Drugi liść do Ewy Likowskiej

Moja sympatia, redaktor Ewa Likowska (Boże, jakie ta dziewczyna ma nogi!), zwróciła się do mnie z surową admonicją, żebym się w końcu zdecydował pisać wyłącznie o niej albo o książkach. A nie o różnych tam Wenecjach, czy innych mecyjach. Cóż, piszę o tym, czym mam nadzieję zainteresować Czytelnika i co mnie samego obchodzi. O Ewie, nawet pomijając same nogi (ale kto by się ośmielił), zawsze mam coś do napisania. Z książkami już gorzej. Oczywiście, czytam dużo, właściwie bez przerwy, bo prawie definitywnie przestałem oglądać telewizję, która mnie po prostu nudzi. Ale książek też nie czytam wszystkich, jak leci, zwłaszcza tak zwanej literatury pięknej, bo się rozpaczliwie powtarza i w koło Macieju międli te same wątki. Co prawda miłość postępuje tak samo. Pamiętacie Państwo sonety Szekspira? Stoi tam jak byk:
Jak słońce stare jest i nowe w każde rano
Tak miłość wciąż powtarza co już powiedziano.
Po przekroczeniu sześćdziesiątki każda młoda kobieta jest piękna i rozumiemy Mefista mówiącego o Fauście: “Wnet ciebie zmysły jak pożar pożeną, każda kobieta zda ci się Heleną”. Najpiękniej zaś, chociaż z niejaką przesadą określił to wierszyk może prowansalski, a może kataloński, który znalazłem przed wiekami u Edwarda Porębowicza (uważaj, Ewo!):
Pośrodku morza z marmuru krużganki,
Pośród nich siedzi czterdziestu rejentów
Którzy spisują wdzięki mej kochanki.
Słowo “kochanka” zostało tu zapewne użyte nie w konkretnym sensie nowożytnym, ale raczej w staroświeckim, bo i przekład jest już stareńki, w rozumieniu “sympatia”, “ukochana” itp. Kto by zresztą dopuścił, żeby dziewczynę, na którą ma niejaki wpływ, oglądało i to bardzo dokładnie czterdziestu mężczyzn? Co prawda nasze obyczaje i to dopuszczają bez trudu. W latach swoich wędrówek kabaretowych Stefan Zach śpiewał, ja opowiadałem jakieś dowcipy i prowadziłem konferansjerkę, poznałem młode małżeństwo striptizerki z jakimś połykaczem ognia czy kimś takim. Otóż wszystko, na co się żalili, to była lodowata temperatura sali, bardzo nędznie opalanej. W knajpie, w której się produkowali, nie było nawet czterdziestu osób i z pewnością nie byli to rejenci.
Otóż Ewa miała mi za złe nie tylko to, że za rzadko piszę o książkach i o niej, ale i to, że kiedyś napisałem felieton o liściu. Ale to nie było o grabieniu liści, ale o liściu jako o symbolu niepowtarzalności i jedyności wszystkiego, co istnieje. Mógłbym także napisać o tym, że nie istnieją dwa takie same ziarnka piasku, z czego także by nie wynikało, że piszę po prostu o plaży. (Na której opala się moja żona razem z Ewą). Na tym liściu zbudowałem całą swoją filozofię i teorię istnienia świata.
A poza tym liść to taki literacki temat! Od starożytnego liścia oliwki czy lauru, przez średniowieczne akanty, po Lermontowa czy też ten “klon zielony”, który “liśćmi gra”. Każdy szanujący się autor (nie szanujący też) pisał o liściach. Bez liścia nie ma literatury! I to od Księgi Rodzaju poczynając, w której Adam i Ewa (no właśnie, znowu Ewa) użyli, jak wiadomo, liścia figowego. Bóg się wprawdzie bardzo na nich o to pogniewał, ale dlaczego Jurek Domański ma mi za to samo głowę obrywać? No i co, postawi Ciebie z mieczem ognistym albo z jaką miotłą, żeby mnie nie wpuścić do redakcji na Brzozowej? (Też, nawiasem mówiąc, nazwa liściasta).
Liście znajdzie się i u Platona, i u Eliota, i u Konopnickiej, i u Asnyka, u Kochanowskiego, i Tuwima, i u Gomułki, i u Clintona (cygaro to przecież zwinięte liście tytoniu). Cały świat, cała literatura, cała polityka na liściu stoi i liściem się zakrywa, tylko ja, biedneńki, mam tego tematu unikać, od liści z przerażeniem uciekać i to tego właśnie wymagają ode mnie moi Czytelnicy? A za co kara tak sroga? To i o gołąbkach nie wolno, które farsz owijają liściem kapusty i o dolmie, która czyni to samo z liściem winogronowym? O tempora, o mores! Nic tylko nogi Izoldy Morgan? Albo nogi słonia Trąbalskiego? Jak nie Jasieński, to Brzechwa albo inny taki?
Trudno, zaczynam od teraz. W tym felietonie było o literaturze? No pewnie, pół kopy nazwisk. A Ewa była? Była. I to nawet z liściem figowym. O!!!

Wydanie: 2000, 40/2000

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy