Duszy polskiej stan nienadzwyczajny

Duszy polskiej stan nienadzwyczajny

W czasach kryzysów okazuje się, jacy naprawdę jesteśmy. Kryzys na białoruskiej granicy, stan wyjątkowy, jego przedłużenie i tocząca się wokół tego debata są dla nas trudnym egzaminem. Jest nim w szczególności nasza postawa wobec nieszczęsnych uchodźców, oszukanych przez Łukaszenkę i wypchniętych na polską granicę. O postawach rządzących nie mówię. Obrzydliwa konferencja prasowa konstytucyjnych ministrów, z których jeden jest głupcem, drugi psychopatą, a obaj są ksenofobami, nie zasługuje nawet na omówienie. Jako obywatelowi tego państwa jest mi za tych ministrów po prostu wstyd.

Kiedy zastraszone, sponiewierane dzieci Straż Graniczna „zgodnie z procedurami” (nawiasem mówiąc, też nieprawda, bo wbrew obowiązującym procedurom) odprowadzała do lasu, pan prezydent z małżonką, też w lesie, karmili, ale nie głodne dzieci, tylko jelonki, co – jak pokazała rządowa TVP – sprawiało prezydenckiej parze widoczną przyjemność. Najwyraźniej do Pałacu Prezydenckiego, pod żyrandole, dotarła wiadomość, że kogoś w lesie trzeba nakarmić, i pani prezydentowa myślała, że zwierzynę płową. Obrzydliwość! Nawet komentować to trudno!

PiS znakomicie opanowało sztukę budzenia społecznych lęków i późniejszego nimi administrowania. Opanowało też do perfekcji sztukę budzenia najciemniejszych stron polskiej duszy, upiorów ksenofobii, nacjonalizmu, antysemityzmu. Umie przymilać się do „ciemnego ludu”, którym w gruncie rzeczy gardzi (pamiętne „spieprzaj, dziadu!”), wychwalać jego wady i braki, udawać, że widzi w nim cnoty i zalety. Potrafi rozbudzać najtandetniejszą formę patriotyzmu, ograniczonego do pustej manifestacji i ryczenia niby-patriotycznych haseł, dowartościowywania swoich wad i utwierdzania przekonania o rzekomej wyższości nad innymi. Wyższości tym chętniej i głośniej manifestowanej, im kompleks niższości jest silniejszy. Wszystko to najczęściej sprowadza się do pogardy dla obcych („czarnuchów, „ciapatych”, „żydów”) czy innych („pedałów”, „lesb”). Źródłem nieustannej frustracji narodowej zdaje się także to, że „prawdziwy Polak” gardzi Wschodem, a podświadomie czuje, że do tego Wschodu sam kulturowo i duchowo należy, więc wychodzi na to, że gardzi sam sobą. Jak tu się nie frustrować? Jak tej nagromadzonej frustracji nie wyładować? Na kim? Na słabszym, na tym, kto pod ręką.

Oczywiście Łukaszenka prowadzi z nami i całą Unią Europejską swoistą wojnę. Przywozi i podrzuca nam uchodźców. Robi to nie z szaleństwa, ale w konkretnym celu. Sankcje nałożone na jego reżim przez Zachód są dotkliwe. Zachód nie chce z nim rozmawiać i, szczerze mówiąc, nie musiał, nie bardzo miał o czym. Białoruś Zachodowi do niczego nie jest potrzebna. Łukaszenka jednak chce coś z Zachodem ugrać. Chce poluzowania sankcji. Operacja z uchodźcami w jego zamyśle ma zmusić Zachód do rozmów i dobicia targu. Poluzujcie albo najlepiej znieście sankcje, to ja przestanę wam podsyłać uchodźców. To nic nowego. Taką kartę przetargową w rozmowach z Zachodem wymyślił nie kto inny jak idol PiS Erdoğan. I dobrze na tym wyszedł. Łukaszenka chciałby uzyskać podobny efekt. Chodzi mu o sankcje nałożone przez Unię Europejską, nie przez samą Polskę. Rozwiązanie problemu granicy wymaga więc solidarnego działania całej Unii. Tymczasem my, skłóceni z całą Unią (poza Węgrami), obrażeni na USA, jesteśmy w tej hybrydowej wojnie samotni. Miotamy się, robiąc coraz więcej głupstw, coraz częściej łamiąc prawo europejskie i nasze własne. Łamiąc elementarne prawa człowieka biednych, oszukanych przez Białoruś ludzi.

Nie wiem, jak czują się funkcjonariusze Straży Granicznej odprowadzający małe dzieci do lasu. Szczerze im współczuję. Jak zawsze w takiej sytuacji bywa, niektórzy zapewne przeżywają konflikt sumienia, część będzie go później topić w wódce. Część ulegnie demoralizacji, uodporni się na widok ludzkiej krzywdy i cierpienia, a nawet nie będzie miała problemu z ich zadawaniem. Ich też mi żal. „Inni szatani byli tam czynni, O! rękę karaj, nie ślepy miecz!”, śpiewano w „Chorale”.

Opozycja niby protestuje, ale – może poza Lewicą – nie za mocno, bo widzi, że elektoratowi podoba się „twarda obrona polskiej granicy”. Kościół milczy. Biskupi mają inne problemy, dużo ważniejsze niż budzenie chrześcijańskich postaw swoich owieczek. Środowiska akademickie i prawnicze protestują słabo i cichutko. Protestują też intelektualiści, śląc list do premiera. Pisowski intelektualista prof. Legutko widzi w tym narodową zdradę. „Z książek mądry, z głowy głupi”, mawiali – jakby o nim – Rzymianie.

Ludność miejscowa jest podzielona. Jedni starają się zabłąkanym, głodnym, przemarzniętym uchodźcom pomóc, drudzy polują na nich po lasach, by wydawać ich w ręce Straży Granicznej. Być może jak kiedyś ich przodkowie polowali na ukrywających się Żydów… Nie brakuje jednak naprawdę heroicznych postaw wolontariuszy, działających spontanicznie lub w ramach organizacji pozarządowych.

Mamy zarówno współczesnych sprawiedliwych wśród narodów świata, jak i odpowiedniki niegdysiejszych szmalcowników. Taka jest dzisiaj Polska i taki nienadzwyczajny stan duszy polskiej. Ale takich Polaków wychowaliśmy. Do roku 2015, kiedy PiS sięgnęło po władzę, mieliśmy 25 lat. Czy nie zmarnowaliśmy tego czasu? Czy ktoś czuje się za to odpowiedzialny?


PS Propaganda rządowa donosi, że koczującym na granicy w Usnarzu strona białoruska dostarcza drewno na opał i żywność. Jeśli ministrowie Błaszczak z Kamińskim zdecydują się przez kilka tygodni spać na gołej ziemi w lesie, na kilkudziesięciu metrach kwadratowych, zobowiązuję się osobiście podrzucać im drewno na ognisko i racje żywnościowe. Nawet dorzucę śpiewniki patriotyczne.


j.widacki@tygodnikprzeglad.pl

Wydanie: 2021, 42/2021

Kategorie: Felietony, Jan Widacki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy