Dla nałogowców fantasy

To jest chyba rodzaj nałogu czy uzależnienia. Przed snem czytam sobie do poduszki książki typu fantasy, bo w dzień naturalnie nie mam na to czasu. Jest tych książek przeraźliwie dużo i są one bardzo, bardzo grube – przeciętnie 600-700 stron. A tych tomów bywa także wiele. Mogę to zrozumieć, nie chodzi tu wyłącznie o względy komercyjne, chociaż pewnie to one przeważają. Ale skoro autor już stworzył swój świat, powymyślał bohaterów i zasady nimi kierujące, to mu nie spieszno do rozstania. Co prawda, są one do siebie wręcz bliźniaczo podobne – chłopak, kuchcik czy stajenny okazuje się potomkiem możnego rodu czy też nowym wcieleniem potężnego czarodzieja, wyrusza na wędrówkę i szkoląc przyrodzone talenty, zostaje w końcu królem. Przy okazji żeni się z królewną, a na samym końcu Wielkie Zło stacza śmiertelną walkę z Wielkim Dobrem. Książki są na ogół dość sprawnie napisane.
Ostatnio przeczytałem: Cherrych „Forteca w źrenicy czasu”, J.V. Jones „Kolczasty wieniec”, Nik Pierumow „Pierścień mroku”, Norton „Zapach magii”, Silverberg „Czas trzeciego wiatru”, Dennis L. McKierman „Podróż Lisiego Jeźdźca”, Sean Russel „Jedno królestwo” i David Drake „Władca wysp”. A może i coś jeszcze. Większość tych książek to pierwsze tomy rozległych cykli, których następne tomy w większości sobie daruję. Z tego wszystkiego warto zwrócić uwagę (co nie znaczy, że warto przeczytać) na Silverberga, ze względu na ogromną dziwaczność fabuły: oto okazuje się, że Cyganie narodzili się na innej planecie, nie są ludźmi, ale gatunkiem spokrewnionym. Po kosmicznej katastrofie zbudowali na Ziemi Atlantydę, potem osiedli w Indiach i tak dalej. Toczka w toczkę to samo pewien faszystowski pomyleniec twierdził o Żydach. Cyganie mają mnóstwo dziwnych właściwości, jak możność wędrówki w czasie i sterowania nadświetlnymi pojazdami. Nie sądzę, by Silverberg przysłużył się Cyganom.
Pierumow z kolei to kontynuacja Tolkienowskiego „Władcy pierścieni”, czyli hobbici i krasnoludy w 300 lat po zniszczeniu pierścienia – książka pisana na siłę, bez wdzięku, w istocie powtarzająca schemat oryginału. „Władca wysp” potopem się zaczyna, „Podróż Lisiego Jeźdźca” potopem się kończy – obie zresztą nie są bez wdzięku. Pewien urok ma także Russell – jest to opis magicznej rzeki, która zmienia w przedziwny sposób swój bieg, tak że można nią dopłynąć do różnych dziwów. Bohaterowie są dość sympatyczni, wypadki tradycyjnie krwawe. Koncepcja, że z każdego miejsca można wyruszyć do świata tajemnic, warta skądinąd przemyślenia – ale nowa to ona nie jest.
Też w gruncie rzeczy niewiele nowego napotkamy w „Kolczastym wieńcu”, chociaż to chyba najoryginalniejsza z omawianych książek. Rzecz chyba wzorowana na książkach Donaldsona, których bohater zarażony trądem trafia do magicznej krainy, w której jest zdrowy. Jones też uzdrawia bohaterkę „Wieńca” i też czyni ją zbawczynią magicznej krainy przypominającej Kalifornię. Ciekawsza, choć również zapożyczona jest wizja tamtejszej magii – odpowiednie zestawianie kolorów i kształtów na papierze odmienia rzeczywistość.
Pożytku z lektury wszystkich tych dzieł nie należy się spodziewać, chyba że chodzi o takich nałogowców jak ja, ale można przynajmniej spędzić nad nimi kilka przyjemnych godzin. Leżałem kiedyś w szpitalu z pewnym kupcem detalicznym – czy jak go tam zwać – który namawiał mnie do oglądania poszczególnych programów telewizyjnych argumentem, że „to, panie, z życia”. Otóż ja nienawidzę i nie znoszę oglądać programów „z życia”, zresztą i czytać takich książek, bo z reguły są w nich same trywialne nudy. Człowiek powinien ciągle osiągać coś nowego – być może, jest w tym twierdzeniu coś z ducha dzisiejszych czasów, które w zawrotnym tempie niosą nas od nowego ku jeszcze nowszemu. Nie wierzę w żadne prawdy ostateczne i jestem przekonany, że żadnej takiej prawdy na dzisiaj nie ma i być nie może. Ale można się do niej zbliżać, i to nie sposobami realizmu opisowego, lecz w przedziwnych esach floresach koncepcji postmodernistycznych, wśród których jest i fantasy programująca świat. Choćby te programy wydawały się na razie bardzo wątpliwe.

 

Wydanie: 2002, 23/2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy