieczy przed taką interpretacją. Może nawet niektórzy będą myśleli, że dowódca Korpusu Polskiego w Rosji, a potem dowódca powstania wielkopolskiego to gen. Mackiewicz, a nie Dowbór?
Nawiasem mówiąc, w katyńskim przemówieniu premier Tusk nazwał gen. Dowbora-Muśnickiego „polskim bohaterem narodowym”. Dziwna to konsekwencja pana premiera. Okazuje się, że carski generał lejtnant może być polskim bohaterem narodowym, a gen. Jaruzelski nie tylko, że bohaterem nie jest, ale powinien mieć co najmniej obniżoną emeryturę. Ale zostawmy to na inną okazję.
Obok metafizyków, co to w smoleńskiej katastrofie „szukają znaku” i, co gorsza, mówią, że go odnajdują, licznie wyroili się spece od lotniczych katastrof, tajemniczych ruskich broni, od wszelkiego rodzaju spisków i tajemnych specsłużb. Oczywiście nie tylko nie wierzą oni w żadne ustalenia śledztwa i żadne ustalenia komisji od wypadków lotniczych. Wiedzą, jeśli nawet nie dokładnie, jak tam było pod Smoleńskiem, to wiedzą, że na pewno było inaczej, niż mówią wszelkie wersje oficjalne. Ale nie brakuje nawet takich, którzy wiedzą dokładnie. Samolot
strącili Rosjanie za pomocą specjalnego impulsu elektromagnetycznego. Niektórzy przeżyli katastrofę i byli dobijani z pistoletów przez specjalne ruskie komando. Jeden profesor uważa, że był to zamach terrorystyczny, i jest oburzony, że jego wersja nie jest poważnie brana pod uwagę przez śledczych. Wszystkie te idiotyzmy przestają być prywatnymi bredniami prywatnie bredzących osób, są bowiem upowszechniane przez niektóre media, z telewizją publiczną na czele. Nic więc dziwnego, że, jak wynika choćby z sondażu w internecie, prawie połowa Polaków wierzy w te bzdury.
Zgłaszane są też kategoryczne żądania, aby odebrać „ruskim” śledztwo i aby prowadziły je nasze organy wsparte przez organy państw NATO. Postulat można by rozważyć, gdyby nie ten drobny fakt, że Smoleńsk od pewnego czasu nie leży już w granicach Rzeczypospolitej (od XVII w. mianowicie), ale na terytorium Rosji. Aby zadać kłam takim bzdurom, pan premier zorganizował konferencję prasową, co, zdaje się, nie było najlepszym pomysłem.
Jedynym sposobem na uspokojenie społeczeństwa jest szybkie ukończenie prac komisji i szybkie ukończenie śledztwa, i możliwie najpełniejsze poinformowanie społeczeństwa o dokonanych ustaleniach. Do tego mogłaby się przydać telewizja publiczna, którą Platforma swego czasu „odpuściła”, czego pewnie będzie jeszcze żałować.
Najwyższy czas, aby opracować nowe przepisy zabraniające zabierania na pokład jednego statku powietrznego tylu najwyższych funkcjonariuszy państwa, w tym wszystkich najwyższych dowódców wojskowych. Czas też najwyższy, aby dysponenci samolotów, zamawiając lot, podpisywali oświadczenie, że przyjmują do wiadomości, że decyzje podejmuje kapitan statku powietrznego i wszyscy mają obowiązek w tym zakresie mu się podporządkować.
Opowiadanie ministra Klicha, że po wypadku casy, w którym zginęło całe dowództwo naszego lotnictwa, wydano coś koło 60 zaleceń i wszystkie zostały wykonane, jest wprost śmieszne. Cóż z tego, że je wydano. Jak widać, nie wydano zalecenia najistotniejszego: że nie wolno na pokładzie jednego samolotu umieszczać tylu VIP-ów naraz.
Najwyższy czas zastanowić się także, jak powinno się planować takie uroczystości jak te katyńskie, czy jest do pomyślenia, aby przylot prezydenta i delegacji planowany był dosłownie „na styk”, bez rozważenia wariantu zapasowego, na wypadek gdyby np. pogoda była „nielotna”. Społeczeństwo powinno zobaczyć swych przywódców mówiących, co zamierzają zrobić w celu wszechstronnego wyjaśnienia przyczyn katastrofy i wykluczenia możliwości zaistnienia takich tragedii w przyszłości. Nie tylko płaczących nad trumnami.

Wydanie: 18/2010, 2010

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy