Dworak – dziecko szczęścia

Dworak – dziecko szczęścia

Mamy do czynienia z wyraźną próbą przechwycenia telewizji przez ludzi bardzo miernej klasy

Andrzej Celiński, wiceprzewodniczący SdPl

– Zadowolony jest pan z telewizji Dworaka? Miało tak być?
– Znowu popisałem się naiwnością. Witałem przyjście Jana Dworaka do TVP prawdziwą, demonstrowaną na zewnątrz radością.
– Dlaczego?
– Jesteśmy 13-14 lat od momentu, kiedy poważnie zaczęto w środowiskach medialnych i politycznych rozmawiać o publicznym charakterze polskiego radia i telewizji. Do tych środowisk wreszcie zaczęło docierać, że nie opłaca się próbować robić z telewizji medium podporządkowanego jednej opcji czy też jednemu środowisku politycznemu. Że zawłaszczanie telewizji, z nazwy publicznej, jest ułomne, także z punktu widzenia wartości tego medium, jego rynkowej pozycji.
– Widza można oszukać raz…
– W telewizji publicznej po najlepszym dla niej czasie rządów Janusza Zaorskiego był Wiesław Walendziak, kiedy to, co miało być publiczne, stało się narzędziem budowania partii konserwatywnej. Nawiasem mówiąc, dalej ten ślad prowadził do Telewizji Puls, powstałej za publiczne pieniądze wydarte w swoiście złodziejski sposób spółkom, w których rządził skarb państwa, czyli znów czynnik na wskroś partyjny. Utopiono tam pieniądze dwóch spółek skarbu państwa, KGHM i PZU, i Orlenu też kontrolowanego przez rząd. Co warte zauważenia, w tej telewizji nie było śladu tych wielkich pieniędzy, jej wyposażenie i jakość programów nie zdradzały obecności tak wielkich pieniędzy. Można więc przypuszczać, że zostały gdzieś wyprowadzone. Może ktoś powinien to zbadać, m.in. przepływ tych pieniędzy, np. do organizacji zajmujących się reklamą. Może warto też byłoby porównać płace zarządu tamtej telewizji i telewizji publicznej, a także dwóch obecnych na rynku telewizji prywatnych o skali i jakości niedającej się porównać z paździerzowym Pulsem. Może warto zająć się zwłaszcza kwestią reklam i transferów pomiędzy telewizją a spółkami zarabiającymi na reklamie. Ale wracając do telewizji Walendziaka – pokazało się tam sporo młodzieży, prawda, że ideologicznie oznaczonej, ale zdolnej, interesującej, ciekawej świata, ona dodała smaku tej telewizji.
– A potem to popłynęło.
– Potem przyszedł okres, jeśli chodzi o informację, telewizji zielono-czerwonej. A teraz jest Jan Dworak.
– Kim jest Jan Dworak?
– Kiedy Komitetem ds. Radia i Telewizji kierował Andrzej Drawicz, przypomnę, z nominacji premiera Tadeusza Mazowieckiego, jego wiceprezesem odpowiedzialnym za telewizję był Jan Dworak. On, tak naprawdę, był już wtedy szykowany, w naszym środowisku, na pierwszego prezesa telewizji publicznej.
– Ale Lech Wałęsa wygrał wybory…
– Wtedy haniebnie zachowała się „Solidarność” Radiokomitetu, napuszczając Wałęsę na Drawicza. Myślę, że panie z tamtej „Solidarności”, które to robiły, w tej sprawie nie powinny mieć czystego sumienia. Z telewizji odszedł więc Andrzej Drawicz, a wraz z nim, lojalnie, Jan Dworak.
– A teraz wrócił.
– On przeżył jedną z lepszych sytuacji, jaką może przeżyć mężczyzna w naszym kraju. Spójrzmy: człowiek o jakiejś wartości, jakimś profilu, pozycji zawodowej jest bliski uzyskania narzędzia realizowania misji swego życia. Mówię o czasie Drawicza. I to mu się zabiera. Ale on sobie w życiu radzi, a przy tym jest w pobliżu, myśli o swojej misji, nabiera doświadczenia, ma odniesienia. Nagle, po latach, dostaje tę szansę! Jest do tego wyzwania przygotowany, nie gryzie go gorycz, bo parę rzeczy w życiu mu się powiodło, ma ileś spraw przemyślanych. Dużo gorzej jest, gdy człowiek ma misję, a nigdy tego nie spróbował, jeszcze się nie sparzył. Tak jak ja, gdy zostawałem ministrem kultury. Dziś działałbym zupełnie inaczej, aczkolwiek dokładnie realizowałbym ten sam program. Byłbym pewniejszy siebie, ale bardziej koncyliacyjny… Myślę więc, że Dworak to dziecko szczęścia. Który mężczyzna w Polsce ma możliwość realizowania swojej misji?
– Ale co z tego będą mieli widzowie?
– Początkowo wydawało mi się, że nominacja Dworaka, jeśli chodzi o budowanie telewizji publicznej, to szczęśliwy wybór. Najlepszy z możliwych. Dałem zresztą temu wyraz. Wbrew swojemu obecnemu środowisku. Dlatego że w moim środowisku Dworak jest albo obcy, albo nieznany. Tymczasem stała się rzecz po prostu okropna…
– Wyszło inaczej, niż miało być.
– Już nawet nie o to chodzi, że mamy do czynienia z wyraźną próbą, poprzez zapowiedzi kadrowe, przechwycenia tego medium. Jest to robione, i to trzeba od razu powiedzieć prosto w oczy, bez niepotrzebnej kurtuazji, przez ludzi bardzo miernej klasy. Bo jeżeli, przepraszam, pani Dorota Warakomska zaczyna pouczać, jak się robi programy informacyjne, jest ostatnią osobą, która powinna to robić, dlatego że za jej kadencji „Panorama” straciła blask, który wcześniej miała. Proszę przypomnieć sobie „Panoramę” Czubówny! I te mętne tłumaczenia, jak to cierpiała za Kwiatkowskiego! Nawiasem mówiąc, w „Gazecie Wyborczej”, która też prowadzi tu jakieś swoje gry, niemające nic wspólnego z rzetelnym informowaniem publiczności, raczej chyba z pobudek towarzyskich aniżeli w imię jakieś racji. My często oburzamy się na to, że jacyś ludzie – dotyczy to najczęściej reprezentantów PSL i Samoobrony – o których wiadomo, że są nieprzygotowani do rozmaitych ról, uzyskują bardzo wysokie pozycje publiczne w państwie, gdzie ich osobowość, wiedza nie budują tych pozycji, tylko je obniżają. Odbierają im wartość. No i proszę – spójrzmy teraz na TVP!
– Patrzymy i widzimy Macieja Grzywaczewskiego w fotelu Sławomira Zielińskiego.
– Jest odwrotnie, niż miało być. Miały być konkursy – nie ma konkursów. Ludzie, którzy jedli z ręki Kwiatkowskiemu, zostają. Ludzie, którzy zachowali niezależność, odchodzą. Wszystko jest źle. I na dodatek na poziomie Telewizji Piaseczno (zmyślam, nie wiem, czy taka jest), a nie na poziomie oczekiwanym od okrętu flagowego polskich mediów. Jeżeli szef Jedynki godzinami mówi do rozmaitych mediów głupstwa, a nic nie robi – trudno wyobrazić sobie coś głupszego, bardziej nieprofesjonalnego, bardziej infantylnego, jeśli idzie o zarządzanie wielką, wpływową, narodową instytucją. Król Maciuś przynajmniej miał dobre intencje! W normalnej sytuacji przygotowuje się plan i wdraża się go w życie. I wtedy tłumaczy się publiczności, na czym on polega, jaki jest cel, jakie środki, kiedy efekty. Nie o to chodzi, że są rozmaite poglądy, bo one mogą być różne. Chodzi o to, że są poniżej poziomu. Że nie mają wymiaru. W cywilizowanym świecie obowiązuje zasada dobrych praktyk organizacyjnych. Ale nie w TVP. Osobą odpowiedzialną za Biuro Reklamy w TVP został Piotr Gaweł, osoba osadzona w środowisku firm reklamowych. Niczego zdrożnego nie zarzucając, każdy, kto trochę myśli, musi uznać tę sytuację po prostu za taką, jaka nie mogła się zdarzyć. Nie do pomyślenia w normalnym kraju, zwłaszcza po doświadczeniach Telewizji Puls, której pieniądze się rozpłynęły, a nie były pieniędzmi prywatnymi. Nie mówię, że pan Gaweł coś pod stołem bierze czy nie bierze – nie w tym rzecz. Po prostu pewnych rzeczy się nie robi. Przypomnę, że podstawowy zarzut wobec ekipy SLD, trafnie postawiony, był taki, że zawłaszczała własne państwo. Tu mamy dokładnie to samo. Tyle że szybciej, głębiej i na gorszym poziomie.
– Idea zawłaszczania jest ponadpartyjna.
– Powiedziałem w Sejmie Janowi Dworakowi – podczas posiedzenia Komisji Kultury i Środków Masowego Przekazu – ja was dopadnę. Poczekam pięć lat, nieraz trzeba czekać.
– Skąd te emocje?
– Ależ to proste: zawsze w SLD walczyłem z zawłaszczaniem państwa. To jak ja teraz mogę spojrzeć swoim byłym kolegom w oczy? Kiedy właśnie dzieje się to, co się dzieje? Okazuje się, że oni mieli rację. Że bierze się, co się da wziąć. To jest przecież koszmarne! Trzy lata temu wierzyłem, że SLD po swoich traumatycznych doświadczeniach nie będzie brał, co popadnie, bo się należy, bo władza zawsze bierze, co pod ręką. Pudło! Wydawało mi się, że Jan Dworak i jego ekipa, pamiętając, jak się kończy takie branie – przypomnę AWS, przypomnę SLD – w tej sprawie podejmą wreszcie próbę budowy rzeczywiście publicznego charakteru telewizji polskiej.
– Jak powinna, pańskim zdaniem, wyglądać TVP?
– Istotą telewizji publicznej jest określenie jej misji. Założenie, że misja nie jest dodatkiem, lecz jądrem, celem, przyczyną. Że jest to dowartościowanie życia publicznego w Polsce poprzez pluralistyczny przekaz treści informacji, ale także poprzez debatę publiczną w rozmaitych przestrzeniach oraz treści kultury. Pamiętać oczywiście trzeba, że jeśli w telewizji publicznej realizuje się misję, musi być ona oglądana. Że na to trzeba mieć pieniądze, że musi to być ten poziom przekazu, który optymalizuje wartość i szerokość publiczności. Nie jest sztuką mieć wyrafinowany przekaz, który będzie oglądało 50 tys. ludzi. Ale zysk nie może być w TVP określony jako cel. Jest on narzędziem realizowania misji. To fundament myślenia o telewizji publicznej.
– Jan Rokita uważa, że problem telewizji publicznej najłatwiej rozwiązać w ten sposób, że ją się sprywatyzuje. A później Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, mając pieniądze z abonamentu, będzie kupowała od stacji prywatnych czas na emisję programów misyjnych.
– Z Janem Rokitą się nie zgadzam. Chociaż jego środowisko udowadnia na dzień dobry, że nie może być telewizji publicznej, bo wszystko, co publiczne, jest partyjne. Więc nie dziwię się, że on wyciąga takie wnioski. Ale wierzę, że może być inaczej. Cokolwiek byśmy powiedzieli, Polska roku 2004 jest o wiele lepsza niż Polska roku na przykład 1960 czy 1986. W długich okresach widać, że Polska jest coraz lepsza. Wierzę więc, że można zbudować sprawne państwo ze sprawną administracją i apolityczną służbą publiczną. I że telewizja polska może być telewizją publiczną. Nie kapituluję, tak jak oni kapitulują. Chyba że on dobrze wie, że Dworak tam jest po to, by sprywatyzować telewizję. Albo jest tak, że oni rzeczywiście świadomie niszczą telewizję, aby wzmocnić kapitał prywatny na rynku medialnym.
– Mocne słowa…
– Ja to pytanie mogę postawić niedemagogicznie, tak samo jak mam prawo zapytać poprzedni zarząd, dlaczego z TVP wyrzucono najlepszych korespondentów zagranicznych. To była przecież największa przewaga programów informacyjnych TVP – jakość i sieć korespondentów zagranicznych. I ich wyrzucono jednego po drugim. Dlaczego to zrobili? Czy chcieli wzmocnić konkurencję? Czy też był to niezamierzony efekt uzyskiwania innych celów aniżeli te, które budują wielkość TVP?
– Co dalej będzie z TVP? Jak to się rozwinie?
– Nie wiem. Ale rada nadzorcza ma o czym myśleć.
– Ona walczy z „układem Kwiatkowskiego”.
– Z pewnością to nie jest walka z „układem Kwiatkowskiego”. To jakiś nonsens. Każdy, kto wie coś o TVP, widzi, że pupile Kwiatkowskiego są nagradzani, a ludzie, którzy próbowali się opierać, wyrzucani. Lizusy – swoi, ludzie z charakterem – won. I tyle. Klęską Jana Dworaka jest to, że nie ma koncepcji telewizji, przynajmniej jej nie pokazuje. Nie ma ludzi, którzy potrafiliby dać jej nową jakość, dowartościować. Klęską telewizji Kwiatkowskiego i SLD w tym zakresie jest z kolei to, że mieliśmy w naszym programie użycie telewizji jako wehikułu edukacyjnego, pozwalającego przełamać bariery w dostępie do wiedzy, do kultury. Wystarczyło tylko skojarzyć TVP z Internetem i z platformą cyfrową. Dzięki temu można było uzyskać interakcyjność przekazu między uczniem a centrum edukacyjnym. Można było dotrzeć do każdego dziecka. Tego programu nie zrealizowaliśmy…
– I ten program wciąż lewica ma, ale nie ma już wpływu na to, co się dzieje w telewizji. Dziękuję za rozmowę.

 

Wydanie: 2004, 35/2004

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy