Dobre podatki to niskie podatki?

Dobre podatki to niskie podatki?

W Polsce najbardziej opodatkowana jest praca, następnie konsumpcja, a w najmniejszym stopniu kapitał

W ostatniej kampanii prezydenckiej wszyscy kandydaci byli zgodni w jednym: precz z podnoszeniem podatków. Jednocześnie zapewniali, że godne życie jest wartością, w imię której pragną władzy. Nawet lewicowy kandydat miał trudności z wyartykułowaniem swojego stanowiska. Zadanie nie jest zbyt trudne, gdyż lewica nawiązuje do ideałów oświecenia. Opowiada się zatem za autonomią jednostki: ni Boga, ni Pana nade mną. Do tego dokłada wolność od przemocy ekonomicznej, samorozwój (prawa reprodukcyjne, prawo do tożsamości płciowej) oraz możliwość współdecydowania o losach wspólnoty. Przy czym w lewicowej perspektywie dodatkowym warunkiem pełnego udziału w życiu wspólnoty są uprawnienia socjalne w postaci dostępu do usług publicznych – emerytury, ubezpieczenia od bezrobocia, opieki zdrowotnej, edukacji, publicznego transportu. Inny model wspólnoty tworzą liberałowie gospodarczy. Wspólnotę polityczną jako gwaranta powszechnego prawa do godnego życia zastępują rynkiem jako gwarantem powszechnej szansy bogacenia się. Każdy może wystartować w wyścigu szczurów o zdobycie pozycji w organizacji. Peleton się rozciąga. Na czele ci, którzy dobrze wybrali rodzinę: przedsiębiorcy, rentierzy. W peletonie są specjaliści o wysokich kwalifikacjach. Na samym końcu nisko opłacany prekariat.

Pojawia się w tym miejscu problem źródeł finansowania godnego życia dla wszystkich, czyli problem opodatkowania dochodów z pracy i z kapitału. Podatki są opłatą za członkostwo we wspólnocie, za korzystanie z tego, co ma ona do zaoferowania swoim członkom. Dlatego popularne porzekadło, że dwie rzeczy są pewne na świecie: śmierć i podatki, wyraża głęboką myśl – nikt nie jest samotną wyspą, w najróżniejszy sposób jego egzystencja współzależy od dorobku minionych i obecnie żyjących pokoleń. Zależność od wspólnoty ma swoją cenę. Rachunek wystawia potwór o nazwie fiskus, będący narzędziem całej wspólnoty. Na temat wielkości tego rachunku toczy się wyjątkowo zmitologizowana dyskusja. Góruje w niej populizm antypodatkowy, którym chętnie posługują się i bogaci, i biedni. Jedni działają we własnym interesie, drudzy stają się pożytecznymi idiotami krezusów. Jedni mogą zaoszczędzić na kolejny kupon totolotka, drudzy – zafundować sobie pływającą plażę na jachcie. Słowo populizm oznacza tutaj bezkrytyczne uznawanie tego, co zdecydowana większość uważa za bezalternatywny drogowskaz w działaniach w sferze publicznej. Co ciekawe, 92% Polaków chce się dzielić dochodami, a zarazem 87% uważa, że podatki są zbyt wysokie. Czy rzeczywiście tak jest, w sytuacji gdy według GUS w 2018 r. 20% najbogatszych gospodarstw domowych dysponowało 39% całkowitego dochodu, a 1% mógł nawet sobie pozwolić na wydatki przekraczające 6 tys. zł per capita? Natomiast dolne 20% gospodarstw przejmowało tylko 7,8% całkowitego dochodu. Rzadko bogactwo to pochodzi z „kreatywnej” pracy, gdyż tylko 10 tys. osób ma dochody powyżej 40 tys. zł miesięcznie. Rzadko też źródłem bogactwa były firmy operujące na globalnym rynku dzięki innowacyjnym produktom, takie jak CD Projekt. Źródłem bogactwa bywają najczęściej rodzinne spadki (od ok. 35% do połowy majątku), które PiS zwolniło z podatków. Drugim są koneksje polityczne na styku państwa i sektora energetycznego, przemysłu wydobywczego czy telekomunikacji (Jan Kulczyk). Tu rodzi się jedna trzecia wielkich fortun. W Polsce taką możliwość stworzyła okazyjna wyprzedaż majątku produkcyjnego PRL. Dalej idą spekulacje aktywami finansowymi czy obchodzenie przepisów podatkowych. Na przykład w USA po reformie prezydenta Trumpa beneficjentami zmiany podatku CIT z 35 do 21% są wielonarodowe firmy oraz właściciele komercyjnych nieruchomości. Przy czym ok. 40% zysków korporacji trafi do rajów podatkowych, a następnie do sektora finansowego. Średnia światowa stawka podatkowa spadła w latach 1985-2018 z 49% do 24%. Przyczynił się do tego sojusz menedżerów z właścicielami i udziałowcami spółek. Ich wspólnym dążeniem jest zwiększanie wartości giełdowej firm, dzięki czemu ci pierwsi otrzymują wysokie pensje i bonusy, drudzy zaś – dywidendy bądź
zyski kapitałowe.

Podatki to cena cywilizacji

Społeczeństwo bez dużego zróżnicowania kondycji życiowej swoich członków jest bardziej harmonijne, gdyż nie trawi go zażarta walka o status społeczny. Nie przypomina społecznej dżungli. Wzrost nierówności zmniejsza poczucie wspólnoty i ogranicza zaufanie do instytucji państwa i do prawa. W takim społeczeństwie szybko rośnie przestępczość, w następstwie rosną wydatki na policję i liczba więźniów. Przykładem są USA, gdzie na 100 tys. mieszkańców w więzieniach przebywały 103 osoby przed zastosowaniem reaganomiki i 373 po destrukcji welfare state. Obecnie to już 666 osób, w Polsce 196.

Nierówność dochodów i majątków zatem pociąga za sobą nierówność życiową ludzi – obniża jakość zdrowia, długość życia, możliwość samorealizacji. Z badań szwedzkiego socjologa Görana Therborna wynika, że nierówności dochodowe zmniejszają wartość wskaźnika rozwoju społecznego o jedną czwartą. Jest jeszcze jeden poważny argument makroekonomiczny. Mianowicie w wypadku lepiej zarabiających skłonność do konsumpcji maleje wraz z rosnącym dochodem. Bogaci wydają bowiem tylko 9%, biedni zaś 14% uzyskanych dochodów. Tym samym im większe są dysproporcje dochodowe między klasami, tym bardziej rośnie luka popytowa. Spadają wówczas inwestycje. Rozpoczyna się stagnacja.

Koszty stworzenia harmonijnej wspólnoty pokrywają podatki. To dzięki nim dochody 10% najbogatszych Europejczyków są nie osiem, lecz sześć razy większe od dochodów 50% gorzej zarabiających. Ciekawe jest porównanie obciążeń podatkowych pracy i kapitału w Polsce na tle społeczeństw Unii Europejskiej. Potrzebne dane i ich klasową interpretację zawiera raport Jakuba Sawulskiego, opracowany dla Instytutu Studiów Strukturalnych SGH. Polski system podatkowy ma charakter regresywny, obciąża bowiem w większym stopniu niższe dochody. Co więcej, opodatkowanie pracy jest liniowe, czyli takie samo zarówno dla niskich, jak i wysokich dochodów. Wynosi ono 37% i stanowi europejskie kuriozum. Na dodatek specjaliści z wysokimi zarobkami, głównie menedżerowie, uciekają przed fiskusem w fikcyjne samozatrudnienie. W roku 2017 było ich 166 tys. Składki ubezpieczeniowe w Polsce są na poziomie zbliżonym do unijnego (ok. 13-14%). Polskę jednak charakteryzuje wysokie obciążenie składkami pracowników, niskimi zaś przedsiębiorców. Pracownik płaci 19,52% na ubezpieczenie emerytalne i 8% na rentowe, razem 27,52%. Biznesmen natomiast, a jest ich 2 mln, płaci na przyszłą emeryturę od 60% przeciętnego wynagrodzenia, czyli mniej niż zarabiający 3 tys. zł spawacz. Dlatego ZUS w 90% finansują pracownicy.

W 2017 r. 24,2 tys. podatników w Polsce osiągnęło dochód przekraczający 1 mln zł, 10% najlepiej zarabiających Polek i Polaków przejęło 40% dochodu narodowego – w Niemczech wskaźnik ten wyniósł 35%, w Czechach 29%, a w Szwecji 27,7%. Średnia unijna oscyluje wokół 34%. Prawidłowość jest taka, że dochody z pracy najemnej w dochodzie rozporządzalnym wzrastają o kilka procent, natomiast dochody z własności (odsetki od lokat, dywidendy, czynsz z najmu, wzrost wartości akcji) o kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt. Dziwi więc brak podatków majątkowych, głównie spadkowego i katastralnego – realnego podatku od wartości prywatnego majątku. Tym bardziej że w roku 2017 przeciętne obciążenie podatkami od majątku i dochodu wyniosło w Polsce średnio 7,3%, prawie dwukrotnie mniej niż średnia w UE (13,1%). Dla porównania – w Szwecji podatek dochodowy wynosi 18,9%, w Wielkiej Brytanii 14,2%, jeszcze niższy niż w Polsce jest w Rumunii (6,1%). Podatki dochodowe Polaków należą do najniższych w Europie. 32% podatku płacą ci, których dochody przekraczają 85 tys. Jednak te 32% płacą od sumy przekraczającej 85 tys. Tymczasem w czołowych krajach UE prawie wszędzie próg jest wyższy, często powyżej 50% (Francja, Belgia, Szwecja). Większość golden boys korzysta z możliwości wspólnych rozliczeń. Robi to ogółem 9,3 mln podatników. Wiele mówi fakt, że średnie miesięczne dochody osób korzystających z liniowego CIT przekraczają 18 tys. zł. W konsekwencji średnie opodatkowanie kapitału wynosi w Polsce 22%. W UE-15 natomiast 30%.

Niskie jest też w Polsce efektywne obciążenie dochodów korporacji. U nas oscyluje wokół 11%, przy regionalnej średniej 16%. W UE-15 danina od korporacji sięga 18%. Przy czym im bardziej dochodowa jest polska firma, tym mniejsza jej danina w postaci podatków i składek.

Regresywny system podatkowy w Polsce to rezultat elastycznych form zatrudnienia, stosunkowo niewielkiej kwoty wolnej od opodatkowania, niskich podatków od samozatrudnionych menedżerów i liniowego podatku dla przedsiębiorców. W sumie więc w Polsce obowiązuje podatek liniowy, tzn. proporcjonalny do dochodu pojętego całościowo jako podatek dochodowy, składki na ubezpieczenie zdrowotne i emerytalne, VAT i akcyza. Osoba zarabiająca 50 tys. zł miesięcznie płaciła w 2017 r. 1172,56 zł na tzw. duży ZUS, który tworzy składka na ubezpieczenie zdrowotne, społeczne i fundusz pracy. Oddaje on fiskusowi 20% dochodu. Tymczasem pracujący na podstawie umowy o pracę oddaje 30%. W Polsce najbardziej opodatkowana jest więc praca, następnie konsumpcja, a w najmniejszym stopniu kapitał. Dlatego słusznie zauważa Ryszard Bugaj, że „kapitalizm w Polsce budowano na podatkowych sterydach”.

Te dane ujawniają brak podstaw, poza chęcią łatwej akumulacji, do nacisków polskiego biznesu i jego politycznych reprezentantów na utrzymanie niskich podatków od zysków i dochodów kapitałowych. Najgłośniej w ich imieniu przemawiają teraz wolnorynkowcy z Konfederacji. Wbrew opinii uporczywie lansowanej przez lobbystów biznesu koszty pracy, wraz ze składkami płaconymi przez pracodawców, to tylko 36% ogólnych kosztów. Tyle samo wynosi przeciętna w pozostałych krajach OECD. Wszystkie państwa OECD mają wysoką progresję podatkową w stosunku do dochodów z pracy w przeciwieństwie do Albanii, Czarnogóry, Rosji i Białorusi, które mają podatek liniowy od płac. Dlatego lewicowa formacja musi się domagać zniesienia podatku liniowego dla przedsiębiorców, jak również ryczałtowych składek zusowskich. Zamiast tego powinna postulować, a w nieodległej przyszłości wdrożyć, realny progresywny system podatkowy, w tym od zysków kapitałowych (dywidend), także przez powiązanie ich z innymi dochodami. Powinien powrócić zniesiony przez PiS podatek spadkowy i podatek majątkowy od nieruchomości (kataster). Unikanie opodatkowania (ok. 10% zobowiązań) mógłby utrudnić rozbudowany system przepływu informacji o operacjach w sektorze bankowym, gdyby politycy chcieli z niego skorzystać. Ich zadaniem byłoby też zwiększenie przejrzystości wydatków publicznych i ich demokratycznej kontroli. Niezbędne jest także przeciwdziałanie manipulacjom cenami transferowymi i innym technikom optymalizacji podatkowej nie tylko w Polsce, ale również w całej UE, a w szerszej perspektywie – w całej globalnej gospodarce, o co apeluje od lat Thomas Piketty.

Progresywni razem

Do sprawiedliwego systemu podatkowego prowadzi odbudowa przeciwwagi klas pracowniczych wobec biznesu, i to w skali co najmniej UE. Do tego konieczna jest odbudowa układów zbiorowych, a także stworzenie kanału dialogu na poziomie zakładu pracy, tak jak w Niemczech. Konieczne byłyby też: odmrożenie płac w budżetówce, ograniczenie umów cywilnoprawnych i powrót do postulatu wzmocnienia samorządu pracowniczego, skracania czasu pracy (za tę samą płacę), solidarnych emerytur czy ustanowienia dochodu podstawowego na bazie 500+. Polski świat pracy potrzebuje odważnej i konsekwentnej reprezentacji klasowych interesów. Nie może liczyć na wsparcie mainstreamowych mediów ani ekonomistów bankowych. Niemal kultem otaczają oni tzw. krzywą Laffera. Według niej każda próba podwyższenia stopy podatkowej kończy się spadkiem przychodów do wspólnej kasy. Te tak sprzyjające korporacjom pseudonaukowe prawdy ogłaszane w salach wykładowych i raportach think tanków o polityce gospodarczej każą myśleć o przechwyceniu akademii przez korporacje i ich lobbystów.

Ale postulat progresywnego opodatkowania przedsiębiorstw, ich właścicieli, udziałowców i menedżerów ma jeszcze inne uzasadnienie. Jednym ze źródeł profitów z inwestycji w sektorze produkcyjnym są innowacje. Otóż wiele współczesnych gigakorporacji zawdzięcza swoją rynkową pozycję wynalazkom, które powstały w sektorze publicznym dzięki finansowanym ze wspólnej kasy pracom badawczo-rozwojowym oraz różnym dotacjom do badań, jak w wypadku firm braci Szumowskich. Ten państwowy sponsoring innowacji kształtował się np. w Wielkiej Brytanii na poziomie 10 mld funtów rocznie. Dzięki temu wsparciu pojawiły się ogromne fortuny w telekomunikacji (Bill Gates, Elon Musk, Jeff Bezos, Mark Zuckerberg) bądź w przemyśle farmaceutycznym (biotechnologie, genomika). Państwo administrujące wspólnymi funduszami sfinansowało takie innowacje jak ekrany dotykowe, system nawigacji satelitarnej GPS, strony www, algorytm wyszukiwarki Google. Każdy produkt jest wytworem kolektywnej pracy wielu osób, także minionych pokoleń, głównie ludzi nauki i wynalazców. Przedsiębiorców wspierają i instytucje państwa, publiczna infrastruktura naukowa, prawo spółek i inne przepisy prawa handlowego, system edukacji zapewniający dobrze wykształconych naukowców, inżynierów, menedżerów i system finansowy umożliwiający pozyskiwanie wielkich ilości kapitału na rozwój firm, prawa patentowe, i prawa własności intelektualnej chroniące ich wynalazki, oraz łatwo dostępny rynek dla ich produktów… Są to koszty ponoszone przez społeczeństwo. Z tej racji laureat tzw. ekonomicznego Nobla, Herbert Simon, oszacował, że 90% dochodów pochodzi z innych źródeł niż osławiona przedsiębiorczość, bohaterka naszych czasów. Bogaci nie mają prawa do całego majątku, który przecież powstaje też w wyniku niedopłaconej pracy produkcyjnej i intelektualnej. Kumulacja majątków i kapitału daje ogromną władzę nad przyszłością cywilizacji, bo ich posiadacze urządzają nasze życie według swoich potrzeb, tj. zajadłej akumulacji kapitału, a także fantazji, bo np. myślą o podróży na Marsa. By temu zapobiec, płace trzeba powiązać z produktywnością pracy, likwidować śmieciówki, skracać czas pracy. Bez takiej spójnej osłony instytucjonalnej żadna gospodarka narodowa nie wyzwoli się ze statusu półperyferii. Tania praca nie wymusza innowacyjności firm, zwłaszcza małych, a bez niej nie ma konkurencyjnej gospodarki.

Prof. Tadeusz Klementewicz jest profesorem nauk społecznych w Zakładzie Teorii Polityki i Myśli Politycznej Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW

Fot. Adobe Stock

Wydanie: 2020, 37/2020

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy