Dlaczego znów nam dokopali?

Dlaczego znów nam dokopali?

Przez cztery lata nie wyciągnęliśmy wniosków z porażki na poprzednich mistrzostwach świata

Jak było – widzieliśmy. O tym, jak będzie, przekonywała nasza czwarta władza: – „Jesteśmy mocni! O Ekwadorze wiemy wszystko”. „Na naszych barkach spoczywa odpowiedzialność za wynik na mundialu – mówi Żurawski. – Ale nie stresuje to nas – dodaje Kosowski”. To w „Przeglądzie Sportowym”.
„Jedziemy po złoto”. „Polska drużyna rozpoczyna drogę do chwały”. „Pogromcy Indian”. „Ekwadorczycy będą łatwym kąskiem”. „Nasi zawodnicy pokażą Ekwadorczykom, gdzie jest ich miejsce”. „Ekwador, czyli beczka śmiechu”. „Nasz przeciwnik w rozsypce!” (to o Niemcach) – radośnie gaworzyli znawcy z brukowca „Fakt”, by oczywiście potem grzmieć: „Prysnęły sny o potędze. Cała Polska jest oburzona. Hańba. Nie wracajcie do domu”.
– Oczekiwania były duże, my, Polacy, lubimy pompować atmosferę przed takimi imprezami. Szanse mieliśmy, pozostał niesmak. Zawodnicy nie potrafili się odnaleźć, zawiedli podstawowi gracze, byliśmy wolniejsi, może przetrenowani. Niedobra była też współpraca z mediami, brakowało luzu, otwartości, dobrych kontaktów z kibicami. Przecież to dla nich są mistrzostwa – podkreśla piłkarz, a dziś trener, Dariusz Wdowczyk, wskazując, że nasz narodowy optymizm zasadzał się na wątłych podstawach, bo przez cztery lata nie zostały wyciągnięte żadne wnioski z porażki na poprzednich mistrzostwach, dość spojrzeć na szkolenie młodzieży i bazę treningową.
– Ja też uważałem, że wyjdziemy z grupy. Optymizm kibiców był bardzo zaraźliwy i wydawało się, że zgranie naszej drużyny i mobilizacja pozwolą nam odnieść ten sukces. Dobre mecze rozegrane wcześniej też pozwalały z pewną nadzieją patrzeć w przyszłość – mówi dziennikarz sportowy, red. Paweł Zarzeczny.

Zabrakło bata

W istocie po eliminacjach do tych mistrzostw polska drużyna nie doznała takiej serii porażek, jaka stała się udziałem drużyny Jerzego Engela po zakwalifikowaniu się do mundialu w Korei i Japonii. Tamta reprezentacja uznała, że awans to szczyt sukcesu, i przestała trenować, do czego zachęcił ich trener Engel, gwarantując, że ci, co wygrali eliminacje, pojadą na finały. Obecna kadra sprawiała wrażenie, że jednak chce zawalczyć na mistrzostwach. I przynajmniej w meczu z Niemcami tę waleczność próbowała pokazać. Ale, jak mówią właśnie Niemcy, einmal ist keinmal. Na autobusie naszej drużyny zamiast sloganu „Waleczni i niebezpieczni” powinno znaleźć się więc hasło, jak proponują internauci, „Ułomni, ale skromni” czy „Tragiczni, ale komiczni”.
– Na mistrzostwa musi jechać 23 facetów przygotowanych na wojnę. Nasi reprezentanci nie byli na nią gotowi. Paweł Janas został oszukany przez zawodników. Uwierzył Szymkowiakowi, Żurawskiemu i innym, że się przygotują, wykonają indywidualne plany treningowe, a oni się nie przygotowali. Dała znać o sobie tradycyjna polska mentalność – nie mając nad sobą bata, nie potrafili pracować – wskazuje red. Maciej Polkowski.
Co nie znaczy, że Janas jest bez winy. Zarzucano mu fatalny sposób wyboru reprezentacji, a po klęsce ta krytyka oczywiście się nasiliła. – Zostawienie w domu Frankowskiego, a zwłaszcza Dudka rozbiło drużynę. Trener Górski przed mundialem w 1974 r. miał wielogodzinną dyskusję z Zarządem PZPN, który zatwierdzał każdą kandydaturę. Janas w praktyce decydował sam, piłkarze mieli do końca walczyć o wejście do drużyny jadącej na mistrzostwa. Tylko że jaką motywację do walki i treningu mógł mieć Jeleń? Przecież niemal do końca nie było żadnych sygnałów, że jest brany pod uwagę. Albo Bosacki, który tuż przed mistrzostwami zastąpił rzekomo chorego Gorawskiego? Oni należeli akurat do najlepszych. A niby wszystko było przemyślane i szczegółowo zaplanowane… Janas powiedział, że ponosi pełną odpowiedzialność, ale z tego nic nie wynika. A jaką odpowiedzialność on poniesie? – pyta Polkowski, który uważa, że nie umiemy się pogodzić z twardymi realiami i ciągle mieliśmy nadzieję, że skoro Lato ponad 30 lat temu strzelał bramki Brazylii i Argentynie, to z łatwością pokonamy Ekwador, trzecią drużynę Ameryki Południowej.
– Jak mogliśmy pokonać, jeśli część liderów była bez formy? Dziś w 80% zawodnik musi się przygotowywać w klubie, nie na zgrupowaniu przed mistrzostwami. Sygnały z badań wydolnościowych wykazywały, że jest kiepsko, ale rozumiem trenera Janasa. Trudno przecież, żeby tuż przed finałami dołował swoich graczy i mówił im, w jak kiepskiej są formie. Najbardziej zawiedli Żurawski i Szymkowiak, potem trener wpuścił Kosowskiego, ten też oczywiście zawiódł. Najlepiej wypadli ci z łapanki, Bosacki i Jeleń. A po co jechał Mila? Zamiast niego trener mógł zabrać choćby Piechnę, on przynajmniej strzelał gole w naszej lidze – ocenia Grzegorz Lato.

Jesteśmy kelnerami

Kalkulacja była prosta: wygrywamy z Ekwadorem i Kostaryką, z Niemcami można przegrać, potem mecze pucharowe, gdzie wszystko się może zdarzyć.
– Wiadomo, Szwecja nam nie leży, ale pokonaliśmy ją 32 lata temu, a nuż historia się powtórzy, potem może odrobina szczęścia i będzie tak jak w 1974 r. Niestety nie było – dodaje Lato.
Potknęliśmy się zaś na Ekwadorze. Ale to nigdy nie byli „kelnerzy”. Tam szkolenie piłkarzy postawione jest na poziomie znacznie wyższym niż u nas i mają po prostu lepszych zawodników, nie tylko technicznie. Piłka nożna jest zaś oczkiem w głowie także tamtejszych organizacji niekoniecznie działających zgodnie z prawem (może szkoda, że polska mafia jeszcze nie interesuje się futbolem). Tego wszystkiego nasze sztaby szkoleniowe, chwalące się, że „Ekwador mamy rozpracowany w stu procentach”, nie umiały dostrzec, oślepione jednym zwycięstwem w meczu towarzyskim w Hiszpanii, gdy Ekwador przegrał z nami na błocie i deszczu, w zdziesiątkowanym składzie. Szkoda, iż nie zauważyliśmy, że oprócz pokonania na swych wysokogórskich stadionach Argentyny i Brazylii, potrafili też zremisować z canarinhos na Maracanie.

Tylko dla astronautów

Są narody mniej i bardziej utalentowane. Czesi na przykład mają od lat wielki wrodzony talent do hokeja. My natomiast, od 20 lat, zdolności do futbolu nie posiadamy za grosz. Trzeba sobie szczerze powiedzieć, że należymy do najgorzej kopiących piłkę nacji europejskich. Oprócz Rosji nie ma innego dużego kraju europejskiego, którego reprezentanci tak źle jak my graliby w piłkę nożną. Mamy coraz gorszych piłkarzy, co wiąże się z ogólnym obniżeniem poziomu wysportowania w społeczeństwie, do piłki nożnej trafiają coraz słabsi i mniej sprawni fizycznie młodzi ludzie. Pod okiem naszych trenerów nie są w stanie zbudować ani kondycji, ani techniki, ani zaciętości i woli walki.
– Różnice między nami a innymi krajami widać dobrze na przykładzie Ebiego Smolarka, który na szczęście jest zawodnikiem nieskażonym polską „myślą szkoleniową” – dodaje Polkowski.
Konstatacja tych wszystkich faktów winna wyznaczać nasze aspiracje. Zajmujemy 29. miejsce w rankingu FIFA, na mistrzostwa zakwalifikowaliśmy się, wygrywając wyłącznie z drużynami notowanymi niżej. Tymczasem znaleźliśmy się wśród 32 najlepszych drużyn świata, więc i tak lepiej, niż nam się należało. Wyjście z grupy byłoby zatem niezasłużonym sukcesem, choć przegrać można w stylu lepszym i gorszym. A zdaniem piłkarza i trenera Lesława Ćmikiewicza, przegraliśmy w gorszym: – Graliśmy bez stylu. I nie miało znaczenia, że trener Janas zmienił ustawienie z 4-4-2 na ostrożniejsze 4–5-1, bo każdy z pomocników, oprócz Radomskiego, powinien wchodzić ofensywnie. Dziś gra się tak, że i dziewięciu może się cofać, zostawiając jednego wysuniętego, żeby szarpał, jeśli tylko potrafią ruszyć do przodu – podkreśla Ćmikiewicz.
Do tego potrzebna jest jednak kondycja. – Wielki doświadczony Zidane musi biegać po 12 km na treningu, żeby dostać się do pierwszego zespołu. Nasi, może oprócz Jelenia, tyle nie biegają. Jak się chce ich pogonić, to jęczą i narzekają. Byli więc wolniejsi, słabsi, mniej precyzyjni od przeciwników – dodaje Ćmikiewicz.
Jego zdaniem, do klęski przyczyniła się też kiepska atmosfera w zespole, wywołana sposobem powołania kadry przez Pawła Janasa: – Brak atmosfery jest może dobry dla astronautów lecących na Księżyc, ale nie dla piłkarzy jadących na mundial. Widzę, jak na tych mistrzostwach zawodnicy biegną do trenerów po strzelonej bramce, znać po nich, że są jednym zespołem, wspólnie się cieszą. U nas tego „czynnika ludzkiego” zabrakło. Jerzy Dudek umiałby zmobilizować drużynę, piłkarze by go słuchali….

Słodki urlop Żurawskiego

Nieprzenikniony Paweł Janas nie był najlepszym źródłem optymizmu dla swoich zawodników. Zwłaszcza że nie wszystkich graczy traktował jednakowo. – Żurawskiego puścił na urlop, ten zostawił żonę, pojechał z narzeczoną i wrócił, powłócząc nogami. Ja rozumiem, że można stracić kondycję z nastolatką, ale nie przed mistrzostwami świata – śmieje się Paweł Zarzeczny. Inni zawodnicy, którzy na urlopy nie zostali puszczeni, mogli tylko zazdrościć, i nic dziwnego, że wkurzeni nie przykładali się do pracy.
Dziś nasi piłkarze są rozgoryczeni tym, jak ich potraktowały media. Niesłusznie. (Oczywiście poza prasą brukową, np. „Faktem”). Tak naprawdę to pretensję może mieć tylko Rasiak, bo serie głupawych dowcipów umieszczanych w sieci przez rzesze tępych internautów i idiotyczne książeczki z prymitywnymi kawałami na jego temat mogłyby odebrać chęć do gry nawet piłkarzowi o wrażliwości słonia.
Co dalej z Pawłem Janasem? Grzegorz Lato, dobry znajomy Janasa, który twierdzi, iż zawsze stara się bronić trenerów, tym razem mówi jednak wyraźnie: – Zawsze, jak nie ma wyników, to wiadomo, kto leci pierwszy – trener.

Wydanie: 2006, 26/2006

Kategorie: Sport

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy