Ilekroć spojrzymy na Małgorzatę Sadurską, pojawia się ta sama myśl: człowiek może wyjść z PiS, ale PiS z człowieka nie wyjdzie. Patrzysz i widzisz kogoś od o. Rydzyka i nadzorcę Dudy z ramienia partii. PiS wiele od niej wymagało, ale też szczodrze zapłaciło. W myśl hasła, że kasa państwa i kasa partii to ta sama kasa. Sadurska dostała złoty fotel członka zarządów PZU i PZU Życie. Zarobki ma z sześcioma zerami.
W rozmowie z „Rzeczpospolitą” Sadurska szpanuje takimi terminami jak bancassurance, assurbanking czy stand-alone. Jak na cztery lata pracy za bańkę rocznie, to mizerny urobek. Równie skromny jest jej dorobek myślowy. Powiedzieć: „Działamy jak jedna drużyna, w której wszyscy zawodnicy wygrywają”, to zakpić sobie z tysięcy pracowników ubezpieczyciela i z ich zarobków. Sadurska boleje też nad wzrostem szkodowości w ubezpieczeniach na życie. No cóż, za rządów PiS więcej Polaków umiera i trzeba płacić świadczenia.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy