Duszno w Polskim Radiu…

Duszno w Polskim Radiu…

Audytorium radia publicznego, zwłaszcza Jedynki, kurczy się w tempie porażającym

Wtorek, 12 czerwca, godz. 6.15, prowadzący „Sygnały dnia” Kacper Kaliszewski do Wiesława Molaka: „Duszno jest w Warszawie. Czujesz to?”. Mimowolna, wyjątkowo jednak trafna diagnoza ogólnego klimatu społecznego i atmosfery w Polskim Radiu.
(W)skazani zostali wyrzuceni. Związki zawodowe spacyfikowano, a nieliczne, choć chwalebne protesty skończą się w sądach pracy przy gasnącym zainteresowaniu mediów i opinii publicznej.
Na ich miejsce przychodzą młodzi, w tym absolwenci szkoły o. Rydzyka, dla których tradycja Polskiego Radia ogranicza się do tyleż efektownych, co eleganckich wypowiedzi Jerzego Targalskiego o złogach gomułkowsko-gierkowskich i starych babach. Na stronach internetowych Polskiego Radia znajdą bowiem jedynie okruchy jego historii, bez podstawowych informacji o budowie radia publicznego po 1989 r.
W atmosferze ostrego konfliktu z prezesem Targalskim rozstał się z radiem szef IAR, a jego stanowisko do tej pory nie jest obsadzone.
Jak przewidywałem, prezes Targalski zachował swoje stanowisko, bo rada nadzorcza, działając na zlecenie władz partii kierowniczej, rozmyła jego odpowiedzialność, a nawet skruszona, zgodnie z najlepszymi tradycjami, złożyła samokrytykę. Wycofała się też praktycznie z zarzutów radiowa Komisja Etyki, gdy jej przewodnicząca, stosując znaną frazeologię „Walki Młodych” z marca ’68, stwierdziła na łamach „Rzeczpospolitej” („Koniec świata nietykalnych”, 21 maja 2007 r.), że może i prezes Targalski

obniżył standardy zachowań,

ale przecież to człowiek ogromnych zasług i standardy demokratyczne zachowuje. Natomiast za całe zło w Polskim Radiu odpowiedzialni są nietykalni z poprzedniego kierownictwa Polskiego Radia. Rozumiem, że miała na myśli również siebie, jako że pełniła w Polskim Radiu w Programie III wiele istotnych funkcji kierowniczych, w tym przewodniczącej rady programowej, wicedyrektora Programu I oraz szefowej Studia Reportażu i Dokumentu. Okazuje się, że modna obecnie w niektórych środowiskach amnezja dotyka również ludzi uczciwych i szlachetnych. Takie czasy…
Audytorium radia publicznego, zwłaszcza Jedynki (marzec-maj 2007 r. – historyczny rekord, 12%) kurczy się w tempie porażającym, a propozycje odwrócenia fatalnego biegu rzeczy np. poprzez zmianę głosów w Programie I, zgłaszane przez tych, którzy uczestniczyli w wyrzucaniu kolegów, przypominają znaną anegdotę o Stalinie i Rokossowskim. (Pikanterii dodaje fakt, że nie ma już w radiu ani tego, który wskazywał ludzi do wyrzucenia, a potem narzekał, że nowe głosy Jedynki są jednak gorsze od tych, którzy odeszli, ani i tego, który mu zarzucał, że płacze nad mlekiem, które sam rozlał). Jeżeli dodać do tego, że nowy dyrektor Jedynki, po nagłym zdymisjonowaniu przez Zarząd PR Marcina Wolskiego, już na wejściu

pozbył się „gwiazd” TVP

i red. Sakiewicza przeprowadzających w „Sygnałach dnia” główne rozmowy polityczne (skądinąd doskonały przykład dziennikarskiego antywzoru), stało się oczywiste, że pożeranie własnych dzieci jako efekt rewolucji rozpoczęło się od Polskiego Radia.
Polskie Radio odwróciło się od Europy i traci wysoką pozycję w Europejskiej Unii Radiowo-Telewizyjnej. Dość powiedzieć, że jego przedstawiciela w prestiżowej, jednej z najważniejszych struktur EBU – Komisji Radiowej zastąpił reprezentant Radia Rumuńskiego.
Polskie Radio w dalszym ciągu nie ma klarownej strategii rozwoju. Doświadczenia bardziej rozwiniętych radiofonii europejskich dowodzą, że to, co związane jest z Radiem 2.0, a więc radio w sieci, podcasting i systemy hybrydowe, długo jeszcze nie zastąpi programów radia naziemnego, analogowego, ale przede wszystkim cyfrowego. To zaś oznacza, że warto ciągle rozwijać i formatować programy konwencjonalne z tzw. linearną ramówką.
A w tej sprawie zarząd porusza się od ściany do ściany. W Jedynce oprócz wspomnianego już przegnania z „Sygnałów dnia” przeprowadzających rozmowy polityczne i dodania do jednego prowadzącego drugiego nie zmieniło się nic. Może tylko tyle, że dominują na antenie Jedynki głosy niespełniające podstawowych wymagań emisyjnych i… intelektualnych.
Pojawiła się też propozycja uruchomienia w miejsce młodzieżowego Radia Bis nie kanału informacyjnego, jak planowano jeszcze kilka tygodni temu, lecz stacji „skierowanej do ludzi młodych”. Tyle że, jak to sformułował Krzysztof Czabański, „pod nieco zmienionym i unowocześnionym tytułem”. Teraz przynajmniej wiadomo, że Jacek Sobala został dyrektorem Jedynki w nagrodę za to, że nie radził sobie z Radiem Bis. Ale wszystko to razem doprawdy trudno zrozumieć.
Jednym jasnym punktem tej ponurej sytuacji jest Trójka, która jednak, jak się wydaje, osiągnęła plateau swojego audytorium, a możliwości wzrostu ma ograniczone ze względu na przesunięcie formatowe o jakieś 20-30 lat wstecz.
Drugim jest tzw. alokacja częstotliwości, co w rezultacie ogromnie

wzmocniło możliwości nadawcze

Programu I. Czy to pomoże Jedynce? Zobaczymy za trzy, cztery miesiące…
To wszystko, co się dzieje w mediach publicznych i wokół nich (pogłoski o odwołaniu Andrzeja Urbańskiego), uświadamia, że problemy funkcjonowania w Polsce tej szczególnej kategorii nadawców – ich usytuowania prawnego, tożsamości programowej, organizacji, zarządzania i finansowania – są ciągle nierozwiązane i wymagają pilnych działań. Przynajmniej na poziomie jedynie teraz możliwych: prac koncepcyjnych. I to z myślą o przyszłości – przede wszystkim w sferze ustawodawczej, ale również w celu określenia „dobrych praktyk”.
Model mediów publicznych, który przeważa obecnie w Europie Środkowo-Wschodniej, nawiązuje do modelu publicznych mediów, przyjętego w Europie Zachodniej. Tylko że u nas, podobnie jak w innych krajach naszego regionu, media publiczne działają w warunkach silnie zakorzenionej tradycyjnej filozofii związanej z kulturą postautorytarną. Wielu badaczy mediów uważa, że łączy się ona z rozprzestrzenianiem się w Europie Środkowo-Wschodniej zjawiska italianizacji, przypominając model włoskich mediów elektronicznych w latach 80. Charakteryzowały go, przypomnę:
* silna kontrola państwa nad mediami,
* bliskie więzi kierownictw mediów z elitami politycznymi,
* brak skonsolidowanych i powszechnie podzielanych norm etycznych dziennikarzy.
Naszej sytuacji bliższy jest chyba jednak model mediów francuskich z lat 60., kiedy to radio i telewizja były całkowicie podporządkowane interesom politycznym prezydenta, jego rządu i partii. Rząd ingerował w istotne aspekty działania radia i telewizji. Celem tych ingerencji było tworzenie takiego programu mediów państwowych, zwłaszcza w dziedzinie informacji i publicystyki, który miał służyć prezydentowi i zwalczać jego oponentów, tak daleko, jak to tylko możliwe.
Obecnie w Polsce media niedawno jeszcze publiczne są nadzorowane przez organy, które bezpośrednio lub pośrednio, lecz zawsze dla uzyskania politycznego efektu, są zależne od rządu. Rady nadzorcze i zarządy spółek państwowych radia i telewizji są wykorzystywane przez rząd, partię rządzącą i – w dużo mniejszym stopniu – koalicjantów jako miękkie pasy transmisyjne do wywierania permanentnego lub okazjonalnego, w sposób widoczny lub niewidoczny, wpływu na program mediów publicznych i kadrę kierowniczą.
Nie wiem, czy taką sytuację miał na myśli Jarosław Kaczyński, gdy u progu swoich rządów mówił

o zniewoleniu polskich mediów.

W każdym razie swoją polityką personalną (patrz: krótka kariera Bronisława Wildsteina, mianowanie następcy, zachowanie stanowiska przez Targalskiego) podkreśla ścisłe więzy mediów publicznych z władzą i polityką.
Polską praktykę funkcjonowania mediów publicznych można zatem usytuować w tzw. łacińskim (w odróżnieniu od anglosaskiego) modelu mediów publicznych, zakładającym państwowy protekcjonizm i większą kontrolę państwa. (Gdzież te projekty uspołecznienia mediów!?).
Co więcej, w krajach, gdzie istnieje taki model (Francja, Włochy, Hiszpania), niewystarczające finansowanie nadawców publicznych owocuje koniecznością konkurowania z nadawcami komercyjnymi, co niestety mediom publicznym na dobre nie wychodzi. Nie te tradycje, nie ten sposób zarządzania, nie ta oferta programowa, nie ta logika działania.
Uwikłanie mediów publicznych w politykę widoczne było już niemal nazajutrz po zwycięstwie wyborczym PiS i utworzeniu koalicji – w procesie wyłaniania Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Stosowana dotąd praktyka uwzględniała obecność w składzie organu regulacyjnego mediów przedstawicieli opozycji. Skład i w związku z tym barwy polityczne zmieniały się w miarę rotacji członków KRRiTV. „Ustawa o przekształceniach i zmianach w podziale zadań i kompetencji organów państwowych w sprawach łączności, radiofonii i telewizji” z grudnia 2005 r. pogrzebała te zasady i złamała dobre obyczaje. Mieliśmy do czynienia z jawnym zawłaszczeniem politycznym konstytucyjnie związanego organu regulacyjnego. Jednoznacznie wskazuje na to opublikowany kilkanaście dni temu pierwszy raport reaktywowanego Konwersatorium Doświadczenie i Przyszłość pn. „Uwagi o stanie demokracji w Polsce”.
Mam nadzieję, że jeden z następnych raportów DiP podejmie też kwestie usytuowania i funkcjonowania w Polsce mediów publicznych. Trwa bowiem, podobnie jak w przypadku Polskiego Radia w 1935 r. po śmierci Marszałka, proces upaństwowienia mediów publicznych. Przejawia się to przede wszystkim w praktycznym zakwestionowaniu autonomii nadawców publicznych wobec władzy politycznej. Tymczasem wiele dokumentów unijnych, w tym rekomendacja Komitetu Ministrów Rady Europy R (96)10, stwierdza, że członkowie organów kierowniczych w mediach publicznych „nie powinni otrzymywać ani wykonywać mandatu czy instrukcji” ciał zewnętrznych, którym prawo niezależności nadawców publicznych nie daje kompetencji do wydawania takich instrukcji. Co więcej, aparat państwa, administracja rządowa i partie powinny zgodzić się, by media pozostały poza przestrzenią walki politycznej, a jeżeli tak się nie stanie, obywatele winni różnego typu ingerencje potępiać i karać za to polityków.
Co więcej, warunkiem zdolności nadawcy do właściwego funkcjonowania powinna być niezależność kadry kierowniczej, wydawców i dziennikarzy wyrażająca się niezaangażowaniem i bezstronnością w relacjach z osobami i instytucjami życia publicznego, oparciem działalności na kryteriach merytorycznych i podporządkowaniem się interesom publicznym. Towarzyszyć więc temu powinien etos służby publicznej.
Niestety, oddalamy się od tych wymagań…

Autor jest profesorem, kierownikiem Katedry Teorii i Praktyki Radia Instytutu Socjologii KUL

 

Wydanie: 2007, 25/2007

Kategorie: Media

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy