Dokąd zmierza ten świat?

Dokąd zmierza ten świat?

O tak! Nawet w Polsce głośnym echem odbiła się publikacja fundacji Ockhama – że na świecie 1% najbogatszych ma więcej niż pozostałe 99%.

– Oni mogą się za samowystarczalnych uważać, jako że o swój dostatek i jego ochronę przed intruzami potrafią zadbać – i to jak jeszcze – bez zewnętrznej pomocy. Ale dla przytłaczającej większości sytuacja własna kojarzy się raczej z niesamowystarczalnością – niepewnością losu, zagubieniem i strachem przed przyszłością. Żyjemy w kasynie, w którym – jak to w kasyna naturze – cudza wygrana jest równa mojej stracie, a bank z reguły na swoje wychodzi. Trudno się dziwić, że – jak pan powiada – „czujemy się zgorszeni tym, że jacyś inni upominają się o siebie”. Ba, zagrożeni się czujemy. Nie dziw, że łypiemy na sąsiada podejrzliwie: każdy jest potencjalnym konkurentem, każdy winnym, zanim swojej niewinności dowiedzie (jeśli, rzecz jasna, pozwolimy mu dostarczyć dowody). Socjalizm ery przemysłowej był poza wszystkim innym fabryką solidarności. Neoliberalizm ery konsumpcyjnej jest poza wszystkim innym fabryką wzajemnej nieufności, zawiści i rewindykacyjnego pieniactwa.

Czy więc nie jest tak, że tradycyjne partie lewicowe są dziś po stronie tych, którym się powiodło? I są zadowoleni?

– Jest tak istotnie. Angielskie powiedzenie every man for himself and the Devil take the hindmost (każdy dla siebie, i do diabła z tymi, co się wleką z ogonie), ukute w XVI stuleciu w celu potępienia istniejącego stanu rzeczy i wezwania do jego naprawy, jest dziś dewizą hegemonicznej ideologii, uznanej za receptę na wszelkie zbiorowe i jednostkowe bolączki, „nowe i ulepszone” wydanie społecznej sprawiedliwości. W kasynopodobnym społeczeństwie neoliberalnym, w jakim żyć nam wypadło, nie ma miejsca dla solidarności z przegranymi. Upomnienie się o nią, bankowi na biedę, odstraszyłoby wszak kasynowych bywalców.

Lewica wciąż więc żyje, tylko lewicowców w naszym ułożonym świecie brakuje?

– Jak dawniej tak i dziś lewica znaczy – w największym skrócie – bunt przeciw znieczulicy na ludzką niedolę. A w praktyce, jak to już wiele razy powtarzałem, znaczy ona trzymanie się dwóch otwarcie głoszonych lub domyślnych zasad: po pierwsze, że obowiązkiem społecznej wspólnoty jest zbiorowe ubezpieczenie wszystkich jej członków przed ciosami indywidualnego losu, a po drugie, że podobnie jak nośność mostu mierzy się nie przeciętną nośnością jego przęseł, lecz nośnością najsłabszego z przęseł, tak i jakość społeczeństwa mierzy się nie przeciętnym standardem życia (np. przeciętnym dochodem), lecz standardem najsłabszego z jego ogniw.

Co więc czeka Europę? Błogi spokój? Czy wciąż powracająca wojna biednych i bogatych? Tych z dołu drabiny społecznej i tych z góry? I kto będzie tym z dołu?

– Dużo trzeba byłoby powiedzieć, by oddać sprawiedliwość wadze kwestii, jaką pan podnosi. Nie starczy tu, niestety, na to miejsca. W wielkim więc skrócie i uproszczeniu mogę tylko stwierdzić, że błogi spokój jest ostatnią w kolejce wiarygodnych prognoz. Podział na elitę i całą resztę, na ukontentowanych i wyeksmitowanych, garstkę wygranych i masę przegranych, jest jak składnica prochu obsługiwana przez namiętnych palaczy. Za Jurijem Łotmanem, wielkim rosyjskim literaturoznawcą i filozofem, posługuję się przenośnią pola minowego, o którym wiemy, że materiałów wybuchowych na nim mnóstwo, że do wybuchów dojść musi, tyle że nie da się z góry przewidzieć, gdzie i kiedy nastąpią.

Foto: Krzysztof Żuczkowski

Strony: 1 2 3 4

Wydanie: 09/2015, 2015

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy