Demoniczne samce, starcy, kobiety i dzieci

Telewizyjne dzienniki, czy to w telewizji pu­blicznej, czy prywatnej zawierają coraz mniej wiadomości ze świata polityki, coraz mniej tak zwanych newsów z frontów. Może to i dobrze, może znaczy to tylko tyle, że na ra­zie trwa względny spokój, nikt i nic światu glo­balnie, a nam w szczególności, nie zagraża.

Wielka polityka spychana na obrzeża kul­tury wirtualnej daje o sobie czasami znać źle wycelowaną rakietą, która nie sięgnęła za­mierzonego celu, wysadzeniem samolotu lub porwaniem niewinnych ludzi przez terrory­stów. Niewinni ludzie to zwykle zbitka: starcy, kobiety i dzieci. Co do winy starców zdania są podzielone. Może być staruszek do rany przyłóż, może być zgred. Dziecko, choćby najmniejsze, swój rozum do czynienia zła po­siada. Kobieta jest zawsze winna, to pewne. Przez jej zachciankę, by stać się jako bogo­wie, przez apetyt na kwaśne jabłko musimy teraz pokutować za grzech pierworodny. Na­leży się babie kara. Karą są na ten przykład gwałty podczas wojen, które jednak gdzieś obok się jeszcze toczą. W naszym kraju na­pomknienie o gwałcie wojennym wywołuje niekiedy niezdrowe podniecenie seksualne i nastrój do żartów. Znakomity poeta, Tade­usz Różewicz, mówi, że sam by pogwałcił, ale go w kolanie strzyka. Od początku świata gwałt był łupem wojennym żołnierza i nie ma się co temu dziwić, filozofuje dalej. Feminist­ki podniosły rwetes, bo nie poznały się na żarcie, podczas gdy poeta ów wyraża jedynie tęsknotę za tym, co praktykuje nagminnie każda małpa człekokształtna, oczywiście płci męskiej, a co za tym idzie, jak smród za woj­skiem, każdy demoniczny samiec. Piszą o tym Richard Wrangham i Dale Peterson w książce pod chwytliwym tytułem „Demo­niczne samce”.

Może jeszcze przez chwilę żaden demo­niczny samiec nie uruchomi dla jaj atomo­wego ataku. Łatwo sobie wyobrazić taki scenariusz, powiedzmy, że chłopiec (teraz taka moda, że o młodych bandytach pisze się chłopcy: “Chłopiec kijem bejsbolowym uderzał kolegę w głowę tak długo, aż tam­ten przestał się ruszać, wówczas skoczył na jego klatkę piersiową i skakał, dopóki się nie zmęczył”) wściekł się na rodziców za to, że nie pozwolili mu oglądać filmów Tarantino, dziewczyna rzuciła go dla innego chłopca, a psychoanalityk gdzieś wyjechał, włamał się więc mały zbereźnik do tajnego systemu obronności i wysłał atomową pieczarkę w przestworza. Jednym słowem – kosmiczne jaja.

Nie przyjmujemy tego scenariusza do wia­domości, możemy więc, póki co, spokojnie oglądać nasze „Wiadomości”, konsumować filmy, memłać seriale, smakować sitkomy. Fabuła, by była atrakcyjna, powinna przypo­minać fakty, informacja zaś, by przyciągnąć widza, musi konkurować z fabułą. Dlatego wstrzymując oddech z emocji, oglądamy w dzienniku nową odyseję Eliana Gonzalesa, bohaterskiego sześciolatka, cudem uratowa­nego z oceanu, na oczach którego rozegrała się grecka tragedia. Nic dziwnego więc, że to dziecko jak nikt nadaje się na bożka mediów, o serialu nie wspominając. Z powodu nie­możliwości Salomonowego podziału dziecka – wzdłuż dzielić je, czy raczej w poprzek? – mogłaby wybuchnąć wojna. Gdyby, oczywi­ście, kraje wyrywające sobie malca były mniej więcej tej samej wielkości i podobnego uzbrojenia.

A u nas, na spokojnej, polskiej wsi, historia dziecka bożego, córki biednych chłopów, w niewyobrażalnej scenografii beckettowskiego zamknięcia, w nawarstwiającym się brudzie wiejskiej rozbuchanej nędzy. Gorzej niż w Arizonie. Kto widział dokumentalny film o postpegeerowskiej wsi, ten wie, o co cho­dzi. Siedzi w komórce kobieta, uosobienie ludzkiej biedy, paznokcie ma nigdy nie obci­nane, stopy brudne jak święta ziemia, nie na­dają się w żadnym wypadku do tradycyjnego obmywania wielkanocnego, który to obyczaj pokazywano nam z lubością by zmniejszyć nasz apetyt na szynkę. Ładna i czysta repor­terka ściśniętym ze wzruszenia głosem rela­cjonuje nam tragedię córki. Któż więzi nie­szczęsną istotę, zastanawiamy się skarłowaciałymi przez codzienny atak makabry uczu­ciami. Kamera operuje w domu rodzinnym ofiary. Pomieszczenia dorównują komórce stopniem higieny, kaleka matka wygląda po­dobnie jak córka, tyle że może jeszcze wy­chodzić, karmi córkę, nie bije jej. Sąsiad nie odstający od tamtych po długim zastanowie­niu mówi, że źle jest, ale głodna nie była. Po­tem dowiadujemy się, że więziona uciekała, nago po wsi latała. Matka boi się, że jak córkę zabiorą, nie będzie mogła jej odwiedzać: “Nie dam rady”. Oglądamy spektakl przeni­kania się dwóch światów. Kontrast między przybyszami z dostatniej i czystej planety a Arizoną jest bardzo filmowy. Zapomnieli­śmy o tamtej planecie i znów chcemy o niej zapomnieć. Padają słowa o prokuraturze. Tak jakby można tu znaleźć winnego. Kto wie, czy wymiar sprawiedliwości nie zajmie się tą sprawa, przymierzy swoje sztywne pra­wa do sądzenia ludzi z innego plemienia, wszak nieznajomość prawa nie chroni przed wyrokiem? Obwini rodziców, może nawet za­mknie ich w czystej celi z prawdziwym kloze­tem? Córka pójdzie do zakładu zamkniętego, który będzie różnił się tym od komórki, że bę­dzie tam sterylnie jak w niebie i dadzą jej du­żo psychotropów. Nie będzie też matki i ojca. Sprawiedliwości stanie się zadość. Puenty felietonu tym razem nie będzie.

Wydanie: 18/2000, 2000

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy