Czynnik nieobliczalny

Czynnik nieobliczalny

Widmo wojny handlowej zagraża stosunkom niemiecko-amerykańskim

Korespondencja z Berlina

Pierwsze spotkanie Angeli Merkel i Donalda Trumpa przebiegło w dość chłodnej atmosferze, choć bez większych wpadek. Prezydent USA próbował zachowywać się dyplomatycznie, momentami jednak zwyciężały stare kampanijne nawyki. Pierwsze problemy z komunikacją pojawiły się już po kilku minutach, gdy podczas tradycyjnej sesji zdjęciowej w Gabinecie Owalnym Trump odmówił podania ręki pani kanclerz. Kiedy Merkel ku swojemu zdumieniu zauważyła, że prezydent uparcie ignoruje zachęcające okrzyki fotografów (Handshake!), postanowiła sama się o to upomnieć: – Oni chyba chcą, żebyśmy sobie podali rękę. Gospodarz Białego Domu dalej udawał, że nic nie słyszy.
Z kolei podczas konferencji prasowej Trump pokusił się o niefortunny żart w sprawie podsłuchiwania jego i Merkel przez poprzednią administrację Baracka Obamy. – Pod tym względem mamy niewątpliwie coś wspólnego – zażartował.

Polityka zagraniczna

Swoimi lapsusami Trump wprawdzie ściągnął na siebie niechęć sympatyków Merkel, ale ogólnie niemieckie media uznały jej wizytę w Waszyngtonie za pożyteczną. Na wspólnym briefingu obydwoje zgodnie podkreślili znaczenie NATO jako filaru bezpieczeństwa transatlantyckiego i zapowiedzieli współpracę w realizacji porozumień z Mińska. Trump wyraził uznanie dla podejmowanych przez Merkel wysiłków w celu rozwiązania konfliktu rosyjsko-ukraińskiego i podziękował jej za obietnicę zwiększenia wydatków na obronność, w tym przeznaczenia na nią przynajmniej 2% PKB.

Po agresywnej kampanii wyborczej, podczas której Trump kilkakrotnie zakwestionował sens NATO i skrytykował politykę imigracyjną niemieckiego rządu, nazywając panią kanclerz wariatką, Merkel spodziewała się w Waszyngtonie najgorszych scenariuszy. Kiedy na dodatek prezydent USA zawiesił przyjmowanie uchodźców z kilku krajów muzułmańskich, nad Sprewą wzrosło przekonanie, że jest on zupełnie nieprzygotowany do zajmowania tak ważnego stanowiska. Po wizycie w Waszyngtonie Merkel nie ocenia już polityki zagranicznej USA równie pesymistycznie. Najradykalniejszych pomysłów Trump jeszcze nie zrealizował. Porozumienie nuklearne z Iranem wciąż jest aktualne, a prowokacyjna przeprowadzka amerykańskiej ambasady z Tel Awiwu do Jerozolimy została odwołana.

Wystąpienia sekretarza obrony Jamesa Mattisa i sekretarza stanu Rexa Tillersona na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa pozwalają zakładać, że w kluczowych sprawach Trump otacza się pragmatykami. Nadzieję na lepsze stosunki daje także nominacja na stanowisko doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Herberta R. McMastera, który nie zamyka się w schematach myślenia swojego poprzednika, zdymisjonowanego niedawno Michaela Flynna.

– Rozmawiałem z McMasterem i jestem przekonany, że to klasyczny, obliczalny republikanin, z którym można dobrze współpracować – utrzymuje Christoph Heusgen, doradca ds. zagranicznych w Urzędzie Kanclerskim.

Niepokój Merkel wzbudzały również niejasne rozważania Trumpa na temat Rosji, pojawiające się w trakcie kampanii wyborczej. Także pod tym względem wiele się wyjaśniło. – USA podtrzymują sankcje wobec Kremla i w pełni akceptują porozumienie z Mińska – twierdzi Norbert Röttgen, bliski współpracownik szefowej rządu i przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Bundestagu. Wyraźnym sygnałem, że w sprawie Rosji Trump przestał gasić pożar benzyną, jest powołanie do Narodowej Rady Bezpieczeństwa Fiony Hill, uchodzącej za antyputinistkę i głoszącej poglądy jaskrawo odmienne od zapatrywań Flynna. Jak zaznacza Röttgen, Trump mimo swoich egzaltowanych szarż w kwestiach polityki zagranicznej okazuje się pojętny. – Jeśli nowy prezydent USA po wyborach musiał stwierdzić, że jego szumnie zapowiedziane zmiany w amerykańskiej służbie zdrowia są nierealistyczne, to tym bardziej uznał, że potrzebuje kilku lekcji w sprawie tego, co się dzieje poza granicami USA.

Wojna handlowa

O wiele większe różnice stanowisk zarysowały się w dziedzinie handlu międzynarodowego. W Waszyngtonie Angela Merkel raz jeszcze wyraziła nadzieję, że Unia Europejska i Stany Zjednoczone wznowią negocjacje w sprawie porozumienia o wspólnej strefie wolnego handlu (TTIP). Trump jednakże potraktował ten apel jako kolejną okazję do podkreślenia, jakim nieszczęściem dla amerykańskiej gospodarki okazała się umowa NAFTA pomiędzy USA, Kanadą i Meksykiem. Na pytanie niemieckiej dziennikarki, czy w kwestiach gospodarczych jest izolacjonistą, prezydent odpowiedział, że tego rodzaju informacje można zaliczyć do fake news, choć jest „zwolennikiem sprawiedliwego handlu”. Tyle że Trump często przywoływał widmo wojny handlowej z Berlinem, wspierając się argumentem niemieckiej nadwyżki eksportowej.

Nowy lokator Białego Domu jest może politycznym naturszczykiem, lecz nie sposób mu odmówić doświadczenia w biznesie. Zauważył, że Niemcy są w UE głównym płatnikiem, ale i to, że na wspólnej walucie zyskały najwięcej. Unia monetarna zniosła wszelkie bariery dla niemieckiego eksportu, zapewniając nad Sprewą dekadę bezprecedensowego rozwoju, który zwrócił z nawiązką wydatki poniesione na integrację europejską. Zdaniem Trumpa Niemcy, zalewając inne rynki (nie tylko w UE) swoimi towarami, działają niesprawiedliwie, co każe traktować TTIP z daleko posuniętą rezerwą. Ale nie chodzi tylko o tę umowę. Jeśli ekonomiści Trumpa zrealizują swoje pomysły, może dojść do ostrego starcia niemiecko-amerykańskiego, co z kolei może się odbić na całej światowej koniunkturze. Prawie co drugie miejsce pracy w Niemczech zależy bowiem od biznesu eksportowego. W 2016 r. Amerykanie nabyli niemieckie towary o wartości 107 mld euro, Niemcy zaś importowały z USA produkty za 57 mld euro. Straty Berlina w przypadku wojny gospodarczej, o której Trump mówił w kampanii wyborczej, byłyby ogromne. Podczas wizyty Merkel dała mu więc do zrozumienia, że jest na taką wojnę przygotowana. Ale oczywiście jej nie chce.
Kanclerz Niemiec zdaje sobie sprawę, że nowojorski „król nieruchomości” darzy biznesmenów większym zaufaniem niż polityków. Do Waszyngtonu przyleciała zatem z szefami Siemensa i BMW, Joem Kaeserem i Haraldem Krügerem, którzy mieli przekonać Trumpa, że niemieckie przedsiębiorstwa zapewniają tysiącom Amerykanów godne miejsca pracy. – Liczba wytwarzanych na terenie USA niemieckich samochodów przekracza już wielkość importu. Jedna trzecia naszych inwestycji zagranicznych płynie do USA – tłumaczy minister gospodarki Brigitte Zypries.

Europejski front

A co, jeśli Trump rzeczywiście rozpęta wojnę handlową z Unią albo tylko z Berlinem? Stosunki z USA były jednym z wiodących tematów na ostatnim szczycie w Brukseli. – Merkel nie chce konfliktu gospodarczego ze Stanami Zjednoczonymi, ale w razie potrzeby będzie budowała zwarty europejski front, blokujący politykę handlową Trumpa – uważa Hans-Ulrich Jörges, publicysta tygodnika „Stern”. Zadaniem takiego frontu byłaby stopniowa izolacja gospodarcza USA. Unijna komisarz ds. handlu Cecilia Malmström zintensyfikowała w tym celu negocjacje w sprawie zawarcia porozumień handlowych z mocarstwami w innych regionach, np. z Japonią, Indiami oraz Australią.

Gospodarcze starcie na linii USA-UE jest całkiem możliwe. W środowisku Trumpa coraz większe znaczenie ma bowiem Peter Navarro, który za głównego wroga obok Chin uważa właśnie Niemcy. – Niemcy od lat sprzedają Amerykanom więcej, niż od nich kupują, to dla nas realny problem, który trzeba rozwiązać – żądał w lutowym wywiadzie dla amerykańskiego „Forbesa”. Przedmiotem medialnych dociekań stały się insynuacje Navarra, jakoby Niemcy celowo manipulowały europejską walutą, aby zapewnić swoim firmom większe zyski z handlu zagranicznego. Zanim Trump został prezydentem, Navarro uchodził za dziwoląga, naukowca snującego teorie spiskowe. Dziś jest głównym ekonomistą nowej ekipy, pomysłodawcą podatku wyrównawczego – obłożenia podatkami wyrobów importowanych do USA, podczas gdy amerykańskie produkty przeznaczone na eksport byłyby zupełnie zwolnione z ceł.

Zdaniem Merkel te pomysły nie są wzięte z sufitu. – Poważnie się je rozważa i mogą być iskrą wzniecającą konflikt handlowy – ostrzega Peter Altmaier, szef Urzędu Kanclerskiego. Wcielając te plany w życie, administracja Trumpa złamałaby jednak ustalenia podatkowe Światowej Organizacji Handlu. Niemcy mogłyby więc pozwać Stany Zjednoczone, choć to może nie wystarczyć do zastopowania pomysłów ekonomisty nowego prezydenta. Jedynym wyjściem byłoby wówczas nałożenie przez Unię stopniowo podnoszonego cła na amerykańskie produkty. W tym zakresie prawo jest dość elastyczne. Pozostaje też możliwość zwrócenia narzuconych przez USA podatków w niemieckim urzędzie skarbowym. To wyrównałoby powstałe w ten sposób deficyty. Unia Europejska wytacza poza tym procesy niektórym amerykańskim koncernom, takim jak Google. W oczach Brukseli firma z kalifornijskiego Mountain View faworyzuje własne produkty kosztem konkurencyjnych rozwiązań. W ten sposób znana wyszukiwarka generuje w Europie większe zyski niż w samych Stanach. Google teoretycznie może zostać ukarany grzywną nawet 6 mld dol. Bruksela mogłaby w każdej chwili wykorzystać takie zagrożenie jako instrument nacisku. Ostatecznością byłoby nałożenie ceł zaporowych, takich jakie chce użyć Komisja Europejska, broniąc się przed ekspansją chińskiej gospodarki. Byłoby jednak przykre, gdyby zastosowano je w wojnie handlowej z USA, które do niedawna uchodziły za sojusznika.

Taki scenariusz wcale nie musi się ziścić. Podczas spotkania w Gabinecie Owalnym prezydent USA nie szczędził pochwał takim firmom jak Siemens i niemieckiemu programowi szkolenia zawodowego, który – jak stwierdził – może być dla USA przykładem do naśladowania. Angela Merkel także nie chce dolewać oliwy do ognia, tym bardziej że wybory parlamentarne tuż-tuż. Woli utrzymać pragmatyczne stosunki z Donaldem Trumpem, bo fakt, że wraz z jego zwycięstwem republikanie zdobyli także większość w Kongresie i Senacie, pokazuje, że odrzucenie poprzedniego systemu ma charakter trwały i trzeba z tym się pogodzić.

Z drugiej strony kanclerz Merkel nie chce wypaść jak premier Wielkiej Brytanii Theresa May, która po wizycie w Waszyngtonie została oskarżona przez rodaków o lizusostwo. W każdym razie wypowiedzi niemieckich polityków świadczą o tym, że działania Trumpa w zakresie handlu charakteryzuje niepewność. – Prezydent USA nie przestaje obiecywać, że otoczy gospodarkę swojego kraju murem protekcjonizmu w postaci ceł i taryf. To może pociągnąć za sobą recesję na całym świecie – martwi się Röttgen. Znamienne, że słowa te padają z ust doradcy Angeli Merkel, który jest specjalistą w uzasadnianiu optymizmu. Sama kanclerz na pytanie dotyczące osobliwego stylu nowego prezydenta USA odpowiedziała dyplomatycznie: – Każdy polityk jest inny, chodzi nam tylko o dobre stosunki transatlantyckie. Po czym ponowiła zaproszenie na majowy szczyt G20 w Hamburgu.

Problem w tym, że nie wiadomo, czy Trumpowi zależy na dobrych stosunkach z Niemcami, zwłaszcza że ma zupełnie inne problemy. FBI nie tylko potwierdziło, że jego zarzuty pod adresem Baracka Obamy dotyczące podsłuchów są wyssane z palca, ale też uzyskało informacje, że doradcy nowego prezydenta mogli się kontaktować z rosyjskimi agentami w celu koordynacji działań mających zaszkodzić kampanii Hillary Clinton. No i nie wiadomo, czy Merkel za kilka miesięcy będzie nadal szefową niemieckiego rządu.

Wydanie: 13/2017, 2017

Kategorie: Świat

Komentarze

  1. Alicja
    Alicja 22 kwietnia, 2017, 18:49

    Spokojnie, już niedługo Niemcy przestaną się liczyć na arenie międzynarodowej, a wszystko to za sprawą nie Trumpa, ale Le Pen. Ciekawa i bardzo prawdopodobna prognoza jest przedstawiona w artykule: http://papug.pl/le-pen-frexit-eurocrash/

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy