Desant Kropiwnickiego

Desant Kropiwnickiego

Prezydent Łodzi ściąga na kierownicze stanowiska mierną, ale wierną kadrę z innych miast. Miejscowym nie ufa

W łódzkim magistracie wielkie poruszenie. Mija rok od objęcia prezydentury miasta przez Jerzego Kropiwnickiego, prezesa ZChN, byłego posła i ministra trzech prawicowych rządów. Na prezydenckie polecenie urzędnicy ustalają, że przez minione 12 miesięcy łodzianom żyło się „lżej, lepiej i radośniej”, jak obiecywał ich szef przed wyborami. Szczegółów wtedy nie zdradzał, ale zapewniał, że ma opracowany plan działania. Do dziś go nie ujawnił. Znakiem firmowym swojej prezydentury uczynił uczciwość i walkę z korupcją. Test uczciwości nastąpił szybko.
Karol Chądzyński, jeden z jego zastępców, chciał podkreślić swój zawodowy status nowym garniturem, zaś uregulowanie kilkutysięcznej należności za przyodziewek scedował na miejską kasę. Nie udało się. O wszystkim dowiedzieli się dziennikarze. Urzędnicy wstrzymali oddech, ciekawi, jaką karę wymierzy prezydent. Nie było kary, za to odbył się show. Na konferencji prasowej wiceprezydent Chądzyński demonstrował, co ma pod marynarką i co kryją jego spodnie. Jerzego Kropiwnickiego ten striptiz w wykonaniu narodowego chrześcijanina ubawił do łez. A urzędnicy zrozumieli: uczciwość i zwalczanie korupcji dla ich szefa są jedynie stylistycznym ornamentem.
Według zapowiedzi prezydenta, łódzcy urzędnicy muszą się wykazywać kompetencją. Maria Piotrowicz od kilku miesięcy kieruje wydziałem edukacji, a w rywalizacji o ten stołek wyprzedziła m.in. byłego kuratora oraz byłą wicekurator, w dwóch poprzednich kadencjach radną. Na początku obecnego roku szkolnego miejscowi dziennikarze dociekali, dlaczego odbyło się tak mało wakacyjnych remontów szkół, skoro ministerstwo oferowało na ten cel pieniądze, a stosowne informacje były na stronach internetowych MEN. – Nikt mi o tym nie powiedział – sprecyzowała swoje kompetencje magistracka dyrektorka.
Natomiast nie można zarzucić jej braku umiejętności dzielenia pieniędzy. Szlifowała je, kierując łódzkim oddziałem Stowarzyszenia Wspólnota Polska. Kilkutysięczne wynagrodzenie za przeprowadzenie kursu dla rodaków zza wschodniej granicy trafiło do kieszeni… Marii Piotrowicz, jej córki oraz syna. Ale nie wszystko zostało w rodzinie. Wykroiła również pewną sumę dla Mirosława Orzechowskiego (Liga Polskich Rodzin), podówczas jednego z 80 łódzkich radnych, a w obecnej kadencji wiceprezydenta odpowiedzialnego za kulturę, sport i oświatę.

Grupa po politycznych przejściach

Wielu z tych, którzy szeroką ławą weszli do łódzkiego magistratu, miejskich spółek i instytucji, to osoby z przeszłością. Polityczną. Z pieniędzy łódzkich podatników żyją teraz lokalni działacze ZChN, byli członkowie ekipy Jerzego Buzka, jak Jerzy Widzyk, Janusz Tomaszewski, Marek Michalik czy Mieczysław Nowicki, ale też lokalni działacze „Solidarności” oraz rezydenci prawicowych kanap.
W delegowaniu poszczególnych osób do określonych zadań prezydent Łodzi posłużył się „karuzelą kadr”. Pojechał nią wysoko Marek Cieślak, wicewojewoda sieradzki z początku lat 90., za rządów AWS reprezentujący ministra skarbu w Radzie Nadzorczej Radia Łódź, a jako przedstawiciel ówczesnego wojewody spec od przekształcania lotniska wojskowego w Łasku (30 km od Łodzi) w cywilno-wojskowe. Port cargo nie powstał, a okoliczne gminy, które wiązały nadzieje z tą inwestycją, twierdzą dzisiaj, że ich wielkie pieniądze zostały zmarnotrawione. U boku Jerzego Kropiwnickiego Marek Cieślak zajmuje się komunikacją jak najbardziej naziemną: jest we władzach Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego. Tu spotyka się z Januszem Tomaszewskim, b. wicepremierem oraz ministrem spraw wewnętrznych i administracji, który przewodniczy radzie nadzorczej tej spółki. Za to lotnicze ciągoty odkrył w sobie Kajus Augustyniak, b. rzecznik Komisji Krajowej „Solidarności” oraz Mariana Krzaklewskiego przed ostatnią elekcją prezydencką. Do kilkutysięcznej pensji, którą pobiera za rzecznikowanie Jerzemu Kropiwnickiemu, dorzuca jeszcze m.in. uposażenie członka rady nadzorczej miejskiej spółki Lotnisko Lublinek.
Kapitałem Pawła Dziwisza, radnego z poprzedniej kadencji, jest biskupie nazwisko. Niektórzy twierdzą, że bezskutecznie usiłowali wysondować, czy to jedynie przypadkowa zbieżność, czy też z najbliższym współpracownikiem papieża łączą go koligacje rodzinne. W każdym razie prawicowi decydenci zawsze pamiętali, żeby wywianować Dziwisza suto opłacanymi prezesurami. I nie przeszkadzało im, że pod jego rządami przedsiębiorstwa dołowały, a do plajty doprowadził nawet własną firmę.
Kropiwnicki oddał w ręce Dziwisza MPK. Zastąpił on tam Czesława Rydeckiego, legitymującego się 30-letnim stażem pracy w firmie komunikacyjnej i kierującego spółką od początku lat 90. Pod jego rządami firma bez gwałtownych wstrząsów została odchudzona, aż wreszcie trafiła na listę 500 najlepszych polskich przedsiębiorstw. Rydecki wymienił większość taboru, zrewolucjonizował sieć komunikacyjną i częstotliwość kursowania, a według przyjazdów tramwajów i autobusów łodzianie obecnie regulują zegarki. Zwieńczeniem miało być uzyskanie certyfikatu ISO (rozpoczął procedurę) i wprowadzenie firmy na rynek europejski: krótko przed odwołaniem przygotowywał łódzkiego przewoźnika do przejmowania linii komunikacji miejskiej w Niemczech.
Rydecki był jednak solą w oku prawicy. Pobierał najwyższą pensję wśród prezesów miejskich spółek, a do tego nie każdemu chciał czapkować. Rozmówca bez merytorycznego przygotowania nie mógł liczyć na jego pobłażanie czy wyrozumiałość. Niewygodnego prezesa pozbyto się więc błyskawicznie.
Dziwisz zaczął od planu remontu gabinetów zarządu spółki. Za skromny 1 mln zł. Nie dopilnował wymyślonych przez Rydeckiego targów komunikacji miejskiej i te przeniosły się do Kielc. Za to pracownikom zafundował zaciskanie pasa. Zaczął likwidować przejazdy służbowe, a później ogłosił, że przez trzy ostatnie miesiące br. dostaną wynagrodzenia niższe o ok. 10%. – Strajkujemy! – usłyszał w odpowiedzi. Magistrat w popłochu odsunął Dziwisza od kierowania firmą, a na otarcie łez utworzył dla niego dodatkowe miejsce w zarządzie spółki. Natomiast prezesem został ściągnięty spod Wawelu dr Krzysztof Wąsowicz, od dziewięciu lat wiceprezes ekonomiczny krakowskiego MPK. Nowy szef na początek zapowiedział zwolnienie 1,2 tys. tramwajarzy i kierowców, czyli co trzeciego zatrudnionego w MPK. Powróciły nastroje i hasła strajkowe, a przerażone władze miejskie wymusiły na prezesie prace nad innym wariantem planu oszczędnościowego.
Ostatnio przetasowania objęły spółkę Port Lotniczy Łódź-Lublinek. Na jej prezesa ściągnięto dr. Krzysztofa Krawczyka z Wrocławia. W zarządzie znalazł się też inny wrocławianin, prawnik Wojciech Błasiak, dotychczasowy dyrektor wrocławskiego oddziału Banku Pocztowego. Natomiast radzie nadzorczej szefuje Eugeniusz Piechoczek, wicedyrektor Okęcia, b. prezes Regionalnych Linii Lotniczych Silesian Air.

Czy w Łodzi brakuje menedżerów?

Jesienne roszady kadrowe w spółkach otworzyły dyskusję o imporcie kadr do Łodzi. Padły pytania, czy miasto – duży ośrodek akademicki – zostało tak wydrenowane z fachowców, że trzeba ich sprowadzać z innych regionów Polski? – Poszczególne osoby pojawiają się na kierowniczych stanowiskach bez głębszego uzasadnienia – twierdzi Sylwester Pawłowski, przewodniczący rady miejskiej. – Wcześniej nikt nie sygnalizuje potrzeby poszukiwań kadrowych poza Łodzią.
– To policzek wobec ludzi, których prezydent miasta powinien reprezentować – twierdzi Krzysztof Jagiełło, poprzednik i rywal Kropiwnickiego w ostatnich wyborach.
Nie kryje oburzenia radny Władysław Skwarka, przewodniczący komisji rewizyjnej rady miejskiej. Też mówi o kompromitacji i zwraca uwagę na koncepcję desantu Kropiwnickiego: – Swoimi ludźmi obsadzone są kierownictwa spółek, dobrze płatne posady doradców, nawet wydziałem informatyki w urzędzie kieruje kolega – były prezydent Zgierza. A to nie wszystko, bo są jeszcze opinie i ekspertyzy zlecane naukowcom z Wrocławia czy Warszawy. To policzek dla łódzkich uczelni, wymierzony przez urlopowanego pracownika Uniwersytetu Łódzkiego.
A przecież w czasie kampanii Kropiwnicki przedstawiał środowisko akademickiej Łodzi jako najcenniejszą wartość miasta. Stwierdził nawet, że jego potencjał „nie został dotąd należycie wykorzystany”. I on to zmieni. W ogóle wiele obiecywał. Np. oświacie wzmocnienie kadrowe szkół i mniej liczne klasy. Tymczasem deklaracje zaowocowały utworzeniem publicznej szkoły katolickiej, do której nabór odbywał się poprzez parafie, a nauczyciele musieli składać deklaracje światopoglądowe. Teraz zaś w konspiracji typuje się 47 szkół do likwidacji. Na ciągle niejawnej liście znalazło się m.in. najlepsze łódzkie gimnazjum.
Również zapowiadane ograniczenie administracji miejskiej jest fikcją. – W urzędzie odbywają się polityczne czystki, a w miejsce zwalnianych kierownicze stanowiska obejmują zaufani prezydenta, którzy nie potrafią kierować miastem – ocenia Krzysztof Jagiełło. – Tylko dla doradców trzeba było przygotować 10 etatów.
Także w spółkach i instytucjach miejskich rozrasta się biurokracja. Ich nowi szefowie tworzą teraz stanowiska rzeczników prasowych. Doczekał się go nawet Teatr Nowy.

Radni na margines

– Mieszkańcy oczekiwali, że tak radykalna zmiana opcji rządzącej wpłynie na poprawę ich życia. Tymczasem ludzie nie odczuwają żadnej poprawy – mówi Lidia Fido, wiceprzewodnicząca rady miejskiej.
Tylko lokatorzy jednej ze śródmiejskich kamienic położonej przy ruchliwej ulicy zaledwie 200 m od urzędu miasta zauważyli zmianę. Przed ich posesją defiluje teraz na okrągło patrol straży miejskiej. – 50 kroków w prawo, 50 kroków w lewo i od nowa – opisują. W kamienicy mieszka wiceprezydent Chądzyński.
– Pan prezydent potrafi jedynie przecinać wstęgę na inwestycjach rozpoczętych przez poprzednią ekipę i ceremonialnie podpisywać dokumenty o przyznaniu środków z funduszy europejskich. Także i one są dorobkiem poprzedniej kadencji – mówi Iwona Bartosik, wiceprzewodnicząca rady miejskiej. – Własnych propozycji nie ma. Nie przedstawił też swoich pomysłów, w jakim kierunku Łódź ma się rozwijać. Ten zasadniczy brak Kropiwnicki usiłował wypełnić protezą – odgrzewając po 10 latach dyskusję o przyszłości ulicy Piotrkowskiej. I poniósł porażkę, gdyż mieszkańcy byli przeciwni przywróceniu ruchu samochodowego na głównej łódzkiej ulicy.
Intelektualna pustka działań ekipy sprawującej władzę idzie w parze z niską jakością rządzenia. Decyzje prezydenta raz po raz uchylają wojewoda, sądy, nawet Urząd Zamówień Publicznych. Radni skarżą się, że prezydent ich marginalizuje, uzależniając swoje poczynania od opinii nieformalnych gremiów, których skład sam dobierał. – Przychodzi z już gotowym stanowiskiem – twierdzi wiceprzewodnicząca Fido.

Pole minowe

Jerzy Kropiwnicki zbolałym głosem opowiada o finansowej zapaści miasta. Nie przeszkadza ona jednak w licznych wojażach łódzkiego prezydenta po świecie. – Zabiegam o inwestorów – powtarza niczym mantrę w odpowiedzi na ten zarzut. Zabiegał zatem o nich na słynnych schodach Potiomkinowskich w Odessie i wygłaszając bogobojny referat w Brukseli. W Filadelfii prezentując swoją ocenę sytuacji politycznej w Polsce i w Izraelu, w trakcie nocnego czuwania czy przy cudownym źródełku. Słynne jest już wyposażenie jego gabinetu – ostatnio prezydent zafundował sobie kilka okazałych foteli opatrzonych informacją o użytkowniku. Tam pisze swoje listy otwarte, a to do ministra, a to do aktorów, i każe zamieszczać je w największych gazetach jako płatne ogłoszenia.
– Urzędnicy miejscy są sparaliżowani i zastraszeni, nie wychodzą z własnymi inicjatywami i boją się podejmować decyzje – opisuje radna Iwona Bartosik. – Komisja rewizyjna zasypana jest skargami mieszkańców na urząd, który miesiącami zwleka z reakcją na pisma lub z podjęciem decyzji – dodaje Władysław Skwarka.
Ekipie Kropiwnickiego głośno zarzuca się też stosowanie szantażu. Organizatorzy wieczoru poświęconego pamięci Kazimierza Dejmka ujawnili, że władze miejskie szantażem usiłowały rozbić to spotkanie. Na podobne zdarzenia uskarżają się pracownicy biura festiwalu Dialogu Czterech Kultur.
– Prezydent angażuje się w walkę z całymi środowiskami – ocenia radna Bartosik. – Zamiast wyciszać, likwidować ogniska zapalne, budować porozumienie, nieustannie podgrzewa atmosferę.
Pod rządami Kropiwnickiego Łódź zamieniła się w pole minowe, na którym ciągle odpalane są kolejne ładunki. Prezydent spacyfikował środowiska twórcze. Naprzód narzucając Teatrowi Nowemu nieakceptowanego dyrektora, który postrzega tę scenę w kategoriach szpitala psychiatrycznego, później zaś wyrzucając szefa dobrze funkcjonującego Śródmiejskiego Forum Kultury. Ten podpadł, bo napisał powieść o żyjącym przed wiekami mnichu sataniście, a właśnie ekipę Kropwinickiego po zbezczeszczeniu Wielkiego Piątku zajazdem na teatr łodzianie nazywają satanistami. Poobijał młodzież przy starciu o paradę techno. Sprowokował wyminę ciosów z prokuraturą i przez wiele miesięcy toczył wojnę podjazdową z policją. W „Raporcie o stanie miasta” prezydent atakował policję za zbyt krótki okres służby i przyjmowanie kandydatów „bez wyrazistej osobowości”. Największym złem było jednak przekazywanie rządowych pieniędzy na policję z pominięciem kasy samorządowej. – To zmniejszyło budżet Łodzi o ok. 85 mln zł – grzmiał Kropiwnicki, zdradzając zarazem, że w tym starciu nie chodzi o bezpieczeństwo mieszkańców, ale o walkę z rządem.
Dzisiaj z rządem walczy jawnie. Chodzi o wyłączenie i przekazanie miastu sieci cieplnej z przewidzianej do prywatyzacji elektrociepłowni (Łódź jako jedyne z wielkich miast nie jest właścicielem sieci), a także o pieniądze na miejskie inwestycje, m.in. halę sportową oraz lotnisko Lublinek.
Czy istotnie prezydentowi zależy na rozwiązaniu tych spraw? Nie są wszak nowe. Prywatyzację EC opracował jeszcze rząd Buzka, ignorując zabiegi poprzedniego zarządu miasta o skomunalizowanie sieci. Udział budżetu centralnego w budowie hali zapowiedział Jacek Dębski, szef UKFiS. Jednak jego następca, Mieczysław Nowicki, dzisiaj podkomendny Kropiwnickiego, konsekwentnie skreślał ją z planów. Reanimowanie Lublinka trwa już 12 lat. W tym czasie, jak wylicza prezydent, wszystkie krajowe porty lotnicze zostały zmodernizowane i rozbudowane, a partycypował w tym budżet państwa. Natomiast roboty na Lublinku finansował tylko samorząd. Łódzkie władze kolejnych kadencji zabiegały o te sprawy. Pukały do ministerialnych gabinetów, błagały o pomoc wszystkich łódzkich posłów. Obecny prezydent Łodzi, który w tym czasie pobierał poselskie diety i ministerialne apanaże, nie uczynił nic. Zaległe problemy, będące wynikiem m.in. jego własnych zaniechań, przydadzą się jednak w innym celu. Jeśli otrzyma pieniądze, odtrąbi swój sukces. Jeśli ich nie dostanie, podniesie raban, że Leszek Miller nie dba o łódzkich wyborców.
– Jerzego Kropiwnickiego – uważa radna Bartosik – przede wszystkim interesuje własny wizerunek. Bardzo dba o promocję swojej osoby. Dotychczas pozycję polityczną budował na demagogicznej krytyce poczynań innych. Bez powodzenia próbował zaistnieć jako anty-Kuroń. Później latami budował image anty-Balcerowicza. Obecnie cierpi na kompleks Leszka Millera. To w starciu z nim chce się zaprezentować jako prawdziwy stróż łódzkich interesów.

 

 

Wydanie: 2003, 49/2003

Kategorie: Kraj
Tagi: Jan Skąpski

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy