Dlaczego Bush?

Dlaczego Bush?

Kiedy się skupia wzrok na pistolecie, nie ma okazji zastanowić się, skąd się biorą terroryści

W początkach września 2004 r., bezpośrednio po zamachu terrorystycznym na szkołę w Osetii Północnej, przedstawiciel Watykanu ogłosił, iż w jego opinii, obecną sytuację na świecie można uznać za stan czwartej wojny światowej. Dodał, że trzecią wojną światową była zimna wojna. Tak się jednak składa, że w sierpniu 2004 r. Norman Podhoretz, jeden z czołowych konserwatystów amerykańskich, opublikował obszerny tekst pt. „World War IV: How It Started, What It Means, and Why We Have to Win”, w którym dokonał identycznej kalkulacji liczby wojen światowych. Nasuwa to przypuszczenie, że Watykan już nie dyktuje sposobu patrzenia na świat swoim konserwatywnym zwolennikom. Teraz oni dyktują go Watykanowi.

Krótka historia nienawiści
Jednym z pierwotnych instynktów człowieka jest pragnienie odróżniania się od innego człowieka. To zjawisko nosi nazwę ekskluzywizmu. Najdawniejsze zapisy historyczne rejestrują ekskluzywizm w formie religijnej. Zagnieździł się on zwłaszcza w religiach monoteistycznych, które wielbią zazdrosnych bogów niepozwalających mieć innych bogów przed nimi i nakazujących dzielić ludzi na wiernych i niewiernych.
Ekskluzywizm najmłodszej z tych religii, islamu, jest szczególnie jadowity, co nie dziwi, budował on bowiem swą tożsamość w walce o wiernych – i o terytoria – z sąsiednim chrześcijaństwem i judaizmem. Koran, podzieliwszy świat na Dar al Islam (Obszar Pokoju) i Dar al Harb (Obszar Wojny), istotnie częściej wzywa do zniszczenia niewiernych niż inne święte księgi. Pod tym względem różni się od chrześcijaństwa. W praktyce politycznej jednak różnica między nimi w tym aspekcie wynika głównie stąd, że chrześcijaństwo ten okres ma już za sobą. Zjadliwy ekskluzywizm islamu czerpał bowiem wojowniczy bodziec z – niebezinteresownych – średniowiecznych krucjat chrześcijańskiej Europy przeciwko islamskim „niewiernym”. Obecnie zaś znajduje go we współczesnych – tak samo niebez-
interesownych – krucjatach ekonomicznych, militarnych i kulturalnych Zachodu na jego terytoria.
Z biegiem czasu ekskluzywizm znalazł sobie nowy nośnik, a mianowicie ideologię nacjonalistyczną. Szczególnie złośliwy efekt dało połączenie obu tych ekskluzywizmów, co było skutkiem pokoju westfalskiego i przyjętej wówczas zasady cuius regio, eius religio – dzięki niej państwa narodowe stały się nie tylko siedliskiem ekskluzywizmu narodowego, ale wzmogły go zawłaszczonym przez państwa narodowe ekskluzywizmem religijnym. Efekt ich niszczącej synergii przyniósł Europie i światu potworną katastrofę. Powstanie Unii Europejskiej i regionalizacja świata to elementy powolnego procesu wydobywania się ze skutków procesu westfalskiego.

Nowa krucjata
Żadna ideologia nie jest odporna na wirus ekskluzywizmu, nawet liberalno-demokratyczna, choć rodziła się ona w zmaganiach z najbardziej zaraźliwymi i niszczącymi postaciami ekskluzywizmu i jest w istocie rejestrem ludzkiej świadomości, jak niebezpieczny jest ten wirus. Ekskluzywizm jednak jest wpisany nie tylko w doktrynę danej religii czy ideologii, lecz także w sposoby jej wyznawania. Gdy Europa przechodziła okres oświecenia, islam wyznawano w sposób pokojowy. Obecnie nadszedł czas, gdy idee liberalno-demokratyczne są wyznawane – w Ameryce – zajadle i zaciekle.
Stany Zjednoczone kultywują liberalizm i demokrację za pomocą tzw. budowania państw (nation building). Ofiarą tej ideologii padły już Filipiny, Wietnam, Korea, Haiti, Nikaragua, Chile, łącznie 18 narodów. Najnowsza próba to Irak. Liberalizm i demokracja w wykonaniu USA, najsilniejszego państwa na świecie, kojarzą się obecnie z bombardowaniem przez nie najsłabszych państw na świecie, Afganistanu i Iraku, z więzieniem bez sądu podejrzanych w Abu Ghraib i Guantánamo, z Ustawą Patriotyczną zezwalającą na gwałcenie prywatności, nienaruszalności osobistej i uznawanie za podejrzanego dosłownie każdego w każdym miejscu świata, z policyjnymi metodami kontroli przybyszów itp.
Nawet Amerykanie zaczynają sądzić, że epitet „państwa bandyckiego” przysługuje nie tylko państwom zaliczonym przez ideologów amerykańskich do „osi zła”, ale samym Stanom Zjednoczonym. Opinię taką sformułował wprost amerykański pisarz Sam Harris („Holy Terror. Religion Isn’t the Solution – It’s the Problem”, „Los Angeles Times”, sierpień 2004). Podobnie sądzi znaczna część Amerykanów: we wrześniu 2002 r. w ankiecie CBS/NYT 21% respondentów uznało, że „wiele winy”, natomiast 53% – że „część winy” za ataki Al Kaidy spada na politykę USA na Bliskim Wschodzie. W innej ankiecie („Los Angeles Times”, wrzesień 2002) 58% Amerykanów stwierdziło, że ataki te były „bezpośrednim skutkiem polityki USA na Bliskim Wschodzie”.

Muszka i szczerbinka
Amerykańska administracja postępuje obecnie zgodnie z zasadą: „Z terrorystą się nie negocjuje – do terrorysty się strzela”. Uzasadnienie dla niej wymyślili konserwatywni ideolodzy amerykańscy, głównie uczniowie filozofa Leo Straussa. Ich propozycja brzmi: wystrzelać terrorystów, zanim staną się terrorystami. Co do tej antyterrorystycznej recepty można być pewnym dwóch rzeczy: jest to najgorszy sposób na eliminację terroryzmu, a zarazem najlepszy sposób na jego wzmocnienie i rozszerzenie. Przypomina on postawę pewnego bogobojnego biskupa wojownika, który kazał wymordować wszystkich mieszkańców heretyckiego miasteczka, wołając do swych rycerzy: „Rżnijcie wszystkich! Bóg rozpozna swoich!”.
Ostatnio strzelano do terrorystów w osetyjskiej szkole, wcześniej w teatrze na Dubrowce, strzela się w Izraelu, Palestynie oraz w Iraku. Do terrorystów strzela się szczególnie intensywnie od kilkudziesięciu lat. Każdy może ocenić skutki tej strzelaniny: na każdy strzał odpowiadają silniejszym wybuchem. Dzięki tej zgodnej współpracy terrorystów i zwolenników takich antyterrorystycznych recept spirala przemocy wiruje coraz szybciej, zagrażając nam wszystkim.
Prawdziwym problemem jest właśnie arogancka buta, która popycha ku takiemu postępowaniu: kiedy się skupia wzrok na muszce i szczerbince, nie ma się okazji zastanowić, skąd się biorą terroryści.

Dlaczego Bush
Timothy Garton Ash nie mógł się ostatnio zdecydować, czy Europa powinna głośno kibicować Kerry’emu, czy też siedzieć cicho, by nie wystraszyć swoim kibicowaniem Ameryki. Odpowiadając na jego niezrozumiałe wahania, chciałbym zgłosić paneuropejski postulat: należy poprzeć ze wszystkich sił starania o powtórne zwycięstwo Busha w wyborach prezydenckich. Zwycięstwo Busha bowiem jest w interesie całego świata, a zwłaszcza Unii Europejskiej. Ponieważ nic tak nie wzmocni poczucia wspólnej tożsamości europejskiej i europejskiego ekskluzywizmu jak kolejne cztery lata ekspansji liberalizmu i demokracji w wydaniu amerykańskich Republikanów.
Mój entuzjazm wobec reelekcji Busha słabnie odrobinę na myśl, że ten człowiek w ciągu czterech lat może bez większego trudu doprowadzić do wybuchu trzeciej wojny światowej. Predyspozycje ma do tego jak nikt inny.


Autor jest profesorem Uniwersytetu Wrocławskiego, znawcą filozofii polityki

Wydanie: 2004, 44/2004

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy