Czyje sprawy zwyciężają?

Wbrew huraoptymistycznym zaklęciom ludzi sprawujących władzę w społeczeństwie narasta coraz silniejsze ni to bunt, ni przerażenie tym, co się dzieje w państwie, które – w przekonaniu wielu jego obywateli – zwyczajnie się rozpada. Na przyjęciu oficjalnym w pewnej zaprzyjaźnionej ambasadzie podszedł do mnie wybitny pisarz, znający jak mało kto historię kraju i prosił, by wystosować jakąś dramatyczną “odezwę do narodu” w sprawie owego postępującego rozkładu struktur państwowych na skutek nieudolności, łapownictwa, korupcji i zwykłego gangsterstwa elit polityczno-ekonomicznych. Inny pisarz zwracał mi uwagę, jako osobie politycznej, że nabraliśmy wszyscy przekonania o całkowitej demoralizacji sporej części elit politycznych, a zupełnie nie zwracamy uwagi na krańcową demoralizację elit ekonomicznych. Jeśli w znanej wszystkim sytuacji materialnej sporej części społeczeństwa znajdują się ludzie gotowi brać z “kasy publicznego grosza” kilkudziesięciotysięczne wynagrodzenia – to wolno nam przypuszczać, iż tymi łapczywymi na publiczny, nieco wdowi grosz są zwyczajni gangsterzy – którym przystoi raczej kryminał i to wieloletni niż społeczny szacunek.
Jest w takich sformułowaniach ogromnie wiele przesady świadczącej jednak nie tyle o błędach diagnozy, lecz o stanie wzburzenia rozmówców, czego nigdy nie lekceważę, odkąd na początku mego posłowania w Ostrołęckiem wysłuchiwałem z niedowierzaniem pierwszych chłopskich alarmów o postępującej zapaści w rolnictwie. Miałem wówczas w okolicach Augustowa zaprzyjaźnione wielkotowarowe gospodarstwa, których posiadacze, co prawda, ludzie z wyższym wykształceniem rolniczym i wyjątkowo energiczni, ciągnęli ze swych “warsztatów rolnych” olbrzymie zyski. Gdy jednak dotarłem do nich moimi pytaniami o prawdę na temat sytuacji w gospodarce wiejskiej, uzyskałem potwierdzenie owych “chłopskich jęków”.
Teraz więc, gdy słyszę poważnych ludzi, wcale nie lewicowych, mówiących podobnie o sytuacji w kraju i domagających się, by coś z tym, co się dzieje, zrobić, nie zbywam tych głosów byle frazesem. Kłopot jednak z tym, że elity polityczno-gospodarcze żyją w tak innej przestrzeni społecznej niż zwykli obywatele, że dopiero bunt ludu mógłby je obudzić. Na razie wokół owego przerażającego stanu państwa toczą się różne gry taktyczno-pozycyjne. Podobnie było na początku solidarnościowej rewolucji. Jak każdy bardziej oblatany dziennikarz znałem wielu ważnych ludzi ówczesnej władzy i był nawet czas, iż próbowałem z nimi rozmawiać i przekonywać, że kraj dociera na krawędź już nie zwykłego nieukontentowania sytuacją, lecz buntu. Zawsze jednak słyszałem w odpowiedzi opinie, które można streścić, przytaczając zasłyszane wiele lat wcześniej od Ostapa Dłuskiego, arcymądrego rabina marksizmu, pocieszające zdanie: “Macie całkowitą rację. Dzieje się bardzo źle, ale nasza sprawa i tak zwycięży”. Na szczęście dla siebie, mądry pan Ostap nie dożył chwili, gdy jego “nasza sprawa” padła prawie bez boju. Czy teraz jest podobnie, czy rządzącym i tonącym w optymizmie obecnym władcom naszego kraju nie spadnie na łeb któregoś dnia powszechny bunt obywateli? Oczekiwałbym go z radością, gdybym miał pewność, że jego przebieg nie cofnie Polski, i jej mimo wszystko skutecznych reform, w głąb jakiegoś mętniackiego pseudosocjalizmu, co ani buntownikom w razie ich zwycięstwa, ani pokonanej, tonącej w optymizmie obecnej władzy nie przyniesie cienia korzyści.
Na szczęście, stoimy jednak przed inną perspektywą. Zanosi się – w społeczeństwie w swej masie antylewicowym – na zwycięstwo sił lewicowych, którym cały ten obecny bałagan, mówiąc w skrócie, spadnie na głowy, nie wiem, czy już dostatecznie przygotowane do stawiania czoła czekającym za wyborczym progiem trudnościom. Nikt bowiem z czarodziejskiego rogu nie nasypie złota, przeto milionom ludzi, emerytom, pracownikom sfery budżetowej itp. będzie się nadal długo jeszcze żyło nader ciężko – czyli prawica pozostawi następcom po swym niesławnym upadku to samo rozgoryczenie sięgające granic buntu, z jakim mamy do czynienia już teraz.
Nie jestem naiwny, nie sądzę przeto, że władza lewicy zapełni się natychmiast mądrymi, szlachetnymi ludźmi, pracującymi gorliwie i tanio dla ojczyzny. Jestem przekonany, bo to już dzisiaj widać – tam, gdzie siły lewicy przejęły samorządy, ludzie tej opcji grają te same scenariusze co ludzie prawicy, czyli garną pod siebie. Nie wszyscy, nie wszędzie, ale tych zdarzeń co już są nam znane, wystarczy, by patrzeć z lękiem w przyszłość. Powiedziałem kiedyś w lewicowym gronie, mocno – jak się okazało – moimi słowami urażonym, że tak jak prawica przejęła od “władzy ludowej” wszystkie jej wady i chlubnie je nadal uprawia, tak obecna lewica już się uczy od prawicy, jak źle rządzić i garnąć pod siebie. Piekło nie kółko, mawiali bohaterzy sztuk Gombrowicza.
Czy to jest sytuacja – drogi, wybitny pisarzu – by ogłaszać odezwy do narodu ujawniające w dramatycznie brzmiących słowach, iż źle się dzieje w państwie polskim? Bez naszych pisarskich apeli społeczeństwo wie dobrze, co jest grane i kto gra źle, tylko wedle mnie, nie wolno spodziewać się cudów. Wszystkie obecnie zamożne i dobrze rządzone społeczeństwa strawiły lata, nieraz bardzo biedne i trudne, aby uzyskać dla swoich obywateli to, co mają – czyli dobrobyt i autentyczną demokrację. Nie wierzę, by Polska mogła się stać wyjątkiem. Cud bezkrwawej rewolucji, którego dokonaniem zasłynęliśmy w XX wieku, już się więcej nie powtórzy, bo sto razy łatwiej było pokonać ginącą już i tak bez naszej interwencji komunę, niż przekonać jakiegoś kolejnego “Tywonka”, by ograniczył swój apetyt na władzę opłacaną sowicie, choć mocno niesprawiedliwie. Zawsze będzie odpowiadał sparafrazowanymi słowami starego rabina marksizmu, Ostapa Dłuskiego, wielkiego mędrca: “Moja sprawa i tak zwycięży”. I będzie miał rację, czyż bowiem w III Rzeczypospolitej nie zostało dowiedzione, że prywatne sprawy ludzkie zawsze zwyciężają?

16 listopada 2000 r.

Wydanie: 2000, 47/2000

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy