Dorn – przysięga Hipokrytesa

Dorn – przysięga Hipokrytesa

Szpital MSWiA w Łodzi to poligon wojny, w której PiS jeńców nie bierze

Ten szpital ma kilkudziesięciomilionowe zadłużenie (…). Jeśli w takiej sytuacji podpisuje się z lekarzami umowę na zwiększenie wynagrodzeń, nie mając na to środków, czyli podpisuje umowę na to, że zadłużenie, które już jest, będzie wzrastało, to trzeba za taką decyzję brać odpowiedzialność – skomentował premier Kazimierz Marcinkiewicz w radiowych „Sygnałach Dnia” dyscyplinarne zwolnienie z pracy dyrektora łódzkiego szpitala MSWiA, Wojciecha Szrajbera.
Gdyby łódzki szpital MSWiA był jedynym szpitalem, w którym lekarze zastrajkowali, domagając się podwyżek, i gdyby był jedynym, w którym podpisano porozumienie, i gdyby był jedynym zadłużonym – można by te słowa wziąć za dobrą monetę.
W momencie, gdy Wojciech Szrajber został dyrektorem, łódzki szpital miał 47 mln zł długów „wypracowanych” przez poprzedników za cichym przyzwoleniem MSWiA. W dniu, w którym został zwolniony, dług szpitala wynosił 41 mln zł, na bieżąco regulowane były też odsetki od zadłużenia – niemal 5 mln w skali roku.
Gdy 9 maja lekarze rozpoczęli strajk, ich żądania płacowe były takie jak wysuwane przez całe środowisko. Minister zdrowia, Zbigniew Religa, zaczął przedstawiać środowisku medyków kolejne propozycje wyjścia z impasu, MSWiA co i rusz potrząsało szabelką.

Kij na lekarzy

Od samego początku można było odnieść wrażenie, że organ założycielski traktuje swą łódzką placówkę jak piąte koło u wozu. Pracownicy szpitala twierdzą, że MSWiA straciło zainteresowanie swą służbą zdrowia wraz z likwidacją branżowych kas chorych, gdy pieniądze wyszły z resortu i powędrowały do Narodowego Funduszu Zdrowia. Nikogo zatem nie zaskoczył minister Dorn, kiedy zasugerował, że najprostszym rozwiązaniem problemu będzie… zamknięcie łódzkiego szpitala.
Kolejne decyzje ministerstwa ujawniały drugi plan konfliktu. Odsłaniała się prawda, że MSWiA traktuje sytuację w łódzkim szpitalu jako okazję do siłowej pokazówki, dając stronie rządowej w pertraktacjach z medykami przewagę w postaci kija (zwolnień) i marchewki (podwyżek).
Kilka dni po zasugerowaniu możliwości likwidacji całego szpitala ministerstwo zażądało (telefonicznie) od Wojciecha Szrajbera dyscyplinarnego zwolnienia strajkujących. Podstawą do takiego kroku miały być wątpliwości co do legalności strajku.
– Zostałem postawiony w sytuacji bez dobrego wyjścia – mówi Wojciech Szrajber. – Gdybym poddał się naciskowi i wywalił z pracy wszystkich lekarzy, to ponad 100 pacjentów zostałoby bez żadnej opieki, co stanowiłoby realne zagrożenie ich życia i zdrowia! Ponosiłbym za to odpowiedzialność, również karną. Ponadto nikt – ani ministerstwo, do którego wystąpiłem w tej sprawie, ani Państwowa Inspekcja Pracy – nie stwierdził, że strajk jest nielegalny. To orzeka sąd. Za szykanowanie strajkujących, gdyby się okazało, że strajk nie był nielegalny, również grozi odpowiedzialność karna. Skoro i tak, i tak na końcu pojawiał się prokurator, wybrałem to, co moim zdaniem powinien wybrać lekarz – dobro pacjentów. Tym bardziej że ministerstwo nie odważyło się powtórzyć swych żądań na piśmie.

Niespodzianka Dorna

Wszystko zdawało się zmierzać do w miarę szczęśliwego końca. Gdy po pojawieniu się pod szpitalem pikiety lekarzy z całego województwa Ludwik Dorn oficjalnie (przez swojego rzecznika) przysiągł, że żadnych zwolnień nie będzie, gdy strajkujący podpisali porozumienie z dyrekcją i zakończyli strajk, mogło się wydawać, że łódzki szpital zacznie normalnie funkcjonować.
Jednak minister Dorn szykował dla szpitala niespodziankę. Organ założycielski doszedł do wniosku, że skoro nie udało się dyscyplinarnie zwolnić strajkujących lekarzy, należy wyrzucić dyrektora. Za argument posłużyło stwierdzenie, że podpisał porozumienie, nie mając odpowiedniego zabezpieczenia finansowego. – Mogłem podpisać to porozumienie, gdyż wygraliśmy proces z NFZ o ponad milion złotych należnych nam środków (wierzę, że apelacja NFZ będzie nieskuteczna), szpital wreszcie dostanie pieniądze na zrealizowanie niesławnej ustawy 203 – zaprzecza Wojciech Szrajber.
– To było porozumienie realnie oparte na możliwościach szpitala, dające mu szansę, a nie wpędzające go w kolejne kłopoty, jak sugeruje ministerstwo. Poza tym strajkujący zgodzili się na konieczne dla szpitala zmiany, na zwolnienia, na zmiany w strukturze, na kontynuowanie oszczędności, na wypłatę podwyżek w ratach w ramach możliwości finansowych.
Porozumienie spowodowało, że strajk w łódzkim szpitalu MSWiA został zakończony (a nie zawieszony jak w wielu innych), i to w sytuacji, gdy temperatura w cywilnych szpitalach w Łodzi zbliża się do wrzenia. Jednak wszystko wskazuje na to, że politycy PiS cały czas świadomie podkładają pod kocioł i chcą wybuchu. Trudno inaczej rozumieć decyzję o ukaraniu Wojciecha Szrajbera dyscyplinarnym zwolnieniem.

Byłoby taniej likwidować

Nieoficjalnie mówi się, że tak czy owak łódzki szpital MSWiA zostanie zlikwidowany lub odbierze się mu status samodzielności (stanie się placówką podległą warszawskiemu Centralnemu Szpitalowi Klinicznemu MSWiA). Gdyby powiodła się próba wymuszenia na Szrajberze zwolnienia dyscyplinarnego niemal całego personelu lekarskiego, nie trzeba byłoby „strajkującym warchołom” wypłacać odpraw. I być może właśnie to, że pomysł spalił na panewce, tak naprawdę rozzłościło pracodawcę dyrektora Szrajbera.
– Wbrew woli, bo jestem lekarzem, a nie politykiem, zostałem swego rodzaju symbolem, sztandarem swoistego mobbingu ze strony rządu i polityków. Obawiam się, że gdy protesty się zakończą, gdy opadnie kurz bitewny, gdy politycy znajdą inne cele dla swych ciosów – zostanę sam z problemami i kartoteką zapaskudzoną „dyscyplinarką”. O dobre imię będę walczył przed sądem, wierzę, że wygram, tylko kto o tym będzie pamiętał?

 

Wydanie: 2006, 25/2006

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy