Dzieci Erasmusa

Dzieci Erasmusa

Mija 30 lat od uruchomienia chyba najbardziej udanego produktu unijnej biurokracji

Do tematu Erasmusa można podchodzić na wiele sposobów. Jednak fenomen tego programu zapewne najlepiej oddają po prostu liczby. W 1987 r., kiedy ruszała pierwsza edycja pilotażowego wówczas projektu wymian studenckich, na wyjazd zdecydowało się 3,2 tys. młodych Europejczyków z 11 krajów. Byli to obywatele przede wszystkim krajów tzw. starej Europy – istniejące wówczas Wspólnoty Europejskie miały przecież tylko 12 członków. Dziś dzięki różnym programom pod parasolem Erasmusa po Starym Kontynencie przemieszcza się niemal milion osób. Nie tylko studentów, ale i naukowców, tłumaczy, wolontariuszy czy osób zdobywających doświadczenie zawodowe w najróżniejszych branżach. Pozostałe liczby mówią o Erasmusie jeszcze więcej. 55 – tyle krajów bierze udział w sieci wymian studenckich i naukowych. 9 mln – tylu beneficjentów miał program przez 30 lat trwania. I wreszcie liczba chyba najpiękniejsza, choć niemożliwa do zweryfikowania – milion europejskich dzieci poczętych w związkach, które narodziły się dzięki Erasmusowi.

Studenckie wędrówki ludów

Erasmus nie tylko wszedł na stałe do europejskiej rzeczywistości, ale też mocno ją zmienił. Dobrze oddaje to geografia programu. W chwili startu studenci mogli liczyć na podróże tak „egzotyczne” jak z Kopenhagi do Palermo czy z Berlina do Edynburga. W ciągu 30 lat liczba krajów przyjmujących i wysyłających studentów na wymiany zwiększyła się aż pięciokrotnie i wyszła daleko poza Europę. Oczywiście to pokłosie unijnych rozszerzeń i używania przez Brukselę edukacji wyższej jako narzędzia polityki zagranicznej i pomocy rozwojowej. Co nie zmienia faktu, że Erasmus to dziś również Rosja, Afryka Północna i Bliski Wschód. A siatka połączeń rozszerzyła się o wyjazdy z Lizbony do Rostowa i z Oslo do Bejrutu.

Początki nie zapowiadały wcale tak różowej przyszłości dla całego programu. Erasmus, podobnie zresztą jak wiele innych brukselskich inicjatyw, był projektowany jako rozwiązanie krótkotrwałe. Monstrualny rozrost bynajmniej mu nie groził. Co więcej, nikt nie liczył na sukcesy naukowe. Oferta sponsorowanych przez Brukselę wyjazdów semestralnych lub rocznych miała oswajać młodych Europejczyków z ideą swobody przepływu osób. Autorzy projektu uważali, że studentów łatwiej będzie zachęcić do wewnątrzkontynentalnej mobilności. Ta z kolei miała się stać jednym z argumentów wspierających dalszą integrację na poziomie politycznym i eliminację barier w przemieszczaniu się. Erasmus w chwili narodzin był więc prostym narzędziem propagandowym. Dzisiaj, biorąc pod uwagę słabość europejskiej tożsamości i wypełnioną raczej porażkami niż sukcesami historię unijnego PR, można stwierdzić, że program wymian studenckich zadanie wykonał z nawiązką.

Co roku w końcówce sierpnia oraz na przełomie stycznia i lutego europejskie lotniska (a kiedyś dworce) zapełniają się grupami młodych ludzi. Wielu to zapewne „Erasmusi” właśnie rozpoczynający wymianę. Według statystyk Komisji Europejskiej, czyli ciała odpowiedzialnego przede wszystkim za finansowanie programu, takich podróżnych na lotniskach i dworcach jest teraz niemal milion rocznie. Zdecydowana większość – ok. 65% – to studenci najczęściej pierwszego stopnia. Wyjeżdżają zwykle na jeden semestr, choć przybywa wymian całorocznych. Dużo studentów korzysta z opcji przedłużenia wyjazdu na cały rok, a potem zostaje w miejscu wymiany, np. podejmując wakacyjną pracę. Pozostali uczestnicy programu to magistranci, doktoranci, ale też trenerzy, działacze organizacji pozarządowych i tłumacze. Nie tylko się uczą, ale przede wszystkim pracują w ramach tzw. Erasmus Work Placements, czyli staży preferencyjnych współfinansowanych ze środków unijnych. Można wręcz stwierdzić, że dzisiaj trudniej się zdecydować na formę wyjazdu niż wywalczyć miejsce w samym programie.

Sława i niesława

Nie wszyscy są Erasmusowi przychylni. Wielu krytyków programu natychmiast uznałoby, że powyższe akapity przepisano z unijnych broszur, a tak naprawdę to młodzieżowa rozpusta za publiczne pieniądze. Sława, a raczej niesława imprez studentów z wymian rozniosła się błyskawicznie, toteż dla wielu wyjazd na Erasmusa to strata czasu. Przyjęło się bowiem, że uczestnicy programu są traktowani na goszczących ich uczelniach co najmniej ulgowo, obowiązków naukowych nie mają, korzystają natomiast w pełni z uroków życia towarzyskiego. Coraz więcej młodych osób rezygnuje z wyjazdu, nie chcąc tracić semestru czy całego roku na imprezowanie. A pokus jest wiele. Masa wolnego czasu, niewielkie konsekwencje w przypadku zaniedbywania nauki, nierzadko hojne stypendium i przede wszystkim setki podobnie myślących ludzi, szukających wrażeń. Stąd tyle negatywnych stereotypów na temat współczesnego Erasmusa. Ostentacyjne upijanie się, łatwy seks, brak presji i wylegiwanie się do południa – tak o „Erasmusach” myśli z pewnością sporo Europejczyków.

Mimo to programu warto, a nawet trzeba bronić. I wcale nie ze względu na szansę wyjazdu na lepsze często uczelnie oraz możliwość realizacji pasji naukowych. Erasmus bowiem momentalnie przestał być jedynie narzędziem mobilności edukacyjnej, stając się budulcem europejskiej tożsamości. Milionom młodych ludzi zapewniono w ten sposób przyśpieszony kurs dorosłego życia. Dzięki Erasmusowi rzesze Europejczyków miały okazję zamieszkać w obcym kraju, nauczyć się tolerancji dla międzynarodowych współlokatorów czy zastosować w praktyce wkuwany na pamięć w szkole język. Na pierwszy rzut oka wydaje się to banalne, ale tym czytelnikom, którzy „Eras­musami” nie byli, polecam rozłożenie tego procesu na czynniki pierwsze. Znalezienie mieszkania, otwarcie konta bankowego, wyrobienie ubezpieczenia, dogadanie się z niemówiącą po angielsku panią w dziekanacie – to na start. A potem? Setki sytuacji z życia codziennego, tyle że tysiące kilometrów od domu, w obcym języku, bez przyjaciół i rodziny. Dziś, w dobie internetu i Rya­naira, może to łatwe. Ale 15 lat temu, gdy tanie linie dopiero raczkowały na europejskim niebie, wyjazd na Erasmusa z pewnością był największym przedsięwzięciem w jeszcze krótkim życiu studenta.

I wreszcie może najważniejszy aspekt wyjazdu, czyli wybór. Decyzja o wyjeździe bywa często pierwszym dorosłym wyborem w życiu. Słowo to zresztą jest z Erasmusem nierozerwalnie związane. Głównie dlatego, że w większości przypadków od samego studenta zależy, jak swojego Erasmusa przeżyje. Czy wróci do domu z pustym portfelem i zmęczoną wątrobą, czy też z plikiem adresów nowych przyjaciół i biegłością w innym europejskim języku – to naprawdę kwestia otwarta.

Sto lat, Erasmusie!

Niestety, przyszłość Erasmusa oraz jego formalnego następcy, czyli programu Erasmus+ (to określenie odnosi się do całości programów wymian międzynarodowych), może się okazać skomplikowana. Podobnie jak na początku głównym czynnikiem może się okazać polityka. Los Erasmusa jest bowiem nierozerwalnie związany ze swobodą przepływu osób w Unii. A ta, jak wiemy, znalazła się pod mocnym ostrzałem. W związku z tym coraz częś­ciej na forum Parlamentu Europejskiego pojawiają się głosy, by z programu wyrzucić kraje pozaeuropejskie, zwłaszcza muzułmańskie. Sprawę dodatkowo komplikuje Brexit. Nie wiadomo jeszcze, jak po wyjściu Londynu ze struktur unijnych będzie wyglądać kwestia migracji na Wyspy. Fala populizmu w innych krajach może z kolei doprowadzić do podobnych kłopotów na kontynencie. Wreszcie problemem mogą się okazać finanse. Erasmus pochłania co roku ponad 2 mld euro z unijnego budżetu – coraz więcej polityków uważa tę kwotę za stanowczo zbyt dużą.

Liderzy Erasmusa wewnątrz instytucji unijnych zdają się jednak odporni na krytykę. Niezrażeni zbierającymi się na horyzoncie czarnymi chmurami odważnie patrzą w przyszłość. Zakładają, że do 2020 r. liczba uczestników programu będzie przeszło dwukrotnie wyższa i osiągnie 2 mln osób. Nam, obywatelom, spośród których wielu było „Erasmusami”, nie pozostaje nic innego jak wierzyć i trzymać kciuki. Za młodych ludzi wciąż pojawiających się w sierpniu na lotniskach, za to, że zajęcia z historii integracji europejskiej będą się odbywać w grupach studentów z ponad 20 krajów. I że jeszcze niejeden milion europejskich dzieci narodzi się dzięki tym wymianom. Wcale nie (tylko) dlatego, że życie „Erasmusa” to rozpusta i włóczęga. Przede wszystkim dlatego, że Erasmus to przynajmniej pół roku nasiąkania wszystkim, co Europa ma najlepszego. Sto lat, Erasmusie, albo chociaż kolejnych 30!

Autor spędził rok akademicki jako student Erasmusa w Hiszpanii: na uczelniach w Kordobie i Bilbao. Obecnie jako doktorant przebywa na wymianie Erasmus+ między Polską Akademią Nauk a University College London.

Wydanie: 17-18/2017, 2017

Kategorie: Świat
Tagi: Erasmus, studenci, UE

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy