Czy tęsknisz za komunizmem?

Czy tęsknisz za komunizmem?

Liberum veto

Tytuł: „Nostalgia”. Podtytuł: „Eseje o tęsknocie za komunizmem”. Wydawnictwo: Czarne, animowane przez Monikę Sznajderman i Andrzeja Stasiuka, dwoje odważnych ludzi, którzy zamieszkali na „głuchej wsi” (jakże im zazdroszczę…) i tam prowadzą działalność kulturotwórczą i społeczną. A teraz gronu intelektualistów różnej narodowości zadali pytanie, które wisi w powietrzu.
Parę lat temu w podhalańskiej wsi Brzegi (między Bukowiną Tatrzańską a polaną Głodówka) na wiacie autobusowej widniały dwa napisy: na zewnątrz – „Welcome in Brzegi City”, w środku – „Komuno, wróć”. Słowo honoru, że tego nie zmyśliłam!
Autorki i autorzy esejów składających się na „Nostalgię” reprezentują

różne kraje postkomunistyczne,

od Rosji po Albanię, ale prawie wszyscy należą do „generacji synów” urodzonych ok. 1960 r. Nawet najstarszy z „nostalgików”, Niemiec Joachim Trenkner (rocznik 1935), nie może pamiętać czasów, gdy w części ich ojczystych krajów, m.in. w Polsce, funkcjonowały różne odmiany kapitalizmu. Dla wszystkich więc punktem odniesienia jest ustrój nieadekwatnie zwany „komunizmem” – był to w istocie „realny socjalizm”. „Realny”, bo istniał, a „socjalizm”, bo przy swoich błędach-i-wypaczeniach, nierzadko zbrodniczych, wprowadzał w życie jakąś formę egalitarnych stosunków społecznych. Zaś egalitaryzm to zasadniczy wyróżnik formacji lewicowych, do których należy socjalizm, w teorii mających stanowić wstęp do komunizmu. To znaczy do realizacji hasła: „Od każdego według możliwości, każdemu według potrzeb”. Warto sobie uprzytomnić, że taką zasadę stosuje w praktyce każda kochająca się rodzina, gdzie słabszych – dzieci, niepełnosprawnych, starców – otacza się troskliwą opieką.
Dwa razy w życiu uznano mnie za „komunistkę” (jestem notorycznie bezpartyjna i nigdy nie odcinałam kuponów od mojej lewicowości). Po raz pierwszy stało się to w przedwojennej elitarnej szkole średniej „dla panienek”, gdy w wypracowaniu na temat „Jak wyobrażam sobie przyszłość” nakreśliłam wizję świata bez wojen i bez podziału na bogatych i biednych. Po raz drugi

od komuchów nawymyślał

mi znany publicysta, żarliwy wyznawca liberalizmu gospodarczego, Janusz A. Majcherek, gdy u początków naszej skokowej transformacji napisałam (na łamach „Polityki”…), że wolałabym, aby moje wnuki nie jadły bananów, bylebym ja nie musiała oglądać żebrzących bezrobotnych. I jak dotychczas nie zmieniłam zdania.
W „Nostalgii” uderzyło mnie, że Autorzy, w tym także byli dysydenci, opisując różne odmiany „tęsknoty” za „komunizmem”, prawie nie zauważają istotnych powodów, dla których wielu ludzi w krajach byłego ZSRR i w byłych „kadeelach” nie zachwyca się obecnym status quo, często wyrażając pogląd, że „za komuny nie wszystko było złe” albo wręcz, że w tamtych czasach „było lepiej”.
To swoiste znieczulenie na społeczne nastroje szczególnie wyraziście doszło do głosu w wypowiedzi jedynego Polaka występującego w tym nostalgicznym wielogłosie, publicysty „Gazety Wyborczej”, Pawła Smoleńskiego (ur. 1959 r.). W eseju pod wyszukanym tytułem „Za komuny było lepiej, czyli o kłopotach wspólnej podróży nad morze” Paweł Smoleński stwierdza: „Żal nam PRL-u, a to ze względu na anty-PRL-owskie autorytety, których słowa i zachowania ułatwiały życie, pozwalały odnaleźć się w parszywej, lecz stosunkowo prostej rzeczywistości”. Czołowym autorytetem jest dla Smoleńskiego Adam Michnik, przed laty bezkompromisowy dysydent, dziś – patron medialnego giganta.
W moim odczuciu jest to tekst nader znamienny dla większości postsolidarnościowych elit, które ongiś wiodły do boju rzesze pracujących pod hasłem „Socjalizm bez wypaczeń”, obecnie zaś, obrósłszy w piórka, niezbyt przejmują się losem swych byłych współtowarzyszy walki, w dużej mierze skazanych na coraz

drastyczniejsze zaciskanie pasa

lub na bezrobocie, a tym samym – na nędzę.
Nie mówiąc już o takich skutkach transformacji, jak nasilająca się przestępczość oraz fakt, że różnorakie frustracje są wodą na młyn populistycznych demagogów.
W moim przypadku tak się składa, że zawsze – poza okresem okupacji niemieckiej – żyłam i nadal żyję w mniej lub bardziej umiarkowanym dobrobycie i wiem, że bez luksusu można być szczęśliwym. Natomiast w okresie międzywojennym właśnie z racji tego dobrobytu doświadczałam poczucia dyskomfortu psychicznego, wywołanego świadomością, że wielu innym dzieje się o tyle gorzej, że nie mają pracy, że nie stać ich nie na banany, lecz na chleb dla dzieci.
„Za komuny” tego poczucia nie miałam, dziś znów daje mi się we znaki. Tu pozwolę sobie na wyznanie ze wszech miar niepoprawne politycznie (mam nadzieję, że „Przegląd” mi to puści…): NIE LUBIĘ KAPITALIZMU, w którym dorastałam i który na stare lata znów mnie dopadł. Kapitalizmu, który polega na rywalizacji i z natury rzeczy powoduje podział na wygranych i przegranych, na bogatych i na biednych. Zamiast oddawać się jakimkolwiek nostalgiom, wolę marzyć, jak to czyniłam za młodu – o świecie bez takich podziałów. Ci i owi mówią mi, że to utopia. Ale utopią wydawały się na przykład odwieczne sny człowieka o lataniu. A dziś lata się nawet w kosmos! Więc może warto marzyć i w miarę możliwości działać – choćby słowami… – na rzecz realizacji takich marzeń?

 

 

Wydanie: 2002, 26/2002

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy