Dobra aktywistka to żywa aktywistka

Dobra aktywistka to żywa aktywistka

Pogróżki, życzenia śmierci, hejt w mediach społecznościowych, brutalność policji – niełatwo dziś walczyć o prawa kobiet

Organizacje zajmujące się pomocą kobietom i aktywistki otrzymują pogróżki. Do Centrum Praw Kobiet w marcu trafiła informacja, że w biurze podłożono bombę. Policja sprawdziła informacje z mejla. W biurze niczego nie znaleziono, ale strach został. Aktywizm kosztuje. Dużo.

Aleksandra Magryta z Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny pierwszą wiadomość dostała w lutym. „Ty jebana dziwko, niedługo zdechniesz, jeśli nie przestaniesz wspierać Strajku Kobiet. Mamy dość patrzenia jak kurwy takie jak ty niszczą nasze społeczeństwo, wzywając do zniszczenia tradycyjnych wartości rodzinnych. Aborcja to morderstwo! Nie obchodzi nas twój los. Nie obchodzi nas los twojej rodziny. Zrezygnuj z aborcji albo sama zginiesz!” (tekst oryginalny). Inna wiadomość brzmiała: „Zostało Ci 5 dni”. Towarzyszyło jej zdjęcie Olki na celowniku snajpera.

Następny mejl: „Ty pieprzona dziwko! Nie rozumiesz tego. Wyrzecz się swoich poglądów. Zanim będzie za późno. Nie żal nam nikogo! Zrobimy ci to samo, co ty zrobiłaś niewinnym dzieciom. To jest ostatnie ostrzeżenie! Zrezygnuj z aborcji albo sama zginiesz!”. Podpis: „Umrzyj”.

Ósma z kolei wiadomość: „Nie uda ci się zniszczyć narodu polskiego, ty lewacka gnido. Polscy patrioci byli zawsze i teraz nie pozostaną na uboczu. Wypowiedziałaś wojnę, a my ją zakończymy, wykazując się odwagą i zdecydowaniem”.

Były też zapowiedzi zamachów bombowych oraz informacje o tym, że nadawcy na razie testują czujność policji. Tę sprawę przekazała prokuraturze. Trwają czynności.

Aleksandra Magryta stała się celem ataków fundamentalistów związanych z ruchem anti-choice z uwagi na działalność w Federze i Wielkiej Koalicji za Równością i Wyborem. Od lat angażuje się w akcje równościowe i antydyskryminacyjne, a to zaangażowanie, tak jak całej Federy, przybrało na sile po wyroku trybunału Julii Przyłębskiej z 22 października 2020 r., który uznał przesłankę embriopatologiczną za niezgodną z konstytucją, zmuszając tym samym kobiety do kontynuacji ciąż z wadami (w tym letalnymi) płodu.

– Polska XXI w. jest krajem, w którym bardzo trudno być aktywistką – nie ukrywa Aleksandra Magryta. – Działania obywatelskie, które wcześniej były oczywistością, przez obecną władzę są traktowane jako bezprawne. Co chwila słyszę, że kolejna znajoma musi iść na przesłuchanie tylko dlatego, że przeciwstawia się homofobii, seksizmowi czy innym formom naruszeń praw człowieka.

Do tego dochodzi masowy hejt w mediach społecznościowych. Często są to ataki trolli o ultrakonserwatywnych poglądach. Nierzadko – życzenia śmierci.

W środku kotła

Aktywistkom towarzyszy strach. Wyzwalają go nie tylko nienawistne komentarze, bo to, jak podkreślają, element ich codzienności, z którym każda radzi sobie inaczej. Jego źródłem są też konkretne działania. W tym – policji.

Magryta: – Jesienne i obecne protesty przeciwko całkowitemu zakazowi aborcji wyzwoliły we mnie masę lęku. Bycie w środku policyjnego kotła, zetknięcie się z nadużyciem władzy przez policję, a także zatrzymania i przemoc policyjna są okropnymi doświadczeniami, z którymi nie powinnyśmy i nie powinniśmy się stykać, broniąc praw człowieka.

Nadużyć jest więcej. Nauczycielka z Tczewa po udziale w proteście została wezwana przez kuratorium do złożenia wyjaśnień. Groziła jej nagana, a w najgorszym wypadku utrata prawa wykonywania zawodu. Wszystko to za „wykrzykiwanie na proteście nieetycznych haseł”, jak ujęto to w piśmie (pisaliśmy o tym w lutym w PRZEGLĄDZIE).

19-letniej aktywistce, znanej w środowisku jako Mola, podczas zatrzymania przez policję złamano rękę. Funkcjonariusze byli tak brutalni, że działaczka ma „złamanie spiralne z odłamem pośrednim trzonu kości ramiennej lewej, kwalifikujące się do leczenia operacyjnego”. Kiedy prosiła policjantów o zorganizowanie pomocy medycznej, ignorowano ją. Przykładów jest więcej.

– Z wielkim niepokojem obserwuję, jak Polska coraz bardziej traci znamiona demokratycznego państwa – mówi Aleksandra Magryta. – Odczuwam to również w skali mikro. Bałam się wywiesić tęczową flagę w oknie mojego domu, mimo że mieszkanie znajduje się na ostatnim piętrze kamienicy. Bałam się, że jakiś homofob rzuci w moje okno kamieniem, a sąsiedzi przestaną ze mną rozmawiać. Czasem mam ochotę wyjechać np. do Berlina, gdzie można oddychać świeżym powietrzem. Dosłownie. I nie bać się, że ktoś cię pobije za to, że trzymasz ukochaną osobę za rękę. Jednak Polska to mój kraj i nie chcę odpuścić walki o nasze podstawowe prawa.

Działam, bo jestem tu u siebie

Bożena Przyłuska, aktywistka Strajku Kobiet, przez zaangażowanie w protesty zawaliła, jak sama przyznaje, swoją firmę. Miała dużo zamówień od firm i urzędów, była oficjalną projektantką miasta stołecznego Warszawy – jej firma produkowała gadżety warszawskie. – Na szczęście to taki interes, że nie mam dużych kosztów, muszę płacić ZUS i jakoś się toczyć, ale o zyskach nie ma mowy – komentuje. To wymierny koszt aktywizmu. Na pracę nie zostaje wiele czasu, bo codziennie ma się „tysiąc innych rzeczy“.

I te rzeczy – koordynacja działań, planowanie, udział w protestach, zaangażowanie merytoryczne – powodują, że aktywizm wypełnia każdą chwilę. Odbywa się to kosztem czasu spędzanego z rodziną i zdrowia. Bożena Przyłuska ma za sobą poważne problemy zdrowotne, powinna się oszczędzać i unikać stresu. Trudno jednak go unikać, kiedy podczas policyjnej obławy w trakcie jednego z protestów jej mąż, Kuba – lekarz – złamał obie ręce. – Połamane ręce Kuby to jeden z bardzo realnych stresów – mówi Przyłuska. – Ale ja nie pakuję się na pierwszą linię frontu, nie podchodzę do glin, żeby oberwać gazem. Jestem działaczką ulicy, ale też na polu merytorycznym, bo w pięści jestem słaba – wyjaśnia.

Na ulicy jest od pięciu lat, jej zaangażowanie zaczęło się od akcji „Świecka szkoła”. Po co? – Wiele razy zastanawiałam się, jaka bym była, gdybym mieszkała w normalnym kraju. Ale mieszkam tu, gdzie mieszkam, jestem tu u siebie i muszę ten kraj zmieniać, żebyśmy mogli tu żyć – ja i moje dzieci. Są ludzie, którzy mówią: umywam ręce, p… to i wyjeżdżam. I OK, ale ja mówię: niech oni wyp… ja tu jestem u siebie. I wszyscy powinniśmy się tu zmieścić, działam więc na rzecz ładu, który to umożliwi, podczas gdy druga strona chce wyeliminować mój sposób myślenia, ograniczyć moje – nasze – wolności. Nie ma na to zgody!

Dodaje, że pewne rzeczy muszą zostać zrobione, a wartości – obronione. Mimo tych kosztów – finansowych, zdrowotnych i emocjonalnych – działa. Po tym jak przeszła covid, miała chwile zwątpienia. – Myślałam, że powinnam się skupić na swojej pracy i na resztę przymknąć oko. Ale nie potrafię – stwierdza. Ma dorosłe dzieci, stabilną sytuację życiową, więc może sobie pozwolić na stuprocentowe zaangażowanie. Rozumie, że nie każdego na to stać. Pewnie byłoby inaczej, gdyby jej dzieci były małe.

Śmieje się, że już niedługo czas na aktywistyczną emeryturę. Podkreśla, że młode pokolenie jest fantastyczne. I już przejmuje pałeczkę. Polityka? – Nie, polityka w izbie na Wiejskiej to straszliwy handel bez idei, poniżej wszelkiej krytyki – ocenia.

Dwa lata za Maryję

Joanna Gzyra-Iskandar, Anna Prus i Elżbieta Podleśna zostały oskarżone o obrazę uczuć religijnych. Aktem oskarżenia objęto aktywistki, które rozlepiły plakaty i naklejki z Matką Boską Częstochowską w tęczowej aureoli. Każdej z nich groziła kara dwóch lat pozbawienia wolności. Kiedy rozmawiałam z nimi przed wyrokiem – sąd w Płocku uznał na drugiej rozprawie, która odbyła się w marcu, że nie doszło do obrazy uczuć religijnych – wizja wyroku skazującego w obecnym klimacie politycznym była realna.

– Mam głębokie przeświadczenie, że jesteśmy niewinne, i nie dociera do mnie, że mogłybyśmy zostać ukarane więzieniem – mówi Joanna Gzyra-Iskandar. – Jeśli kara będzie, trzeba ją będzie odbyć, ale swojej niewinności będziemy dowodzić nawet przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka.

Anna Prus: – Wciąż nie dopuszczam takiej możliwości, nie sądziłam w ogóle, że w tak głośnej sprawie będę brała udział, ale jeśli będzie więzienie, przyjmę to ze spokojem.

Sprawa była tak głośna, że pisały o niej wszystkie europejskie media, a kolejne organizacje wyrażały poparcie dla aktywistek. Sędzia uzasadniała wyrok: „Działania aktywistek miały charakter prowokujący, ale miały na celu zwrócenie uwagi na homofobiczny i krzywdzący wystrój w kościele w Płocku. (…) Oskarżone zrobiły to, by pokazać, że takie działania są nieakceptowalne. (…) Nie była zamiarem aktywistek obraza niczyich uczuć religijnych ani znieważenie obrazu Matki Boskiej. Ich działania miały na celu ochronę osób dyskryminowanych”.

Tym zajmują się na co dzień – ochroną osób dyskryminowanych.

Naruszenie miru cmentarza

Sprawa z tęczową Maryją, najgłośniejsza medialnie, nie jest jedyną, za którą aktywistki trafiły do sądu. Anka Prus miała dwa wyroki. Jeden za rzucenie jajkiem w samochód rządowy, drugi za rzucenie świecą dymną podczas pierwszomajowej blokady u zbiegu ulic Świętokrzyskiej i Nowego Światu w Warszawie w trakcie marszu neofaszystów w 2018 r. W pierwszej sprawie należność ściągnął komornik, w drugiej – zapłaciła 200 zł.

Gzyra-Iskandar miała kilka wyroków nakazowych, ale od wszystkich zdążyła się odwołać. Była wielokrotnie spisywana przez policję – za naruszenie „miru domowego” a to TVP, a to Sejmu. Prus z kolei śmieje się, że zdarzyło się jej naruszyć mir domowy cmentarza, jak ujęła to policja. – Pomaga mi mój brat – opowiada aktywistka. – Ma dwa segregatory papierów, wezwania, pisma z sądu. Staramy się tego pilnować na bieżąco.

Ogarnianie pism z sądu i reagowanie na wezwania policji to jedno. Ale stres związany z każdym incydentem mocno wchodzi w ciało. Anka choruje na atopowe zapalenie skóry, które objawia się m.in. zmianami w zgięciach łokci i na dłoniach. Ale kiedy wróciła z sądu w Płocku po pierwszej rozprawie, cała była w cętki. – Miałam zsypane plecy, pośladki, uda. To było coś nowego. Widocznie moje ciało musiało odreagować – wspomina. Kiedy trafiła do masażysty, oznajmił jej, że ma „plecy jak beton”. Do tego: bóle brzucha, wielka senność. Anka leczy się na depresję.

Aśka w silnym stresie nie może jeść ani pić, a ból koncentruje się w plecach. – Jak wyszłam z sądu i usiadłam z mamą w samochodzie, czułam się cała obolała. Miałam zakwasy, byłam zmęczona jak po maratonie. Miałam ściśnięte gardło.

Obydwie mają gonitwę myśli. Stres starają się odsypiać, ale kiedy się budzą, są wciąż zmęczone.

Śnięte – mówią.

Stan wyższej konieczności

Nie da się być aktywistką na pół gwizdka. Anka przez rok żyła bez stałej pracy, bo cały czas poświęcała aktywizmowi. Chodziła na wszystkie demonstracje, bo ciągle trzeba było kogoś bronić albo przeciw czemuś protestować. Liczba ataków na osoby LGBT wciąż się zwiększa, stres był gigantyczny, depresja się pogłębiła. Poczuła, jak mówi, że potrzebuje resetu. Wyjechała do ciotki do Niemiec, żeby popracować fizycznie i zarobić. Pracowała siedem dni w tygodniu po 12 godzin. Odzyskała równowagę, a po powrocie do Polski już wiedziała, że potrzebuje pracy na etacie. – Praca od godz. 9 do 17, wychodzę z roboty i zajmuję się innymi sprawami – tłumaczy. Dzięki stabilności i przewidywalności w pracy czuje się bezpiecznie. Jakiś czas ukrywała swoje zaangażowanie, bo bała się, jak mówi, że „wejdą i narobią przypału”. Albo wejdą i ją aresztują. Ale ludzie się dowiedzieli. Wyrażali solidarność, pytali, jak sprawa. Dawali wsparcie.

Aśka, zanim została koordynatorką w Centrum Praw Kobiet, pracowała w państwowej instytucji. Kiedy w lutym 2019 r. brała udział w blokadzie pod TVP w głośnej sprawie z rzekomą napaścią na Magdalenę Ogórek, w pracy zapytano ją, czy widzi tu dla siebie miejsce „po tym, co się stało”. – A co się stało? Stałam z kartką obok samochodu Magdaleny Ogórek – komentuje. Wtedy do pracy jeździła rowerem, bo bała się, że w metrze ktoś ją rozpozna i będzie nieprzyjemnie.

Ance ktoś prysnął na ulicy w twarz gazem pieprzowym. W sieci zaczęły krążyć jej zdjęcia. Bała się. – Wtedy sama chodziłam z gazem w kieszeni i ręką w tej kieszeni. Cały czas w stanie gotowości do odparcia ataku.

Kiedy pytam, po co im ten aktywizm, skoro tyle kosztuje, zgodnie mówią: stan wyższej konieczności. Anka Prus: – Są sprawy, których nie można odpuścić. My mamy pewne zasoby, których inni być może nie mają, bo są wydrenowani przez to, że codziennie ktoś ich atakuje za to, kim są. Mogę poświęcić swoją energię, żeby za nie się tłuc.

Aśka Gzyra-Iskandar dodaje: – Walczymy o normalną Polskę. Żeby było tu miejsce dla wszystkich. I staramy się o siebie dbać. Dobra aktywistka to wypoczęta i żywa aktywistka.

Fot. P. Stefaniak

Wydanie: 18/2021, 2021

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy