Do Wenezueli po śmierć

W katastrofie samolotu z Mielca zginęło w Puerto Caballo pięciu Polaków

Feralna trzynastka. Gdyby wierzyć w złą magię liczb, akurat datą 13 lipca najłatwiej byłoby wytłumaczyć tragiczny wypadek, jaki miał miejsce w powietrzu nad wenezuelskim Puerto Caballo. Tego właśnie dnia polski samolot M28 Skytruck wystartował o godzinie 12.27 czasu miejscowego, by przewieźć do odległej o pół godziny lotu Maiquetii delegację zakładów PZL Mielec i pracowników firmy Overtec, która sprzedaje w Wenezueli polskie samoloty.
Dramatyczna jest relacja naocznego świadka katastrofy, polskiego pilota, Czesława Żywockiego. „Ocalałem, bo byłem w innym samolocie. Widziałem wszystko. Jak samolot startował i jak wzniósł się po starcie. Nie wiem, co się stało. Niespodziewanie zawisł w powietrzu. Całkiem bez ruchu. Następnie wykonał skręt w prawo i uderzył zupełnie pionowo w ziemię. Potem kula ognia”.
Znamienna jest druga część relacji Polaka. „To było

coś strasznego

– mówił doświadczony pilot. – Nie wiem, jak to się mogło stać, nie było żadnych oznak, nic, co zapowiadałoby, że coś się wydarzy. Nikt z nich nie miał szans”. Rzeczywiście. Z samolotu pozostał jedynie kawałek ogona. Policja mogła identyfikować ofiary na podstawie znalezionych przy nich przedmiotów osobistych.
Najprostsze wytłumaczenie dramatu – bo trudno oczywiście winić za katastrofę datę 13 lipca – brzmi: awaria któregoś z podstawowych zespołów Skytrucka. Producenci i specjaliści mają jednak wątpliwości. Wytwarzane w Mielcu samoloty słynęły z niezawodności. Miały znakomite silniki firmy Pratt Whitney i nowoczesną awionikę Bendix Kinga. Do feralnego wypadku nie odnotowano – ani w Polsce, ani w Wenezueli – żadnej awarii tej maszyny. Właśnie bezawaryjność była jednym z głównych atutów Skytrucka.
Drugim możliwym powodem wypadku jest błąd w pilotażu. „Odniosłem wrażenie, że przyczyną katastrofy mógł być błąd pilota; maszyna runęła na ziemię zaraz po starcie, z niewielkiej wysokości, przy dobrej pogodzie” – powiedział oficer z lotniska. Podobną opinię wyraził, na podstawie relacji z Wenezueli, główny inspektor lotnictwa cywilnego w Polsce, Zbigniew Mączka. Uważa on, że przyczyną wypadku była

prawdopodobnie brawura

pilotów, którzy chcieli się „popisać” umiejętnościami przed szefostwem firmy sprzedającej i produkującej samoloty. Sprzeciwiają się takiemu tłumaczeniu oficerowie Guardia Nacional, koledzy pilotów, którzy siedzieli w momencie katastrofy za sterami Skytrucka. Ich zdaniem, obaj świetnie znali maszynę i nie popełnili błędu.
Dochodzenie prowadzone przez wenezuelską policję przyjęło też – jako trzecią ewentualność – wersję sabotażu. Ktoś mógł majstrować przy urządzeniach Skytrucka, uznała ekipa śledcza. Niewykluczone, że tuż po starcie doszło do minieksplozji na pokładzie, od której zaczął się cały dramat, mówili także wstrząśnięci pracownicy mieleckiej firmy. Padały uwagi: konkurencja od dawna miała za złe, że na rynku latynoskim (gdzie „rządzą“ Amerykanie) tak dobrze sprzedają się polskie samoloty.
Rzeczywiście, już podczas zawierania kontraktu w 1996 roku na pierwsze osiem Skytrucków dla wenezuelskiej policji (które używane są m.in. do walki z handlarzami narkotyków w tamtejszych górach) nie obyło się bez dziwnych przypadków. W prasie Wenezueli pojawiły się oskarżenia, że jakość polskich samolotów jest fatalna. Pismo z podobnym oskarżeniem (o wady technologiczne i skłonność do usterek – sic!) wysłał do parlamentu w Caracas jeden z dowódców policji, co opóźniło podpisanie umowy o cały rok. Wenezuelczycy popierający Skytrucki tłumaczyli to niezadowoleniem części generalicji z powodu braku tzw. prowizji (w Ameryce Łacińskiej to zwyczajowo 20% wartości zamówienia – podobne kłopoty były przy sprzedaży polskich Dromaderów do Argentyny). Zastanawiano się, czy nie blokuje transakcji

sama mafia

(bo polskie samoloty są bardzo skuteczne w walce z narcotraficantes). Rok temu wszyscy członkowie wenezuelskiej delegacji, która rozmawiała w Mielcu na temat dalszych dostaw, zginęli w dziwnej katastrofie samochodu pod Baranowem Sandomierskim.
Tym razem celem pobytu polskiej delegacji w Wenezueli były negocjacje dotyczące zakupu nawet 80 Skytrucków w wersji patrolowo-morskiej (pozwalającej zwalczać przemyt narkotyków na morzu), a także prezentacja nowego samolotu szkoleniowego Iskierka. Osoby znające negocjacje mówią, że znowu pojawiały się zakamuflowane ostrzeżenia, że to nie rynek zbytu dla Polaków.
O tym, co naprawdę wydarzyło się w Puerto Caballo, przesądzi śledztwo i odczytanie czarnej skrzynki Skytrucka. Dramat w powietrzu przypomniał jednak trudną historię walki o wenezuelski kontrakt dla Mielca. Walki, w której stosowane są także chwyty poniżej pasa.


Ofiarami wypadku byli: prezes Polskich Zakładów Lotniczych (PZL) Mielec, Daniel Romański, i wiceprezes Agencji Rozwoju Przemysłu, Stanisław Padykuła, a także trzech pracowników zakładów lotniczych w Mielcu – Jan Sęk, specjalista ds. programowych Iryda, oraz Andrzej Koper i Piotr Bień, dwaj serwisanci. Pilotami podczas feralnego startu byli Wenezuelczycy: major Antonio Bonillo Afendillo i drugi pilot, Flores Holeyward.


Samolot M28 Skytruck to dwusilnikowy górnopłat konstrukcji półskorupowej, metalowy, z trzykołowym podwoziem stałym (nie chowane), ze sterowanym kołem przednim, umożliwiającym eksploatację z krótkich, prowizorycznych lądowisk przygodnych (długość startu – 360 m, lądowania – 560 m). Do Wenezueli sprzedano dotąd 24 maszyny w wersji wojskowej.

Wydanie: 2001, 30/2001

Kategorie: Wydarzenia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy