Druga żona lepsza niż kochanka

Druga żona lepsza niż kochanka

Kto może brać jedną żonę, drugą, trzecią i czwartą

Jeśli musiała w sprawach służbowych wybrać się na drugi koniec miasta, koleżanka z biura przydzielała jej bilety na autobus. Tam i z powrotem. Marta brała je tylko po to, żeby później sprzedać na przystanku. Tam, gdzie miała dojechać, szła piechotą. Za zaoszczędzone pieniądze kupowała synowi jedzenie. Mąż był wtedy bez prawa do zasiłku. Dostawali 42 zł rodzinnego. Trudno było utrzymać trzyosobową rodzinę. Chodziła więc pieszo i cieszyła się, że może Marcinowi kupić bułkę, a czasami i kawałek mięsa na zupę. Wtedy już dawno nie byli prawdziwym małżeństwem. Syn urodził się dwa lata po ślubie. Po jego narodzinach mąż nigdy więcej jej nie dotknął. On miał swoje życie, ona swoje – z synem. Mieszkali razem w dwupokojowym mieszkaniu. Czasami towarzystwa było więcej, bo mąż, mówi Marta, zdradzał ją na prawo i lewo. Kochankom robiła herbatę i zmywała po nich szklanki. Przyzwyczaiła się.
Mężczyźni przestali dla niej istnieć.
Brała jedną pożyczkę, żeby spłacić poprzednią. Przez 20 lat małżeństwa mąż nawet żarówki do domu nie kupił.

Przez 10 lat remontowała mieszkanie. Gdy już zrobiła z tych 45 m na łódzkim Widzewie pudełeczko pełne bibelotów, wzięła się do porządków w życiu. Najpierw odpisała męża od aktu notarialnego. Potem podała go o alimenty, chociaż wiedziała, że i tak nie będzie płacił. A na końcu się rozwiodła. Pies został z nią. I synem.
W mikroskopijnym mieszkaniu zawsze jest czysto. Dlatego że tak łatwiej żyć, bo przestrzeni niewiele, ale i dlatego, że to tutaj Marta się modli.
– Modlę się pięć razy dziennie, a przecież nie mogę modlić się w miejscu, gdzie jest brudno – wyjaśnia.  (…)


Na wakacje w Egipcie, na które oszczędzała dwa lata, pojechała z synem. Siedem dni w hotelu, siedem dni rejs po Nilu. All inclusive. Nie udało się wtedy zwiedzić Kairu, a ona od dziecka marzyła, żeby zobaczyć piramidy.
Chodziła na plażę, a wieczorami, zamiast dansingować z towarzystwem, zamykała się w pokoju i czytała książki przytargane z Polski. Dość miała zaczepek. Allah mi cię zesłał. I love you, habibi. Szarmuta, kurwa, słyszała, kiedy wysyłała ich wszystkich do diabła. To, że inne jeżdżą do Egiptu, by romansować z miejscowymi, nie znaczy, że ona też.
Kiedy syn dostał wysokiej gorączki, pomógł facet z hotelu. Załatwił leki u hotelowego lekarza, kogoś z recepcji wysłał do apteki. Syn, gdy wydobrzał, schodził do recepcji, żeby z nim pogadać. Polubił Omara, ale spryciarz wiedział też, że jeśli będzie grał w bilard z kimś z obsługi, pogra za darmo. Grali godzinami, szczególnie w nocy.
– A twoja mama to nie chce gdzieś wyjść? – pytał Omar Marcina, a ten odpowiadał: – Moja mama jest dziwna, tylko czyta i czyta.
Omar się uśmiechał.
– On jako jedyny mnie nie podrywał. Był grzeczny, pomocny. Polubiliśmy się – wspomina Marta osiem lat po pierwszym spotkaniu. Pożegnaniu towarzyszyła wymiana adresów mejlowych i solenne obietnice dozgonnej przyjaźni. Do Łodzi wrócili zadowoleni. Marta żałowała tylko tych piramid.
– Wrócę tam – postanowiła. Marcin regularnie dzwonił do Omara, a ten dopytywał o matkę. Pytał, czy wciąż planuje pojechać do Kairu. Mama myśli, ale na razie jeszcze nie wie, bo chciałaby zobaczyć ten prawdziwy Kair, nie turystyczny, odpowiadał Marcin. Chciałaby prywatnego przewodnika. To może ja się nadam, zaproponował Omar. Chętnie ich oprowadzi. (…)
Obaj wszystko zaplanowali.
– Zwariowałeś, nie znamy faceta, jeszcze nam zabierze paszporty, wywiezie gdzieś – żachnęła się Marta, kiedy usłyszała o planach syna.
Ale do piramid ją ciągnęło. Raz się żyje, pomyślała. Zimą 2008 r. polecieli do Kairu. Pięć lat później w tym samym mieście Marta i Omar wzięli ślub. Muzułmański, bo cywilny im niepotrzebny. Przysięgę wypowiedzieli w obecności świadków. Marta, jako rozwódka, nie potrzebowała opiekuna. Długo miała wątpliwości. Omar to dobry człowiek, chce dla niej wszystkiego, co najlepsze, ale co to za życie – oddzielnie. Ciągle na walizkach. Widują się dwa razy w roku.

Na razie Marta mieszka w Łodzi, a jej mąż w Egipcie. Marzą, że jeśli znajdą się jakieś pieniądze, to on przyjedzie do Polski i rozkręcą biznes, ale na razie nie ma o tym mowy.
– Nam tu ciężko, każdemu trudno znaleźć pracę, a co dopiero jakiemuś egzotycznemu gościowi, w dodatku Arabowi – mówi Marta. – Wziął sobie biedną żonę, to i problemy są. A mógł wybrać jakąś bogatą turystkę – dodaje.
– Po co ci taki mąż? Jest tak daleko, pożytku z niego nie ma…
– Jest. Wystarcza mi sama świadomość, że go mam. Codziennie rozmawiamy.
Omar dba o żonę, jak umie najlepiej. Jeszcze nie spłacił jej mahru, w kontrakcie ślubnym ustalonego na 1 tys. dol. W hotelu nie zarabia wiele, ale kiedy Marcie brakuje na leki, pożycza po kolegach i wysyła jej 100 dol.
Mąż zastąpił znajomych. Przedtem dziewczyny wpadały na kawę poradzić się, pogadać. Marta po znajomości malowała im włosy. Teraz nie mają czasu. A może znalazły inną fryzjerkę. Dawni znajomi mówią tylko cześć, kiedy mijają ją na ulicy. Część wierzy, że Marta razem z wiarą zmieniła osobowość. Zaczęła odmawiać wyjścia na piwo. Jeszcze inni uważają, że przez islam straciła rozum, bo jak można popierać przyjmowanie uchodźców? Próbowała tłumaczyć. Poległa na argumencie, że muzułmanie to brudasy.

Zarabia najmniej w swoim dziale. Gdy dają podwyżki, zawsze jest pomijana. Oficjalnie dlatego, że nie ma wyższego wykształcenia. Tyle że nie jest jedyną bez ukończonych studiów. Inni przez lata zaczęli zarabiać więcej. Ona nie.
– Chętnie poszłabym na studia, ale mnie nie stać – mówi.
Wcześniej nie miała ani pieniędzy, bo w domu się nie przelewało, ani czasu.
Szefowa była trudna. Dostawało się wszystkim, nie tylko Marcie. Do zarzutów, że kradnie i flirtuje z dostawcami, już się przyzwyczaiła. Trudno, zaciśnie zęby i zniesie upokorzenie, nie może sobie pozwolić na utratę pracy. Po pierwszym wyjeździe do Egiptu szefowa zaczęła dopytywać. Ciekawe, skąd pani ma pieniądze na takie luksusy, mówiła z przekąsem. A nie boi się pani do tych brudasów jeździć? Kiedy przypadkiem dowiedziała się, że Marta wyszła tam za mąż, przestała się hamować. Dupą pani zarabia w tym Egipcie. Polka, a została arabską dziwką, wstyd. Kurwą to się trzeba urodzić. Matce nie wstyd? Syna ci nie szkoda, jak widzi, że się z Arabem kurwisz?
W hidżabie do pracy przyszła raz. Szefowa śmiała się do rozpuku, szmaty na łeb zakładasz, co chcesz udowodnić? Zapraszała pracowników z innych działów, żeby popatrzyli na tę dziwaczkę. Marta wracała do domu i płakała w poduszkę. Mąż słyszał, że drży jej głos, widział, że trzęsą się ręce, a cienie pod oczami są coraz ciemniejsze. Nie chciała mu wyznać, co się dzieje. Złamała się po wizycie u psychiatry. Powiedziała mu o wszystkim. Zabronił jej chodzić w hidżabie. Teściowa groziła, że wsiądzie do pierwszego samolotu i spierze tę babę, co tyle nerwów Martuni napsuła.
Teściowa w Kairze dopytuje o wnuki. Wie, że Marta jest starsza od jej 37-letniego Omara, ale, In sza Allah, uda się. Allah pomoże. Marta wie swoje, Omar swoje. Marzy o dzieciach. Marta uważa, że dzieci może mu dać druga żona, jeśli będzie chciał ożenić się z inną kobietą. Na razie Omar nie chce nawet o tym słyszeć.
– Myślę, że bez problemu zaakceptowałabym drugą żonę. Ja mu dzieci nie dam. No i on żyje tam, a ja tu – mówi Marta.
Ciszej dodaje, że przecież jej były mąż i tak ją ciągle zdradzał. Tu przynajmniej wszystko byłoby uczciwe.
Uczciwe? – myślę. Masz jeden samochód, drugi bierzesz w leasing, jeśli ten pierwszy nie ma klimatyzacji. Masz jedną żonę, bierzesz drugą. Jeśli masz pieniądze i chcesz pokazać, że stać cię na kilka domów, bierzesz kolejne, sukcesywnie wzbogacając żywy inwentarz. Gdzie tu uczciwość? W tym, że nie zamydlasz oczu, tylko wprost mówisz, że traktujesz kobietę jak krzesło?
Imam Hani Hraish, Palestyńczyk mieszkający od 30 lat w Polsce, uśmiecha się przewrotnie, kiedy pytam go o wielożeństwo.
– Kobiety. Z kobietami wielka bieda, lecz bez kobiet żyć się nie da. Może chrześcijanie uważają, że mają więcej przywilejów niż my, np. z alkoholem, ale ten nasz przywilej z kobietami jest niesamowity, boski po prostu – mówi jowialnie. Po chwili poważnieje. Żarty na bok. – Jest oczywiście furtka prawna w islamie mówiąca o czterech żonach. Druga żona jest lepsza niż kochanka. Ma wszelkie prawa żony, dzieci z takiego związku są zabezpieczone – zauważa. A po chwili mówi jeszcze: – Te drugie kobiety nie są z innej planety, to jedne z was. Same się na to godzicie. Więc w czym rzecz?
Mufti Tomasz Miśkiewicz także uważa, że druga żona to lepsze wyjście niż kochanka. Jasne, myślę. Dla mężczyzny na pewno. Podkreśla jednak, że poligamia w świecie muzułmańskim występuje dziś relatywnie rzadko. A jeśli już, to jest obwarowana wieloma przepisami prawa. Przykładowo w Arabii Saudyjskiej analizuje się majątek mężczyzny, stan jego zdrowia, pyta o zgodę pierwszą – i drugą – żonę. W Tunezji poligamia jest zakazana.
Przypominają mi się opowieści z Senegalu. Kobiety dopytujące ze współczuciem, jak my sobie radzimy same? Bez wsparcia drugiej żony męża? One mają z kim pogadać, raz jedna teściowa posiedzi z dziećmi, raz druga, jedna upierze skarpetki, druga zrobi zakupy…
Opowieści z Arabii Saudyjskiej, gdzie, jak mówiła mi inna bohaterka, Anita, jej znajome szukały kobiety dla własnego męża.
– Myślę, że w dużej mierze narzucamy krajom muzułmańskim własne wyobrażenia – apeluje o zdrowy rozsądek dr hab. Katarzyna Górak-Sosnowska. – Tak bardzo denerwujemy się, że Saudyjki nie mają prawa do prowadzenia samochodu. Po pierwsze, mają szoferów. Po drugie, długo nie miały praw wyborczych. Teraz mają, tylko co z tego, skoro to monarchia absolutna? Które kody na nie nakładamy? Wyzwolonej Francuzki czy mniej wyzwolonej Polki walczącej o różne sprawy – mówi.
Przypomina mi się stanowczy głos Anity, kiedy mówiła: nie traktujmy kobiet jak idiotek. Przecież one wchodzą w takie układy zupełnie świadomie. Wychodzą za mąż za mężczyznę, który ma już żonę, bo nie chcą mieć dzieci. Albo nie mogą. Mają chłopa w domu przez kilka dni, zapewnione utrzymanie i nie grozi im piętno kochanki. Kochanka to szarmuta. Żonę, nawet drugą, wszyscy szanują.
Inna z kobiet, Adrianna krzywi się, kiedy przedstawiam jej te argumenty. W Europie nie ma miejsca na wielożeństwo, uważa, koniec kropka. Opowiada o czasach Proroka. Ten liczbę kobiet, z którymi może się żenić mężczyzna, ograniczył do czterech, jednocześnie zaznaczył, że można pojąć kilka żon tylko wówczas, jeśli będzie się dla nich sprawiedliwym.
– Ten werset wywołał rewolucję w czasach Proroka, kiedy to kobieta była własnością ojca, potem męża, można było ją zabić i nikt nie musiał się z tego tłumaczyć. Nie było mahrów, nie było praw dziedziczenia, nic nie było. I nagle Prorok mówi, że możesz się ożenić z czterema, przecież kobieta to nic, zwierzę. Wtedy było wiele wojen, mężczyźni ginęli, kobieta bez ojca lub męża była skazana na śmierć. Za czasów Proroka wielożeństwo pozwalało więc kobietom prowadzić normalne życie – mówi. – Dzisiaj te argumenty straciły rację bytu. Kobiety mogą pracować, mogą być niezależne i nie potrzebują tej furtki, którą mężczyźni traktują jak przywilej. – W jej głosie słyszę pewność. – Zapytaj któregoś z ojców czy braci, czy chcieliby, żeby ich siostra lub córka została drugą czy trzecią żoną. Wątpię, żeby odpowiedzieli twierdząco.
A Marta mówi:
– Omar, jeśli zechce, weźmie sobie drugą żonę. O czym tu gadać.

Imam Hani zawsze pyta kobiety, które chcą zmienić wiarę, czy powodem nie jest mężczyzna. Żeby nie było tak, że gdy coś się nie uda, zostawią religię razem z człowiekiem. Słyszał setki takich historii.
Marta islam odkryła sama. Potem, jak mówi, Allah zesłał jej męża. Wcale się nie rozglądała, mężczyzn unikała, ale myślała po cichu, że gdyby już miała kogoś poznać, to niech to będzie muzułmanin. Według prawa muzułmanka może poślubić tylko muzułmanina. Dlaczego? Tak zapisano w Koranie, a z Bogiem się nie dyskutuje. Głową rodziny jest mężczyzna, a dzieci dziedziczą religię po ojcu.
Długo nie miała czasu zająć się religią. Szkoła, pierwsze miłości, małżeństwo, dziecko, praca. Dla Boga brakowało czasu, chociaż, jak mówi, zawsze była wierząca. Wierząca niepraktykująca, bo do kościoła poszła tylko dwa razy: na chrzciny i komunię syna. Spowiadała się z ciężkim sercem, nie wierząc, że ten człowiek, którego twarzy nawet nie widziała, klęcząc przy konfesjonale, ma moc odpuszczenia grzechów. Z jakiej racji? Czy on nie grzeszy?
Jej wysoki głos przechodzi w górne rejestry, kiedy pyta retorycznie: – Dlaczego Kościół opowiada ludziom bajki? Każą mi się modlić do Matki Boskiej? Przecież Bóg nie ma matki ani ojca!
Islam bardziej jej pasował. Pierwszą szahadę wypowiedziała sześć lat temu. W domu, przy koleżankach.
Dwa lata później na dorocznym zjeździe muzułmanów znajoma namówiła ją, żeby wyznała wiarę jeszcze raz. Tu jest tylu świadków, będzie porządniej, mówiła. Bardziej oficjalnie.
Kiedy Marta wchodziła na podium, żeby po raz drugi w życiu powiedzieć, że nie ma Boga oprócz Allaha, a Muhammad jest jego prorokiem, nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Kiedy patrzyła na zgromadzony tłum, nagle zabrakło jej powietrza, a z wyschniętego na wiór gardła nie mogła wydobyć żadnego dźwięku.
– Niech siostra mówi za mną – powiedział imam.
– Przecież ja znam szahadę na pamięć, i po polsku, i po arabsku, tylko teraz mam blokadę – zdołała wyszeptać.
– Będzie dobrze – uspokajał ją imam.
– Nie ma Boga… – zaczął. – Nie ma Boga – powtarzała za nim.
– …oprócz Allaha…
– …oprócz Allaha – mówiła coraz ciszej. – …a Muhammad jest jego posłańcem. – Przy ostatnich słowach jej cichy głos przeszedł w ledwo słyszalny szept. (…) Po raz trzeci wypowiedziała szahadę w kairskim meczecie Al-Azhar. Chciała dostać certyfikat. Zaświadczenie, że jest muzułmanką.
– Przydaje się, jeśli chcesz pojechać na pielgrzymkę do Mekki, bo tam są bardzo szczegółowe kontrole – wyjaśnia.  Pojechali całą rodziną. Wszyscy wystrojeni. Siostra Omara robiła zdjęcia, on nagrywał ceremonię, a egipska teściowa Marty zalewała się łzami, dumna z synowej. Po wszystkim pojechali do fotografa, bo teściowa zażyczyła sobie zdjęć Martuni z tego wyjątkowego dnia. Młodszy brat Omara zabrał fotki i zawiózł do wyrobienia dokumentów. Teściowa przez trzy dni krzyczała na syna, żeby pojechał i sprawdził, czy już gotowe. Kiedy w końcu pojawił się w domu z gotowymi odbitkami, najpierw się spłakała, a potem wysłała go, żeby zrobił więcej kopii.

Teściowa uwielbia Martę. Wpadła w furię, kiedy dowiedziała się, że synowa musiała czekać na spóźnionego Omara kilka godzin, kiedy temu przedłużało się spotkanie z szefem. Nie miał jak zadzwonić, bo telefon zostawił w domu. Marta piła kolejną kawę w swojej ulubionej kawiarni, ale kiedy zbliżała się północ, a męża wciąż nie było, zaczęła się martwić. Zaczepki przechodzących mężczyzn stawały się coraz mniej przyjazne. Kobieta sama na ulicy? O tej porze? Szarmuta!
– Jak mogłeś ją tak zostawić, przecież lepiej cię wychowałam – krzyczała na syna, a każdemu ze słów towarzyszył świst kuchennej ścierki, która lądowała na twarzy i ramionach Omara.
W końcu Marta zasłoniła męża. Dopiero wtedy teściowa ochłonęła.

– Co dał ci islam? – pytam. – Gdyby nie to, że jesteśmy małżeństwem na odległość, byłabym najszczęśliwszą osobą na świecie. Moja matka mówi: zostaw tego Araba, przecież on może cię w każdej chwili sprzedać. A ja od mojego męża i jego rodziny dostałam więcej dobroci niż od wszystkich Polaków razem wziętych.

Tytuł i ilustracje pochodzą od redakcji

Fragment książki Anny J. Dudek Poddaję się. Życie muzułmanek w Polsce, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2016

Wydanie: 2016, 29/2016

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy