Dlaczego Polacy najbardziej lubią Czechów?

Dlaczego Polacy najbardziej lubią Czechów?

Andrzej Czcibor-Piotrowski, bohemista, tłumacz, poeta
W ciągu wielu lat widziałem, jak to się strasznie zmieniało, i to po obu stronach. Kiedyś Czechy budziły u nas niechętny podziw, że im się lepiej, wygodniej i bogaciej żyje. Dopiero gdy się tam pojechało, było widać, jak ogromną cenę za to płacono, jaki był terror w czasach socjalizmu. Cierpieli np. ludzie kultury, pisarze, poeci, zwłaszcza związani z katolicyzmem, który w Czechach był trochę na cenzurowanym jako spuścizna monarchii austro-węgierskiej, nie mieli możliwości druku. Pracowali w innych zawodach albo nawet siedzieli po więzieniach, a myśmy ich czasem wydawali, bo u nas nikt jeszcze tymi nazwiskami się nie interesował. Po jakimś czasie z wolna Czesi zaczęli budzić nasz szacunek swoją postawą. Mówiąc krótko – Haszek przestał być symbolem Czecha. Sympatia do nich, na którą sobie w pełni zasłużyli, rosła więc z roku na rok. A w końcu mają oni znakomitą literaturę współczesną, Hrabala, Havla, Kunderę… To dodatkowo pogłębia sympatię.

Mariusz Szczygieł, znawca literatury czeskiej, publicysta
Nie wiem, dlaczego Polacy najbardziej lubią Czechów, ale wiem, dlaczego ja ich lubię:
1) Kościół nie ma w Czechach żadnego wpływu na życie polityczne, społeczne ani osobiste.
2) Każde miasteczko i wieś stara się wyglądać jak z bajki.
3) Nawet w małych miastach są wypożyczalnie rowerów.
4) W piątek większość społeczeństwa, mimo że w pracy, już w myślach ma weekend, na który zawsze ma jakieś plany, inne od siedzenia w domu.
5) Kulturę traktują jako antydepresant.
6) Większość spotykanych przeze mnie ludzi nie napina się niepotrzebnie.
7) Mają jedno słowo na leczenie uzdrowiskowe (lazenstvi), podczas gdy my mamy dwa słowa; mają jedno słowo na podawanie piwa (czepovani), podczas gdy my mamy dwa; co oznacza, że te dwie rzeczy są na wyższym poziomie niż u nas.

Leszek Mazan, publicysta, szwejkolog
To się jakoś kłóci z rzeczywistością. Moim zdaniem, mamy dla nich tylko „niechętny podziw”. Na szczeblach oficjalnych, np. między prezydentami Polski i Czech, stosunki są w miarę dobre, jednak też chłodne. Dlaczego tak jest? Nie było okazji, by się dobrze poznać i polubić. Przed wojną było Zaolzie i jego późniejsze reperkusje, centrum antyczechosłowackie mieściło się zaś w Krakowie. Na jego czele stał Marian Dąbrowski, potentat prasowy, założyciel IKC, który zdecydował się na podjęcie prac badawczych na Kopcu Krakusa, a potem na ich przerwanie, gdyż Krak okazał się Czechem. Po wojnie też nie było lepiej. Z jednej i z drugiej strony. W czechosłowackiej telewizji państwowej po wiadomościach zgodnie z panującymi tam zwyczajami wyświetlano tylko takie filmy polskie (maksymalnie sześć w roku), w których był albo pijany Polak, albo waląca się chałupa. Gdy w latach 90. ambasada polska w Pradze wystąpiła z inicjatywą, aby reaktywować Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Czeskiej, to kandydat na prezesa, nieżyjący już prof. Jaroslav Valenta, zgodził się, ale pod warunkiem, aby z nazwy wykreślić słowo „przyjaźń”, bo najpierw trzeba się poznać, potem zacząć szanować, potem nawiązywać bliższe kontakty między ludźmi, a dopiero na końcu jest przyjaźń. Europa już to przećwiczyła, my nie. Badania pokazują więc coś, czego nie ma.

Andrzej Rosiewicz, piosenkarz i tancerz
Wiem, że z Czechami raczej się nie lubimy. Nie słyszałem tego o Słowakach, którzy kojarzą się nam lepiej, bo to prawie jak nasi, ale do Czechów mamy stosunek lekceważący i humorystyczny. My, naród walecznych bojowników, a oni ze wszystkimi się godzili i w praktyce lepiej na tym wychodzili. I jeszcze język czeski jest trochę śmieszny. Takie są przynajmniej moje odczucia w tej kwestii. Kiedyś śpiewałem: „gdybym wydał się za Czeszkę, skonałbym ze śmiechu”, i się nie wydałem, choć Helena Vondrackova powiedziała mi kiedyś: „Andrzej, kocham cię!”.

Hana Brusova, korespondentka Czeskiej Agencji Prasowej
Nie wiem, skąd się to wzięło, jestem zresztą korespondentką w Polsce zaledwie od kilku miesięcy. Wiem natomiast, dlaczego Czesi raczej nie lubią Polaków. Oni ich po prostu nie znają. Co innego w miejscowościach przygranicznych, gdzie jest częstsza wymiana i jest tam trochę lepiej. Jednak przeciętnemu Czechowi wydaje się, że w Polsce nie ma nic szczególnie ciekawego. On woli odwiedzać inne kraje, Francję, Niemcy, Anglię.

Wojciech Trzcionka, redaktor naczelny „Gazety Codziennej” w Cieszynie
To być może lepiej widać na wyższym szczeblu, np. na linii Warszawa-Praga. Na Zaolziu niekoniecznie aż tak się kochają. Przy granicy są zaszłości i stereotypy, choć te stopniowo zanikają. Codzienne kontakty stają się z czasem racjonalniejsze, bardziej zdroworozsądkowe, choć Czesi w odróżnieniu od Polaków mniej spoglądają za siebie, częściej starają się patrzeć do przodu. Jednak ten dystans się zmniejsza. Jakiś czas temu było tutaj jeszcze sporo osób, które mówiły, że „na drugą stronę nigdy nie pojadą”, a teraz i one dają się niekiedy przekonać, mniej jest tak silnych uprzedzeń.

Wydanie: 06/2010, 2010

Kategorie: Pytanie Tygodnia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy