Domowe ognisko przygasa – rozmowa z dr Katarzyną Growiec

Domowe ognisko przygasa – rozmowa z dr Katarzyną Growiec

Cenimy rodzinę, ale pomocy szukamy u przyjaciół

Dyskusja o związkach partnerskich pokazała m.in., że wiele osób, zwłaszcza młodych, chce mieć możliwość łatwiejszego niż w małżeństwie zakończenia relacji. Związki są dziś słabsze?
– Analiza współczynnika liczby rozwodów faktycznie wskazuje na to, że od kilkudziesięciu lat Polacy coraz częściej się rozwodzą. W 2010 r. na każde 10 tys. małżeństw zostało rozwiązanych 68. Kilkanaście lat wcześniej na każde 10 tys. małżeństw rozwiązywano 50. Na razie nie są to jednak zatrważające liczby – wciąż więcej małżeństw trwa latami i kończy je dopiero śmierć małżonka. Tak jest w przypadku 70% małżeństw. Nie mamy natomiast oficjalnych danych mówiących o trwałości związków kohabitacyjnych. To wciąż małżeństwo jest najpopularniejszym sposobem bycia razem. Wprawdzie coraz więcej dzieci rodzi się w Polsce poza małżeństwami, ale to też nadal mniejszość, ok. 20%. W Norwegii, Szwecji czy w Islandii ponad 50% dzieci pochodzi ze związków innych niż małżeńskie. Tak samo jest w Estonii, Słowenii i w Bułgarii.

Coraz rzadziej mamy też do czynienia z rodzinami wielopokoleniowymi, częściej skupiamy się w rodzinie nuklearnej.
– Socjolodzy mówią wręcz, że nawet rodzina nuklearna, rozumiana – zgodnie z definicją zaproponowaną w połowie XX w. przez antropologa George’a Petera Murdocka – jako para osób przeciwnej płci plus przynajmniej jedno ich wspólne dziecko, przestaje być bezwzględnie dominującym modelem. Coraz więcej jest par bezdzietnych (23%) i dzieci z jednym rodzicem, tzw. rodzin monoparentalnych. W Polsce 17% rodzin tworzą matka i dziecko, a 2% – ojciec i dziecko. Coraz więcej jest rodzin patchworkowych, które powstają, gdy po rozwodzie czy po rozstaniu z dotychczasowymi partnerami ludzie wchodzą w nowe bliskie związki i np. wychowują swoje dzieci z poprzedniego związku, dzieci obecnych partnerów oraz wspólne potomstwo. Do tego starają się porozumieć z biologicznymi rodzicami dzieci, które wychowują, co do zakresu opieki nad nimi. Formy życia rodzinnego stają się zatem coraz bardziej skomplikowane.

Jak to wpływa na wzajemne kontakty członków rodziny?
– Wiele zależy od kultury społeczeństwa. Mieszkałam przez pewien czas w Islandii. Z moich obserwacji – zapewne wycinkowych, ale wskazujących na pewne charakterystyczne dla tamtejszej kultury zjawisko – wynikało, że wprawdzie dużo tam rozwodów, ale po rozstaniu pary czy małżeństwa to z rodziców, które nie mieszka z dzieckiem na stałe, jest na co dzień obecne w jego życiu, nie traci z nim kontaktu. Jest angażowane nie tylko do atrakcyjnych, niedzielnych wyjść, lecz także do codziennej, żmudnej pracy: pomagania w lekcjach lub zawożenia do szkoły. Byli partnerzy rozumieją, że rodzicielstwo oznacza odpowiedzialność na całe życie, codzienne zaangażowanie i obecność. W Polsce bywa z tym różnie. Rodzic niemieszkający z dzieckiem – zwykle ojciec – często w bardzo niewielkim stopniu jest zaangażowany w jego życie. To kwestia nie tylko rozwiązań prawnych, lecz raczej kultury i norm społecznych.
W Polsce, jak pokazują badania, kobiety nie chcą się wiązać z mężczyznami, którzy mieszkają na stałe z dziećmi z poprzednich związków i opiekują się nimi, natomiast zupełnie im nie przeszkadza, gdy mężczyzna ma dzieci, ale mieszkają one na stałe z byłą żoną. Wtedy traktują je tak, jakby ich nie było.

Po mit do archiwum

A związki z dalszą rodziną – babciami, dziadkami, wujkami, kuzynami – mają dziś znaczenie?
– W deklaracjach Polacy są bardzo rodzinni, zależy im na kontaktach z kuzynami, ciotkami, dorosłym rodzeństwem. Twierdzimy zwykle, że rodzina jest najważniejsza, i to deklaratywne przywiązanie do rodziny jest na podobnym poziomie jak w Indiach, które kojarzą się nam z zamkniętym systemem kastowym. Tu Polska bardzo się różni od sąsiadów i innych społeczeństw postsocjalistycznych, z którymi zwykle mamy więcej wspólnego. Rodzina bowiem to dla nas słowo klucz, pojęcie niemal mityczne.

Jak te deklaracje mają się do rzeczywistej jakości kontaktów rodzinnych?
– Trudno powiedzieć, na ile faktycznie relacje rodzinne nas satysfakcjonują. Badania przeprowadzone w Kanadzie – kiedy sprawdzano, w jakim stopniu ludzie mogą liczyć na pomoc kuzynów, wujków itd., a w jakim na przyjaciół – wykazały, że byli bardziej usatysfakcjonowani relacjami z przyjaciółmi niż z dalszą rodziną. Podobnie, jak się wydaje, jest w Polsce. Problem w tym, że relacji rodzinnych nie tworzymy sami, nie wybieramy osób, z którymi jesteśmy połączeni więzami krwi. Dlatego może czasem pojawia się w nas poczucie niechcianych zobowiązań. Przyjaciel może pomóc, ale nie musi. Członek rodziny może się czuć jak w pułapce, kiedy chcemy od niego uzyskać wsparcie, a to rodzi czasem trudne emocje. Mit rodziny przybiera dziś ciekawe i nowe formy. Badania wskazują, że młodzi Polacy są coraz bardziej zainteresowani historią swojej rodziny, doświadczeniami poprzednich pokoleń. Sprawdzają archiwa, zastanawiają się, co robili i jakimi ludźmi byli ich przodkowie. Być może lepsza znajomość korzeni ma pomóc w zrozumieniu, kim sami są, w tworzeniu własnej tożsamości.

Przyjaciół wybieramy sami. To sprzyja tworzeniu silnych więzi?
– Zdecydowanie tak. Choć tu też czyha na nas pewna pułapka. To, co jest największą zaletą przyjaźni, czyli dobrowolność, jest też jej największą wadą. Więź z przyjaciółmi umacnia to, że jesteśmy do siebie podobni pod ważnymi dla nas względami. Najczęściej wybieramy na przyjaciół osoby do nas podobne, spotykamy je w miejscach, gdzie sami bywamy, a to od razu stwarza warunki selekcji, np. na studiach psychologicznych poznaję ludzi zainteresowanych tym samym co ja. Dziś trwałości więzi bardzo zagraża mobilność – część znajomości przetrwa wyjazdy za granicę czy choćby migracje w obrębie kraju, część nie. Zostaną one jednak zastąpione innymi. Badania Robina Dunbara z Oksfordu wskazują, że potrzebujemy różnych kręgów intymności wokół siebie, w tym najbliższym kręgu potrzebujemy kilku, kilkunastu przyjaźnie nastawionych do nas ludzi. Kiedy ktoś z tego kręgu wypada, prędzej czy później na to miejsce wchodzi ktoś inny.

Ale to już będzie inna relacja niż z osobą, którą znamy od kołyski.
– Owszem, co nie zmienia faktu, że czasem łatwiej nam się otworzyć przed kimś nowym, kogo dopiero poznaliśmy.

Albo przed kimś, kogo znamy wyłącznie przez internet. Sieć zmieniła nasze relacje?
– Na pewno wpłynęła na wybór znajomych. To nowe źródło partnerów, zarówno wyłącznie seksualnych, jak i tych, z którymi nawiążemy długoterminowe relacje. Ale internet ułatwia też utrzymywanie kontaktów, które inaczej zostałyby zerwane, pozwala nadal się orientować, co się dzieje w życiu osób nam bliskich i trochę bardziej odległych.

30 lat temu nie tylko internet, ale często i telefon nie był nam niezbędny do utrzymywania bliskich związków z przyjaciółmi. Przychodziło się do znajomych nawet bez uprzedzenia.
– Na studiach, w akademikach, wciąż nie mamy nic przeciwko temu, żeby ktoś wpadał do nas bez zapowiedzi. Ale w dorosłym życiu częściej jesteśmy po pracy zwyczajnie wykończeni. Nie mamy ochoty, by ktoś bez wcześniejszych ustaleń pukał do naszych drzwi i wciągał nas w jakąś aktywność. Badania wskazują, że w Polsce osoby, które mają pracę, są w nią ogromnie zaangażowane, tzn. pracują bardzo długo. Jesteśmy wciąż społeczeństwem na dorobku, wartości materialne są przez Polaków bardzo cenione i czas spędzany na pracy dominuje nad innymi aktywnościami. Na życie rodzinne, przyjaciół, pasje pozostaje niewiele czasu i energii. Ogromne zmęczenie i ciągłe myślenie o pracy jest jeszcze silniejsze u osób na szczycie zawodowej hierarchii czy w wolnych zawodach. Praca staje się wtedy całym życiem, a życie – pracą.

Solidarność w kryzysie

A przecież i w pracy tworzymy dziś inne relacje niż kilka dekad temu. Dzisiejsi emeryci często pracowali w jednym miejscu przez 40 lat, teraz zmieniamy zatrudnienie bardzo często – z potrzeby lub z musu.
– Na pewno łączy się to ze zmianami więzi w miejscu pracy. Kiedyś były to relacje długoterminowe, wiedziało się, że mamy przed sobą długi czas razem i można będzie się docierać, poznawać, umiejętnie dostosowywać do reszty. Współcześnie co kilka lat musimy wchodzić w całkiem nowe związki ze współpracownikami i oczekuje się, że niemal od pierwszego dnia będziemy się czuć w nowej grupie dobrze, tworząc zgrany zespół. Pracodawcy mają duże oczekiwania – chcą, aby relacje w zespole były bezkonfliktowe, ale raczej niezbyt bliskie, za duży poziom zażyłości często nie jest dobrze widziany, bo ludzie mniej skupiają się wtedy na pracy, a bardziej na wzajemnej relacji.

Kryzys ekonomiczny ma wpływ na więzi?
– Ma znaczenie zwłaszcza dla kontaktów z najbliższymi. Osoby bezrobotne są mniej zadowolone z życia, a zagrożenie bezpieczeństwa finansowego rodziny przekłada się na relacje wewnątrz niej. Badania Glena H. Eldera nad wielkim kryzysem pod koniec lat 20. minionego stulecia w USA wskazały, że na rynek pracy wkroczyły wtedy w większym stopniu kobiety, bo płaca męża nie wystarczyła do utrzymania rodziny. Na rynek pracy szybciej wchodziły też dzieci. Zaobserwowano jednocześnie więcej konfliktów między małżonkami i ich mniejszą konsekwencję w wychowywaniu dzieci, więcej trudności wychowawczych. Ogólnie mówiąc, jakość relacji rodzinnych wyraźnie spadła. Trudno powiedzieć, czy tak samo jest teraz, ale na pewno obserwujemy taki mechanizm: kiedy bezpieczeństwo ekonomiczne jest zagrożone, pojawia się więcej napięć i konfliktów w rodzinach.

A w kontaktach z dalszymi znajomymi?
– W 2010 r. staraliśmy się uchwycić konsekwencje kryzysu ekonomicznego w Islandii. Z naszych badań wynikało, że Islandczycy w tym trudnym dla kraju okresie nawet częściej niż przedtem spotykali się z przyjaciółmi i ze znajomymi. Częściej też zostawali wolontariuszami. Mogło się to wiązać z faktem, że kiedy stracili pracę, mieli więcej czasu. Możliwe również, że angażując się w wolontariat, chcieli odreagować stres związany z utratą pracy i podważeniem poczucia, że są potrzebni.

A może w dobie kryzysu obudziła się w nich większa solidarność społeczna?
– To niewykluczone. Więzi rodzinne też się wzmocniły, ale już wcześniej, przed kryzysem finansowym, obserwowaliśmy sukcesywny wzrost ich siły. Być może właśnie dzięki wolontariatowi i wspólnemu wysiłkowi Islandczykom udaje się wychodzić z tego kryzysu. Ludzie nie zamknęli się bowiem w domach, tylko zaczęli bardziej się angażować we wspólnotę, pomagać obcym, będącym w potrzebie.

Tu staliśmy my, tam oni

W Polsce na razie kryzys wpływa na coraz większe różnice między poszczególnymi środowiskami, często połączone z wzajemną agresją.
– Podział my-oni jest tak pierwotny jak poczucie tożsamości. Pozwala się określić, bo „tu jestem ja, tam jest to, co nie jest mną”. Podziały są nieuchronne, potrzebujemy ich, żeby zrozumieć siebie. W Polsce są one zwykle bardzo ostro zarysowane i akcja jednej osoby czy grupy budzi natychmiastową reakcję kogoś innego. Łatwość tworzenia podziałów w polskim społeczeństwie jest szczególnie widoczna przy okazji manifestacji, obchodów uroczystości państwowych czy rocznic. Różne środowiska odmiennie je przeżywają. Czasem definiują się wyłącznie przez negację lub przekorę wobec tego, co robi przeciwnik. Znalezienie wyrazistego wroga jest bowiem jedną z metod zmotywowania własnej grupy do określenia poglądów i wzmocnienia wewnętrznych więzi. U podstaw nieodzownych i, zdawałoby się, powierzchownych podziałów między Polakami leżą jednak głębokie podziały wynikające z różnic kulturowych, ekonomicznych i społecznych. Polaków różni to, na ile są religijni, jak postrzegają swoją sytuację ekonomiczną, czy mają poczucie, że są wygranymi transformacji ustrojowej po 1989 r., czy potrzebują silnej wspólnoty, do jakiej warstwy społecznej należą. Mimo pozornej homogeniczności, którą obrazowo wyraża figura Polaka katolika, mamy świadomość, że rzeczywistość jest inna, i to budzi w nas lęk.

Raport CBOS z lipca ub.r. dotyczący stosunków sąsiedzkich wskazywał m.in., że zwiększa się dystans między miastem a wsią. W mieście ogromnej większości sąsiadów mówimy najwyżej „dzień dobry”, w miasteczkach i na wsi spotykamy się, wyświadczamy sobie przysługi.
– Odkąd socjolodzy zajęli się na przełomie XIX i XX w. miastem jako problemem badawczym, zwrócili uwagę głównie na panującą w nim anonimowość. Wielu osobom to odpowiada, bo miasto daje nam również więcej autonomii, swobody. Nie wszyscy chcą bliskich relacji sąsiedzkich, które oprócz zalet mają i wady: wścibstwo, zaglądanie do kuchni i sypialni, zainteresowanie, ile się zarabia i na co wydaje. Więzi w małym mieście czy na wsi faktycznie są silniejsze, w mieście są zwykle po prostu poprawne. Ale zdarzają się sytuacje, które dobitnie pokazują, że owa bliskość więzi sąsiedzkich w małym mieście czy na wsi często polega na szukaniu sensacji, a nie na tym, aby interweniować, gdy komuś dzieje się krzywda.

CBOS zapytało też, do ilu osób badany może się zwrócić, jeśli ma problem. Ok. 12% odpowiedziało, że nie ma takiej osoby.
– To bardzo dużo. Oznacza to, że 12% dorosłych nie ma u nas wsparcia społecznego – ani wśród członków rodziny, przyjaciół, dobrych znajomych, ani wśród osób pracujących w różnego typu organizacjach, które mogłyby im pomóc. Przypuszczam, że wielu respondentów to osoby starsze, a przecież ich liczba w najbliższych latach będzie dramatycznie rosnąć, bo jesteśmy starzejącym się społeczeństwem.

Dr Katarzyna Growiec – adiunkt w Instytucie Psychologii Społecznej w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Psycholog i politolog. W pracy naukowej zajmuje się przemianami więzi społecznych i zaufaniem społecznym.

Wydanie: 20/2013, 2013

Kategorie: Wywiady
Tagi: Agata Grabau

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy