Dzieci z Bajki

Dzieci z Bajki

Za lasem, na obrzeżach Warszawy jest miasto w mieście – Bajka, dom samotnej matki z dziećmi. Bajka tylko z nazwy

Zimą jest jeszcze ciemno, gdy wydreptują ścieżki do szkoły przez las. „Markotowskie” dzieci nie boją się tutejszych dzików, jakby co, położą się na ziemi. Bardziej boją się pijanych ojców i śmiechu dzieci z zewnątrz, które nazywają „te z blokowisk”. Agnieszka zacina się w czytaniu, Kamil ucieka ze szkoły, a do Karola nauczyciel znów syknął: „markotowski dzieciak”. Matka zrobiła z tego powodu taką burdę, że w zeszłym roku nie zdał. 14-letni Karol już wie, że dla niego wskoczyć w życiu wyżej, to skończyć szkołę gastronomiczną. Już podgląda, jak matka gotuje.
„Na zewnątrz” mają łatkę: bez domu, gorsze, biedne, brudne. Jest w nich jakaś mądrość życiowa, inna niż u tych z mamusią, tatusiem i obiadem o 14. Szybciej uczą się dorosłych zadań, np. zasłonić się przed pięścią albo przeczekać na ulicy, aż ojciec zaśnie. Jedne już pouczają swoje naiwne matki, drugie dorastają w ośrodkach w poczuciu, że im się należy.
Na obrzeżach Warszawy, dokąd prowadzi śliska droga wśród lasu, dziewięć długich baraków, które dawniej były hotelami robotniczymi Hydrobudowy, tworzy miasteczko. Żyje tu 114 kobiet i 227 dzieci. To należąca do Markotu Bajka, dom samotnej matki z dziećmi. Bajka tylko z nazwy.

Bóg mnie zrobił na próbę

Na podwórku przed niskim budynkiem biega bez celu gromada młodszych dzieci, obok mężczyźni o podobnych do siebie twarzach sprzątają gruz. Po drugiej stronie, w sieni innego niskiego domu mężczyzna kładzie na kartce papieru dużą rękę, którą mała dziewczynka, jeszcze w piżamie, choć już południe, obrysowuje mazakiem dla zabawy. Tu maluchy bawią się byle czym. Po korytarzu kręcą się dzieci i kobiety. Wszystkie to ciocie. Najmłodszym zdarza się, że mylą, która jest matką.
Jasiek dojada kanapkę z mielonką. Tu dzieci nie grymaszą. – Dobrze, że tak na odludziu. Człowiek nie czuje wstydu – Ewa patrzy przez okno, bujając na kolanach dwuletniego Jasia. Znów zaczął robić w pampersy i przestał mówić. – Zawsze, gdy robiłam porządki w szafie, przywoziłam tu stare rzeczy, bo nie lubię marnować. Nigdy bym nie pomyślała, że wożę dla siebie… Ewa powiesiła w oknie koronkowe firanki ze swojego mieszkania, żeby choć trochę upozorować dom. Lubi mieć swoje, zabrała młotek, śrubokręt, garnki. Część dorobku rozpożyczyła już po pokojach, resztę zostawiła po ludziach w Ząbkach. W małym, ciemnym pokoju stoją stary regał, wersalka, łóżeczko. Synowie z pierwszego związku są u teściowej, starszy nie chce tu przyjechać, młodszy już był w ubiegłą sobotę. O 34-letnim życiu Ewa mówi: – Pan Bóg zrobił mnie na próbę, żeby zobaczyć, ile człowiek może wytrzymać – w dwa miesiące tak schudła i poczerniała na twarzy.
Historia Ewy: – Było nas trzy dziewczyny i trzech chłopaków. Matka – pracownik biurowy, ojciec – górnik, niby żadnej patologii, alkoholu. To było chyba najgorsze… Zazdrościłam koleżankom, gdy opowiadały, że ojciec przyszedł pijany, zdjął buty i śpi. Wolałabym, żeby spał… Zaczął przychodzić do mojego pokoju, gdy miałam osiem lat. Pękło we mnie dopiero po sześciu latach, wtedy JEJ powiedziałam – słowo matka nie chce Ewie przejść przez gardło. – Krzyknęła: „Po co paradujesz w koszuli do łazienki?!”. Kilka ucieczek do dziadków, dwie próby samobójcze. Nie skończyłam zawodówki, ciągle uciekałam. Wyszłam za mąż w wieku 17 lat. Nie wiem, czy z miłości, czy żeby znów uciec… W 1989 r. urodził się syn, rok później – drugi. Mąż pił, ale tłumaczyłam sobie, że się zmieni. Córkę urodziłam w siódmym miesiącu, 11 dni później, gdy mąż z kolegami popijał w pracy, umarła mi na rękach. Tej nocy osiwiałam. Odeszłam, znalazłam mieszkanie, pracę, potem poznałam Adama. Żaden degenerat, były pułkownik, pracownik ochrony – wyciąga zdjęcie przystojnego mężczyzny w mundurze. – Taki był dobry, że kiedy padał deszcz, jakby mógł, suchy chodnik by mi pod nogi kładł. Trzymał mnie za rękę, gdy rodził się Jasiek. Potem się zmienił… Tamtego dnia wyszedł zapłacić czynsz. Dwa tygodnie czekałam z dzieckiem bez środków do życia. Aż trafiłam do Bajki.
Ewa jest „00”, tak mówią te, które nie mają nic, żadnego dochodu. Na początku nikt nie wiedział, gdzie Ewa jest. Ze wstydu. Zawsze zaradna, kiedyś szanowana brygadzistka w pracy… Mówimy bez szczegółów, lepiej, żeby Adam nie wiedział. W Wigilię dostała od niego SMS-a: „Drogo kurwo pożałujesz, że wyłączyłaś telefon”.
– Słyszę, że niektóre mieszkają tu po siedem lat. Nie zostanę – mówi wolno, czasem milknie. Ewa obserwuje siebie z boku: jak wstaje, parzy kawę, potem gotuje mleko dla Jaśka, idzie na dyżur w kuchni, potem na spacer wśród baraków, obiad, ścieranie korytarza. I to pytanie w uszach: co ja tu robię? Już załatwiła sobie sprzątanie na noc. W dzień będzie siedzieć z Jaśkiem, w nocy pójdzie na autobus przez las, a Ola przypilnuje dziecka. Tu kobiety zżywają się w pary. Organizują się jakby instynktownie.

To była wielka miłość

Jest sobota. Na korytarzu gwar dzieci miesza się z głośno nastawionym radiem, a zapach prania, które matki wieszają na rozstawionych pod ścianami suszarkach, z zapachem kuchni. Starsze dziewczynki w świetlicy bawią się w mamę. W Bajce nie ma zabaw w tatę.
Pokój Oli wygląda jak te z harcerskich kolonii, gdzie wszystko trzeba zgromadzić na kilku metrach. Na łóżkach poprzyklejanych do ścian piętrzą się pluszaki z darów, na parapecie stoją garnki z jedzeniem. Muzykę z korytarza zagłusza płacz sześciomiesięcznej Dominiki. 26-letnia kobieta w dżinsach z lumpeksu, z twarzą tak samo szarą jak u Ewy, wybiega zagotować wodę na kaszę. Kaszę dostaje z magazynu, bo własny pokarm straciła przez to piekło. Mała zasypia na boku z butelką opartą o poduszkę. W tym czasie Ola sadza przy stole półtoraroczną Otylkę i pięcioletnią Sandrę i idzie z garnkiem po „wydawkę”. Wydawka to porcja, jaką dostaje z kuchni. Obiad gotują wspólnie, ale nie ma zbiorowej stołówki. Jedzenie we własnym pokoju daje dzieciom poczucie domu.
Każda matka zajmuje się swoimi dziećmi. Z zewnątrz wydaje się ludziom, że powinno się je porozsyłać do pracy, a jedna niech pilnuje dzieciarni. Tu nie ma takich reguł. Takie przedszkole byłoby gettem w getcie.
Na regale nie ma pamiątek z przeszłości, książek, kompletu talerzy. Bo do Bajki ucieka się zwykle z tym, co jest pod ręką. Ola przyszła nawet bez piżam. Zabiera się zwykle jakiś album ze zdjęciami z wielkich uroczystości, świąt, urodzin dzieci. W albumie Oli jest kilka fotografii mężczyzny – siedzi przy stole, na stole kanapki ułożone w piramidkę i kieliszki. To była wielka miłość.
Historia Oli: – Sandrę mam z kimś innym. Jak byłam w szóstym miesiącu, powiedział, że nie dorósł, i odszedł. Matka długo walczyła, żeby mi ją odebrać, wiedziała, że z tego są pieniądze. Ojca Otylki i Dominiki znałam trzy miesiące, zanim przyjechaliśmy tu z Wałbrzycha. On za pracą, ja żeby się wyrwać z domu… Zatrudnili go na budowie, wynajęliśmy mieszkanie. Wtedy się rozpił. I zaczął mnie bić. Ostatni raz dostałam za 50 zł. Poczekałam, aż zaśnie, żeby wyciągnąć z kieszeni na jedzenie dla dzieci. Gdy się obudził, bił gdzie popadło, nagle przyłożył mi nóż do szyi i jakby się ocknął. Wtedy wyszedł z mieszkania. Uciekłam z reklamówką półtora miesiąca temu. Nie wiem, gdzie jest. Kilka dni temu dzwonił z Wrocławia zapytać, czy wrócę – czasem czuć w głosie Oli niepewność, czy dobrze zrobiła, że odeszła.
– Zrobisz za mnie korytarz? – uchyla drzwi Iwona. Po pokoju roznosi się mdły zapach lakieru do włosów. Wystrojona, wpisuje się do zeszytu wyjść i idzie odwiedzić męża. W więzieniu.
Dyżurów rozpisanych w grafiku pilnuje Iza – co trzy godziny sprzątanie korytarza, bo w zimie nanosi się z zewnątrz, pomoc w kuchni, porządki w pralni. Wysoka, energiczna, na zewnątrz kawał zołzy, jak trzeba, pokaże palcem: tu starłaś źle.

„Niech się wezmą do roboty”

– Ile kurew usłyszałam, tylko ja wiem – Iza opowiada, jak awansowała na zaopatrzeniowca domu trzy lata temu. Otwierała książkę telefoniczną, wykręcała numer do hurtowni: „Dzień dobry, jestem z Bajki, moje nazwisko…”, a głos po drugiej stronie syczał: „Niech się kurwy wezmą do roboty”. Trzeba było przełknąć ślinę i wykonać następny telefon: „Dzień dobry…”. Któregoś dnia tamten facet przeprosił, dał Izie tyle wędlin, że na dwie tury ładowała do żuka, nie byle co, szynki, balerony. Dziś ma wyrobione kontakty, masarnie, piekarnie. Cztery razy w tygodniu wyrusza po towar. Ale sama, bo nikomu nie dadzą, tylko jej.
Każdy dom ma swoją kierowniczkę. Jest odpowiedzialna za to, by załatwić towar: chleb, butle z gazem, pieniądze na książki dla dzieci… Co kilka dni, gdy już w magazynie zaczyna brakować proszku, podpasek, pampersów, otwiera książkę i dzwoni. Każą przyjechać albo nie. Z jedzeniem jest najtrudniej.
Żeby kobieta z dziećmi wyszła z bezdomności, oficjalnie potrzeba roku. Życie mówi, że to niemożliwe. Odchodzą te, którym łatwiej. Łatwiej to znaleźć kogoś albo mieć mniej dzieci. Życie na zewnątrz nazywają wolnym rynkiem. Iza jest w Bajce siedem lat. Za długo, by coś zmieniać. Im kobieta jest tu dłużej, tym trudniej. Bo życie w Bajce jest sprawdzone, wiadomo, czego można się spodziewać, na zewnątrz nie wiadomo, co będzie.
Historia Izy: – Rodzice mieli 100 ha, więcej we wsi pod Elblągiem miał tylko PGR. Matka wszystkich dziesięcioro trzymała krótko. Miałam 18 lat, gdy wydała mnie za mąż za starego gospodarza z ziemią. Trzy miesiące od niego uciekałam, ale dłużej nie było można, brał rzemień, pas wojskowy, bił i gwałcił. Urodziłam syna, zostawiłam go u matki, ubrałam się i wsiadłam w pociąg w nieznane. Z pociągu wyszłam z mężczyzną, który powiedział, że mi pomoże. Karol urodził się po trzech latach. Którejś nocy tamten dostał furii, bo mały zapłakał. Wyszłam z dzieckiem na ulicę.
Cztery lata temu urodziła się Marta. – Normalna potrzeba, tyle lat nie miałam nikogo – Iza próbuje mi wytłumaczyć. Poznała go tu, w Bajce. Gdy się zorientowała, było już za późno, żeby usunąć. Chciała zostawić w szpitalu, ale jak jej przynieśli do karmienia, nie mogła. Ojciec nigdy jej nie widział, uciekł z inną.
Iza, ładna, ufarbowana na rudo kobieta, inwestuje w siebie. Zaczęła kurs prawa jazdy, nawet schudła. Innym też każe „wyglądać”. Na święta załatwiła dla każdej torbę markowych kosmetyków, ale nie takich z Biedronki – wyciąga z regału kremy pod oczy, które w Bajce trzyma się na wyjątkowe okazje. Na przykład do sądu, gdy idą regulować sprawy z pijanymi mężami. Żeby nikt nie myślał, że jak bezdomna, to brudna.
W każdym domu kobiet jest tzw. przejściówka, czyli pokój dla mężczyzn. Są potrzebni do ciężkich prac, napalić w kotłowni, odśnieżyć, coś dźwignąć. Ale punkt 11. regulaminu mówi: na terenie obowiązuje zakaz łączenia się w pary. Dlatego Iza nie pozwala sobie na poufałość. Nie warczy, pogada na korytarzu, ale żadnych romansów. Inne nie. Szybko zapominają, co przeszły, i łapią się kurczowo nowej miłości jak szansy od losu. Nowa miłość, nowa ciąża, potem okazuje się, że wybrały to samo, co było.
Z Bajki właśnie odeszła Brygida z kimś, kto był tu na pracach remontowych. Mówiły jej, że facet stąd to jakby trafić z deszczu pod rynnę. Jednak odeszła.

To takie życie

W pokoju jest jeszcze pusto, bo Bożena od nowa urządza życie. Na gwoździu powiesiła białą bluzkę z haftowanym kołnierzykiem, a do starego regału wyrzuciła ciuchy z worka. Pięć dni temu spakowała w reklamówkę dwie szklanki, nóż, trochę ubrań (więcej z czwórką dzieci do pociągu się nie dało) i przyjechała do Bajki. Na razie obiad jedzą wspólnie z garnka. Muszą przetrzymać, zanim kupi jakieś talerze.
– Chleb przywieźli – słychać z korytarza. Wiola, kierowniczka domu Bożeny, też jest dobrym zaopatrzeniowcem. Dziś, choć to środek zimy, załatwiła nawet pomidory. Siedmioletni Kamil wypada z pokoju po dwa ciepłe bochenki, wyrywa ręką środek chleba, skórę kładzie na parapecie. Dziś od wujka dostał 10 zł, pięcioletnia Kasia też dostała, ale dziewięcioletnia Agnieszka, chuda dziewczynka w za krótkich spodniach, nie. Już była duża, jak mamą zaopiekował się nowy wujek, i nie dała się tak pokochać jak młodsze. Można się pogubić w ilościach wujków. Ale to nie łatwość tych kobiet, to łatwowierność.
Historia Bożeny: – Trafiłam do Bajki sześć lat temu, gdy spalił się nasz dom w Otwocku. Kamil i Kasia urodzili się już tu. Mąż tak pił, że odeszłam z innym. Był dobry, dzieci stawiał na pierwszym miejscu. Kasia urodziła się już przy nim, traktuje go jak ojca – każda o następnej wielkiej miłości mówi podobnie: „pierwsze to był dobry dla dzieci”. – Dwa lata temu musieliśmy opuścić Bajkę, bo też pił. Pomyślałam: nie bije, nie ubliża, a pić to pije każdy – szła za pijakiem jak za oparciem. – Pojechaliśmy do innego ośrodka. Tam takie świństwo mi zrobił… – tylko o to ma żal, że złapała go w łóżku z inną. – Mam z nim czteroletniego syna. Chciał zostać z ojcem. Wynajął mieszkanie z tą kobietą tu na osiedlu, może mały będzie miał lepiej, normalny dom. Nic na siłę.
Przed przyjazdem do Bajki Bożena znów myślała, że ją ktoś pokochał, bo przyjeżdżał do niej co weekend z Legionowa. Dzień przed Wigilią powiedział, że wynajął mieszkanie w Warszawie, odmaluje i będą mogli się wprowadzać, tylko musi dać mu na farbę. Dała 100 zł i więcej się nie pokazał.
– Uwierzysz jeszcze facetom? – pytam.
– Jak będzie dobry dla dzieci – ucina.
– Jesteś naiwna.
– Nie, to nie naiwność – zaprzecza 44-letnia Bożena. – To takie życie – mówi, jakby na nic nie miała wpływu, na to, że Agnieszka się nie uczy, że Kamil nie rośnie; nawet nie wie, dlaczego na dwójkę ma po 220 zł, a na Kasię tylko 50. Przez tyle lat nie pytała. – Może to dobrze, że taki agresywny, bo w życiu da sobie radę – patrzy na Kamila.
Jest wieczór. Gdy kobiety z Bajki już pokąpią i uśpią dzieci, siadają w kucki na korytarzu albo w kotłowni. – Jak się otworzy piec, to jakby siedzieć przy kominku – Ewa uśmiecha się do marzeń. – Czy mam poczucie własnej wartości? Mam twardy charakter. Nie wiem, czy to coś warte.

PS Imiona kobiet są zmienione. Jedne prosiły o to ze wstydu, inne ze strachu przed mężami, od których uciekły.
Centrum Samotnych Matek z Dziećmi Monar – Markot
Bank PKO BP 81102010420000840200837591

 

Wydanie: 04/2006, 2006

Kategorie: Reportaż
Tagi: e, Edyta Gietka

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy