Dresiarze pobili oficerów

Dresiarze pobili oficerów

Co robią ludzie UOP i WSI, by zatrzymać reformę służb specjalnych?

W Urzędzie Ochrony Państwa panuje nastrój jak na listopadowym cmentarzu. Nikt już się nie łudzi, że zapowiadaną przez SLD reformę uda się powstrzymać. A jeszcze niedawno ludzie tajnych służb byli pewni, że to jest możliwe. Tymczasem mimo ich wpływów w świecie polityki i mimo wielotygodniowych zakulisowych rozmów Leszek Miller, dwukrotnie w ostatnim czasie, publicznie potwierdził, że reforma UOP i WSI będzie przeprowadzona zgodnie z wcześniej ogłoszonym planem.
Nie da się ukryć, że doszło na tym tle do wielu, nie zawsze „przebiegających w atmosferze wzajemnego zrozumienia”, rozmów ludzi Millera z ludźmi Kwaśniewskiego. Doradcy pana prezydenta mieli silne ambicje wpływania na kształt reformy służb specjalnych. Ton ich wypowiedzi był jednoznaczny – najwyżej kilka zmian personalnych, dla zaznaczenia, że przyszło nowe i to wszystko. Nie ma pieniędzy, a i sytuacja międzynarodowa rewolucji w służbach nie sprzyja… Prezydenccy doradcy najwyraźniej zapomnieli o zapisach w konstytucji – nie oni odpowiadają za politykę rządu w tym zakresie. Premier może oczywiście wziąć pod uwagę ich poglądy, ale nie musi. I gdy na dodatek stawia mu się żądania niemożliwe do spełnienia – na przykład pozostawienia w służbie szefa Zarządu Wywiadu UOP, gen. Bogdana Libery, który będąc jednym

z uczestników spisku

wymierzonego w premiera Oleksego, jest przecież krzyczącym symbolem wiarołomstwa i uwikłania tajnych służb w wymierzone w lewicę gry polityczne. Podobne rozmowy odbywały się w różnych miejscach, na różnych płaszczyznach, prowadzili je różni ludzie. Wszystko na nic. Zewsząd w stronę Urzędu płynęły sygnały jednoznacznie „niepokojące” – UOP i WSI w kształcie nadanym im przez koordynatora Janusza Pałubickiego i przez ich czteroletnich szefów – Zbigniewa Nowka i Tadeusza Rusaka, nie utrzymają się.
Wiara w utrącenie planów lewicy była jednak tak silna, że stosunkowo późno rozpoczęto akcję ewakuacyjną. A jak robi się coś nerwowo, to błędy zdarzają się częściej niż powinny. Takim błędem było mianowanie w ostatniej chwili zastępcy szefa UOP – Szwedowskiego na zastępcę szefa NIK. Nominację, już właściwie w drzwiach, podpisał marszałek Płażyński, wyświadczając tym samym ostatnią przysługę swoim niedawnym kolegom z AWS i swojej doradczyni od public relation – Irenie Popoff, długoletniej funkcjonariuszce UOP, zapewne też. Dziennikarze rychło dowiedzieli się o innych tego typu przeprowadzkach – z delegatur wojewódzkich UOP do wojewódzkich delegatur NIK. W ten sposób coś, co UOP chciałby zapewne ukryć, stało się publiczną tajemnicą. Trzeba wyraźnie powiedzieć, że lokowanie funkcjonariuszy tajnej policji służących obecnemu układowi politycznemu w strukturach NIK jest złowrogą zapowiedzią budowy UOP-bis do walki z lewicowym rządem. To się źle skończy. Zresztą nie tylko UOP jest dawcą kadr do przechowania. Również WSI i MSWiA. Ludzie odchodzącego układu jawnie dotąd pracujący w tajnych służbach, teraz przebierają się nie tylko w garnitury kontrolerów Najwyższej Izby Skarbowej, ale też Departamentu Dokumentacji Skarbowej Ministerstwa Finansów, pracowników Instytutu Pamięci Narodowej oraz w mundury Straży Granicznej. Imano się również innych sposobów. Najbardziej bodaj barwnych – w delegaturze poznańskiej dowodzonej przez Macieja U. Oto mechanizm patologii:
W maju tego roku utworzono nową delegaturę – w Zielonej Górze, choć do tej pory z powodzeniem wystarczały dwie poznańskie filie: zielonogórska i gorzowska. No, ale nowa delegatura to nowe nominacje i całkiem nowe możliwości. 31 maja tego roku na szefa delegatury mianowany został wieloletni kolega Macieja U. – mjr Andrzej K.: pensja ok. 8000 zł, plus dobre kwartalne premie, plus kilkadziesiąt tysięcy na zagospodarowanie (choć oczywiście Andrzej K. nadal mieszka w Poznaniu), plus członkostwo w radach nadzorczych… jakoś chłop koniec z końcem zwiąże.
Z chwilą powołania do życia nowej jednostki, Maciej U. i Andrzej K.

mogli już porządzić

w dwóch delegaturach, a nie tylko w jednej. Zatem tak: naczelnikiem Wydziału Ochrony został Tomasz D. – syn byłej współpracownicy koordynatora Janusza Pałubickiego, z czasów pracy w poznańskim regionie „S”; obserwacją kieruje kpt. Dariusz Z. psycholog, ale za to zięć prezesa jednej z ważnych wielkopolskich elektrowni; jego zastępcą jest zootechnik o specjalności inseminator – pan G., który ma ten atut, iż jego ojcem jest profesor Akademii Rolniczej w Poznaniu, tej samej, która wydała z siebie szefa delegatury poznańskiej i który z tego względu ma sentyment do tamtejszego środowiska; kolejnym zastępcą jest Krzysztof K. – wpierw strażak, a teraz, po latach studiów – geograf, ale spowinowacony przez żonę z szefem delegatury; sekretarką jednego z wydziałów jest krewna Krzysztofa K. – pani M., której mąż pracuje w Wydziale II; ich krewna – również M. – pracuje w tajnej kancelarii, zaś brat Krzysztofa K. – Jarosław, jest naczelnikiem Wydziału Bezpieczeństwa Łączności i Informatyki; naczelnikiem innego wydziału jest Jacek S., który choć pracuje zaledwie cztery lata oprócz tego, że jest tym naczelnikiem, to jeszcze jest kapitanem. No ale tata Jacka jest ważnym sędzią w poznańskim oddziale NSA, w tym samym, który rozstrzyga spory między funkcjonariuszami a kierownictwem delegatury. Ostatnim, najnowszym nabytkiem są bliźniaczki – siostry P., córki najważniejszego w Wielkopolsce policjanta… Tak to idzie. To nie są służby specjalne, tylko jakaś ochronka. To aż się prosi o rozpędzenie na cztery wiatry.
Co przytomniejsi funkcjonariusze zdają sobie sprawę, że na dłuższą metę nie da się tego utrzymać i powoli godzą się z losem. Biorą, co dają i idą w Polskę. Niestety nie wszyscy mają dobry pomysł, dokąd iść. Ludzie delegatury wrocławskiej, na przykład, za port wybrali sobie restaurację „Pastelowa” przy ulicy Ruskiej. Gdyby rzeczywiście byli odpowiedzialnymi oficerami tajnych służb Trzeciej Rzeczpospolitej, w knajpie przy takiej ulicy ich noga nigdy by nie postała. Niestety – właśnie tam postanowili zrobić użytek z 26-tysięcznej premii, którą szef delegatury dostał w Warszawie na ostatniej odprawie z szefem Nowkiem. Oprócz niego – Dariusza F. – na wódkę poszedł jego zastępca – Jacek P. oraz Piotr D. – zastępca naczelnika Wydziału II A i funkcjonariusz tego wydziału – Janusz D. Jak to się zdarza – troszkę się zasiedzieli. Pan szef nawet kapkę

przysnął przy stoliku.

Wychodzili późno w nocy, 22 września, na kilkanaście godzin przed wyborami. Przy wyjściu spotkali wrocławskich dresiarzy. Niestety – czy w Jacka P. jakiś bies wstąpił, czy co, w każdym razie wymachując panom dresiarzom przed oczami legitymacją UOP, Jacek P. stanowczo zakrzyknął: „Przejście!” Panowie dresiarze nie zauważyli po ciemku, że to legitymacja powszechnie szanowanej tajnej policji. Myśleli, że to normalna policyjna „blacha”. W każdym razie następnego dnia, poza wyspanym w panierce szefem delegatury, Dariuszem F. i poza jego zastępcą – Jackiem P., który choć posiniaczony, to w pracy jednak się pojawił, pozostali uczestnicy przyjęcia w „Pastelowej” listy obecności nie podpisali. Zostali w szpitalu. Zwłaszcza Janusz D. jest w fatalnym stanie – grozi mu nawet, że nie będzie widział na jedno oko.

 

Wydanie: 2001, 42/2001

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy