Duch sułtana nad Ankarą

Duch sułtana nad Ankarą

Walcząca o miano regionalnego lidera Turcja osłabia kontakty z USA

Obserwowana ostatnio postawa Turcji wzbudza skrajne komentarze, które często wskazują zupełnie nowy kierunek polityki zagranicznej Ankary. Geopolityczna emancypacja tego kraju trwa jednak od lat, a ostatnie posunięcia to efekt sprzyjających okoliczności.
Turcja jako geopolityczny pomost pomiędzy kulturami Zachodu i Wschodu od zawsze wzbudzała kontrowersje. Dla Europy zawsze pozostawała obca, kojarzona ze światem muzułmańskim i historyczną spuścizną po imperium osmańskim. Z kolei dla Wschodu Turcy od lat byli „synami marnotrawnymi” tamtejszej cywilizacji, którzy w imię nie do końca znanych w świecie arabskim wartości sprzymierzyli się z największymi mocarstwami świata zachodniego. Pozostając od roku 1952 członkiem NATO, a także zgłaszając aspiracje do członkostwa w Unii Europejskiej, Turcja wśród sąsiadów uchodziła za wtyczkę Waszyngtonu, co przekładało się na ogromną podejrzliwość i nieufność we wzajemnych relacjach. Sygnałem do działań nad zmianą międzynarodowego image’u był upadek żelaznej kurtyny, swoistymi zaś prekursorami nowego trendu politycznego Ankary stali się były prezydent i premier Turgut özal oraz późniejszy szef dyplomacji Ismail Cem. Zapoczątkowana przez nich przebudowa międzynarodowej pozycji Turcji spotkała się z entuzjazmem partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), która rządzi w kraju nieprzerwanie od 2002 r.

Wyjście spod skrzydeł Zachodu

Mimo zmian wprowadzanych przez AKP Turcja wciąż pozostawała jednym z najbardziej lojalnych sojuszników Stanów Zjednoczonych w tej części globu. Sytuacja zmieniła się diametralnie wraz z planami amerykańskiej inwazji na Irak w 2003 r. Decyzja ta spotkała się z ogromną krytyką nad Bosforem. Apogeum narastającego napięcia była decyzja tureckiego parlamentu, zakazująca użycia terytorium państwa do transportu sił amerykańskich i koalicyjnych do ataku na Irak. Niewątpliwie był to jeden z najważniejszych przełomów w turecko-zachodnich relacjach. Dbająca już wtedy o dobre kontakty z sąsiadami Turcja dała wyraźnie znać, że pozycja w regionie zaczyna być dla niej priorytetem, który jest nawet w stanie położyć na szali z dobrymi relacjami z USA i Europą.
Efekty agresji na Irak w znacznym stopniu zrujnowały regionalny układ geopolityczny, który wymagał rekonstrukcji. Stało się to zatem doskonałą okazją do kreowanej przez Ankarę polityki „strategicznej głębi”, która zakłada nadrzędną rolę Turcji na terenach obejmujących dawne imperium osmańskie. Z kolei przeciwstawienie się Stanom Zjednoczonym i zachodnim sojusznikom wydatnie umocniło prestiż Turcji w oczach arabskich sąsiadów. Co ważne, ochłodzenie relacji z Turcją można wpisać w kanon nowej strategii (bądź też jej braku) administracji Baracka Obamy, która zdecydowanie zmniejsza zainteresowanie Europą i dotychczasowymi sojusznikami. Osłabienie geopolitycznej pozycji Waszyngtonu, przy jednoczesnym wchodzeniu do gry kolejnych mocarstw, staje się doskonałą okazją do budowy świata wielopolarnego, którego Turcja chce być aktywnym uczestnikiem. Obustronnym relacjom nie służą z pewnością takie gesty jak uznanie przez amerykańską Izbę Reprezentantów (w lutym tego roku) wydarzeń związanych z rzezią Ormian w imperium osmańskim w 1915 r. za ludobójstwo. Kryzys w relacjach pomiędzy Turcją a USA nie jest jednak procesem niekontrolowanym. Ankara wyraźnie zdaje sobie sprawę, na ile względem Waszyngtonu może sobie pozwolić, co z kolei znakomicie umacnia jej wiarygodność w oczach państw regionu.

Samotność Dawida?

Walcząca o miano regionalnego lidera Turcja potrzebuje uwiarygodniania swojej mocarstwowej pozycji względem słabszych sąsiadów. Za przejaw takiego gestu, poza ochłodzeniem relacji z USA, można uznać również destrukcję bilateralnych stosunków z Izraelem. Jeszcze do niedawna Izrael pozostawał jednym z najbliższych współpracowników Turcji, która z kolei pozostawała jedynym muzułmańskim przyjacielem państwa żydowskiego. Gdy weźmie się pod uwagę specyficzny charakter interesów amerykańskich i izraelskich, nie dziwi fakt, że wraz ze słabnięciem sojuszu turecko-amerykańskiego również relacje Ankary z Izraelem zaczęły się zmieniać. Swoistym punktem zwrotnym okazała się wyjątkowo negatywna (a nawet agresywna) reakcja Turcji na zbrojne działania Izraela w Strefie Gazy, na przełomie 2008 i 2009 r. Od tego momentu obustronne relacje są regularnie pogarszane i raz po raz wchodzą w stadia niebezpiecznych kryzysów (jak chociażby ubiegłoroczne odwołanie przez Turcję wspólnych manewrów wojskowych z Izraelem i państwami NATO, deklarowanie poparcia dla Hamasu czy zacieśnianie stosunków z Syrią).
W przypadku tego regionu nie można zapominać również o Iranie, którego atomowe ambicje skutecznie kształtują relacje państw nie tylko w regionie, lecz także na świecie. Nic więc dziwnego, że gdy w sierpniu 2008 r. do Ankary przybył prezydent Iranu Ahmadinedżad, witany przez tureckich polityków z przesadną aż sympatią, reakcje polityków izraelskich musiały odbić się na relacjach z Turcją. Swoistą czarą goryczy okazały się jednak ostatnie wydarzenia związane z atakiem izraelskich komandosów na konwój flotylli wolności z pomocą dla Palestyńczyków (podczas ataku zginęło dziewięciu obywateli Turcji). Zdarzenie to stało się wodą na młyn dla niemal wojennej retoryki tureckiego premiera Erdogana, który skutecznie kreuje się w świecie arabskim jako obrońca islamu. Oliwy do ognia paradoksalnie dolała również obustronna próba normalizacji stosunków, którą podczas tajnego spotkania w Szwajcarii podjęli izraelski minister handlu Beniamin Ben-Eliezer oraz szef tureckiej dyplomacji Ahmet Davutoglu. Spotkanie, do którego według strony izraelskiej w ogóle nie powinno dojść (sytuacja wywołała poważny kryzys polityczny w samym Izraelu), przez wielu komentatorów wskazywane jest jako ostateczny kopiec na turecko-izraelskich relacjach. Pojawiają się nawet głosy, że Izrael już się pogodził ze stratą muzułmańskiego sojusznika, rozglądając się za kolejnym (miejsce Turcji miałaby zająć geograficznie bliska Grecja). Twierdzenia te są z pewnością przedwczesne, a fakt, że w spotkaniu z przedstawicielem Izraela uczestniczył tak istotny polityk, jakim bez wątpienia pozostaje Ahmet Davutoglu, świadczy o tym, że w całej sytuacji więcej jest politycznej gry interesów niż faktycznych urazów.
Poza tym sumując korzyści płynące dla Turcji z poszczególnych układów geopolitycznych, należy stwierdzić, że jedynie zręczny balans pomiędzy trwałymi dotychczas związkami z Zachodem a relacjami regionalnymi jest w stanie przynieść Turcji wymierne korzyści zarówno polityczne, jak i gospodarcze. Ze względu na specyfikę regionu oraz nawarstwianie się w nim interesów światowych mocarstw, jednoczesne utrzymywanie dobrych relacji z dwoma stronami jest niemożliwe, co w przypadku Turcji pokazują lata wcześniejsze. Polityka zagraniczna Ankary odbywa się zatem wahadłowo, co wymaga niezwykłej dyplomatycznej intuicji i umiejętności.

Światowe mocarstwo?

Pretendująca do roli regionalnego lidera Turcja uznaje kwestię irańską jako jeden z priorytetowych punktów, mogących potwierdzić jej awans w międzynarodowej układance. Stąd jej mocne zaangażowanie się w mediację między Teheranem a Zachodem. Inicjatywa, którą tureccy politycy zaproponowali wraz z Brazylią (chodzi tu o kwestię wzbogacenia części irańskiego uranu w Turcji, co miałoby zapobiec kolejnym sankcjom wobec Iranu), skutecznie pokrzyżowała szyki Waszyngtonowi. Stany Zjednoczone zostały tym samym postawione pod ścianą – mając do wyboru albo niekorzystną z perspektywy swoich interesów propozycję, albo działanie jej na przekór, popierając dalsze sankcje i ryzykując tym samym dalsze pogorszenie relacji z Ankarą, a także z Brazylią. Granie kartą irańską przez tureckich polityków jest zatem wyraźnym potwierdzeniem ich ambicji umocnienia dominującej roli w regionie, ale również chęci wejścia do światowego klubu silnych i stania się tym samym istotnym filarem nowego, wielobiegunowego świata stosunków międzynarodowych. Ambicje te potwierdza również zwiększenie zaangażowania Turcji na pozostałych dwóch frontach polityki zagranicznej. Mowa tu o Bałkanach Zachodnich oraz Kaukazie, gdzie Ankara dąży do wytworzenia w percepcji tamtejszych państw roli skutecznego mediatora (czego przykładem może być zaangażowanie się w rozwiązanie konfliktu w Górskim Karabachu czy mediacja pomiędzy Serbią a Bośnią i Hercegowiną). Niezwykle ważnym aspektem funkcjonowania Turcji w środowisku międzynarodowym są jej wciąż aktualne starania o członkostwo w Unii Europejskiej. Proces ten trwa już wiele lat, w ostatnim zaś czasie został wyraźnie spowolniony przez Brukselę, w której rosną obawy przed aneksją tak silnego gospodarczo, politycznie i kulturowo kraju.

Świadoma emancypacja

Jak już wspomniano, wzrost znaczenia Turcji w środowisku międzynarodowym to proces trwający od wielu lat. Obecne sukcesy Ankary na tym polu to, z jednej strony, efekt niezwykłej skuteczności tamtejszej dyplomacji. W przeważającym stopniu jednak jest to wynik sprzyjającej dla koncepcji strategicznej głębi sytuacji międzynarodowej. Ważnym aspektem jest również ekonomia. Turecka gospodarka, która nieźle poradziła sobie ze światowym kryzysem, ma szansę odgrywać znaczącą rolę. Według niektórych komentatorów turecka infrastruktura gospodarcza w ciągu najbliższych 40 lat ma szansę stanąć u boku dziesięciu najefektywniejszych gospodarek świata. Dołączając do tego kwestię demograficzną (szacuje się, że do roku 2050 ludność Turcji może sięgnąć 100 mln), państwo to ma ogromny zasób narzędzi, które zręcznie wykorzystane mogą dać efekt w postaci silnej, liczącej się pozycji w światowej geopolityce.
Kwestia ta powinna być dokładnie przeanalizowana przez Unię Europejską. O ile sprawa członkostwa Turcji w europejskiej wspólnocie to rzecz szalenie ryzykowna, o tyle zręcznie skonstruowane specjalne partnerstwo proponowane przez Niemcy i Francję może być działaniem układającym dobre relacje z Ankarą. Niestety ponownie do głosu dochodzą niezdecydowanie i niespójność unijnej polityki zagranicznej, która zdaje się nie mieć umiejętności przewidywania możliwych scenariuszy w światowej czy regionalnej geopolityce. Ta krótkowzroczność połączona z brakiem elastyczności w stosunku do Ankary może się okazać niezwykle kosztowna dla Europy.

Autor jest ekspertem Europejskiego Centrum Analiz Geopolitycznych

Wydanie: 2010, 28/2010

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy