Dzieci Sulejmana

Dzieci Sulejmana

Legalnie, zgodnie z prawem, w Austrii uczy się muzułmańskie dzieci nienawiści do Europy

Korespondencja z Dolnej Austrii

Dolna Austria, winnice Mostviertel. Małe dziewczynki, w szczelnych zawojach chust, trzymają się razem. Nie chichoczą z chłopakami, nie bawią się na publicznym placu zabaw, nie chodzą na basen. Uczą się nienawiści do Europy.

Mają swój internat i opiekunów. Mają też ultrakonserwatywnych nauczycieli religii. Dlatego już dziewięciolatki wiedzą, że „zachodni styl życia” to wymysł szatana. W środku Europy legalnie uczy się muzułmańskie dzieci nienawiści do tej Europy. Turecka islamska organizacja Dzieci Sulejmana dotarła na Zachód za emigrantami ponad 40 lat temu. Przyznaje się do tradycji sufizmu, mistycznej szkoły rozwoju duchowego, choć już w latach 40. XX w. poglądy Süleymana Hilmiego Tunahana, od którego wzięła imię, wydawały się wsteczne, zwłaszcza w obliczu reform Atatürka.

– Wyprali mi mózg – przyznaje Deniz, austriacki Turek, „dziecko Sulejmana”. – Poznałem tam wykrzywiony obraz świata: mam unikać kobiet, Zachód to wróg, Żydzi są źli.

Opowiada swoją historię, by przestrzec dzieci i rodziców przed ośrodkami prowadzonymi przez organizację. Jako ośmiolatek trafił w latach 90. do męskiego internatu Dzieci Sulejmana w Kematen nad Ybbs, miejscowości z 2,6 tys. dusz, 140 km od Wiednia. Razem z czterdziestką chłopaków w wieku 7-16 lat dzielił sypialnię, stołówkę, salę modlitw i czytania Koranu. Pobudka do pierwszej modlitwy o świcie, potem nauka sur Koranu na pamięć i czytania po arabsku, dopiero później śniadanie. Praktyką jest, że hodża, islamski nauczyciel religii, przyjeżdża z odległego zakątka Turcji z niewielką wiedzą o życiu na Zachodzie. Nie rozumie chłopaków, którzy już wyrośli w Austrii czy Niemczech. Część uczniów nie wytrzymuje i zwiewa. Kiedy internat dla chłopców był w Kematen (obecnie jest w Styrii), maszerowali nawet 50 km do domu. Rodzice odsyłali ich z powrotem do ośrodka.

Do południa chodzili do wiejskiej szkoły, razem z dziewczętami, zgodnie z austriackim prawem, po południu wracali w internacie do modlitw. Kontakt z płcią przeciwną był surowo zabroniony. Spotykali się najwyżej przypadkowo – sam widok dziewczynek, np. na spacerze, był czymś nieczystym, tak uczył hodża. Uciekali więc od nich. Deniz dowiedział się też, że świętowanie urodzin jest haram, zabronione przez religię. I że młodzi ludzie nie mogą pytać, wątpić. Kto wątpi, już jest niewiernym, mawiał hodża. – Nie mogliśmy stawiać pytań, bo według niego przestawaliśmy być muzułmanami. Kto się buntował, nie poddawał, był karany. Pamiętam, jak starzy mężczyźni z organizacji wyzywali pewnego chłopaka, który odwoływał się w rozmowie tylko do sur Koranu, pomijając Sunnę. Dla Dzieci Sulejmana sunny obok świętej księgi mają ogromne znaczenie – dodaje Deniz. Podobnie jak przestrzeganie szarijatu.

Wszystko musi być halal

– W weekendy przyjeżdżały dzieci w wieku przedszkolnym i zostawały, bo nigdy nie jest zbyt wcześnie, by nauczać islamu, to także nam powtarzano – mówi gorzko Deniz. Rodzice nie mają czasu, pracują, prowadzą często życie w muzułmańskiej diasporze, nie zbliżając się do państwa, w którym żyją. Boją się, że świat chrześcijański wypaczy im potomków, więc posyłają ich do surowego internatu z wychowaniem religijnym. Zwłaszcza dziewczynki.

Internat nad Ybbs dziś jest tylko dla dziewcząt. Wygląda jak nieczynny pensjonat. Oddzielne wejścia dla mężczyzn i kobiet, na ścianie automat z gumami do żucia. Obok stosy drzewa, taczki. W środku trzy pokoje z piętrowymi łóżkami dla 24 dziewcząt; sala telewizyjna. – W określonych godzinach mogą oglądać telewizję, wybrane programy – zaznacza obecny hodża, ojciec dwóch nastolatek, które pomagają mu w internacie. Mowy nie ma o komputerach, internecie, telefonach komórkowych. Żadnych wizerunków idoli, plakatów na ścianach, kolorów. Jasno, świeżo, chłodno. W pokoju do nauki religii na dywanie dziewczęta studiują Koran. Czy raczej uczą się go na pamięć, bo nie znają arabskiego, a księga tylko w tym języku jest święta.

Jadalnia, kuchnia – tu także można podpaść. Wszystko musi być halal. Jeśli któraś kupi sobie i zje coś „nieczystego”, musi przez 40 dni oczyszczać się z tego grzechu, by móc znowu uczyć się religii, tłumaczy hodża. Żadnych wyjść, żadnych kontaktów z chłopcami. Porządku pilnują jego córki, naucza żona, bo mężczyzna nie może tu mieszkać ani uczyć obcych dziewcząt powyżej dziewiątego roku życia. Takie dziewczynki muszą już nosić chusty, chociaż zgodnie z praktyką dopiero dziewczęta, które miesiączkują, powinny zakrywać włosy, uszy i szyję. Internat kosztuje 130 euro miesięcznie plus 20 euro za naukę. Stosunkowo niedużo, a obiecuje wychować religijne muzułmanki. Tygodniowy pobyt podczas ferii kosztuje 50 euro. Hodża uważa jednak, że ferie to bardzo mało, radzi, by zapisywać dziewczynki przynajmniej na rok, można już siedmiolatki. Takich dziewcząt jest w tej chwili cztery. Raz na miesiąc mogą w weekend odwiedzić rodzinę, inne wyjazdy są niemożliwe.

Bóbr, czyli młodzi muzułmanie pytają

Całkiem łatwo dać się zwieść ciepłemu uśmiechowi i pięknym słowom nauczyciela. Hodża jednak należy do tych, którzy wpajają dzieciom obraz nieprzyjaznego świata za murami internatu i meczetu. Kolejne pokolenia młodych muzułmanów dorastają w środku Europy w przekonaniu o słuszności wyłącznie szarijatu, a nawet we wrogości do świata, którego są częścią. Na to zwracają uwagę młodzi austriaccy muzułmanie. Ci otwarci – wierzący, ale szukający własnych doświadczeń, np. młodzi multikulturowi dziennikarze miesięcznika „Biber” („Bóbr”).

Dziwią się, że władze gmin nie kontrolują, co się dzieje za murami podobnych ośrodków. Czy Austria, która od 1912 r. traktuje islam jak religię państwową, pozostawia tym samym religii wolność kształtowania obywateli kraju, np. ich stosunku do prawa? Dotąd nie było obowiązku kontroli takich centrów. Dopiero nowe prawo o religii islamskiej w Austrii nakazuje zgłaszać wszystkie domy modlitewne i meczety. Tym samym przekazywane tam przez duchownych treści poddawane są kontroli. Ośrodki religijne niezgłoszone albo uznane za miejsca rozpowszechniania niebezpiecznych poglądów można zamykać. Ale takie placówki jak ośrodki Dzieci Sulejmana już zdążyły poddać praniu mózgu wielu młodych. – Dlaczego Austria na to zezwala? Dlaczego odwraca wzrok? – pyta Deniz. On wie, ile to wyznanie go kosztuje.

Organizacja łatwo nie odpuszcza

Deniz przez 10 lat mieszkał w internacie podczas wakacji, ferii i świąt. Kiedy miał 16 lat, mianowano go na zaszczytną funkcję prowadzącego modlitwy. – Nie mogłem przetłumaczyć żadnej sury, nie miałem pojęcia, co mówiłem, nie znałem arabskiego. Dopytywanie się było zabronione – wspomina 30-latek. Kiedy miał 19 lat, podjął studia w Wiedniu. Rodzice chcieli go umieścić w bursie UIKZ (trzeciej największej organizacji muzułmańskiej; UIKZ, założona w 1980 r., zarządza 26 meczetami, ośrodkami edukacji, Dzieci Sulejmana są jej częścią), ale młody człowiek odważył się im przeciwstawić. Szukał własnego mieszkania w Wiedniu. Był pełen lęków, nie znał samodzielnego, wolnego życia.

– Obraz kobiet, który mi wpojono, był pełen zniekształceń. Byłem zaszokowany, że kobiety są wyzwolone – wspomina dzisiaj. Poznał nowoczesnych muzułmanów, Austriaków, inne narodowości i religie. – Wtedy uświadomiłem sobie, jak wyprano mi mózg. Wedle mojego hodży ci nowi przyjaciele, dobrzy ludzie, trafią do piekła, bo żyją w stylu zachodnim. Okazuje się, że to, co mi wpajano, stoi często w sprzeczności z Koranem.

Wciąż uważa się za wierzącego, ale nie wspiera już finansowo UIKZ, jak cała jego rodzina i wielu znajomych. Organizacja utrzymuje się dzięki datkom i lojalności swoich członków, w tym wychowanków Dzieci Sulejmana. Z drugiej strony kontroluje ich – podczas studiów opiekują się nimi „mentorzy”, którzy pilnują, by nie mieli np. niepożądanych kontaktów. Deniz dodaje, że wewnątrz społeczności też funkcjonuje system wzajemnej kontroli. – Moja matka pracuje i jest poddawana systematycznej krytyce, bo kobiety nie powinny pracować, zarzuca się jej chciwość.

Muzułmanie otwarci na zachodnie wartości?

Dawny nauczyciel Deniza w Kematen musiał się odnieść do wspomnień byłego wychowanka i własnych aktualnych wypowiedzi, bo Melisa Erkurt z „Bibera” wcieliła się w osobę, która chce zapisać do internatu siostrę. Hodża mówi dziś, że jest nauczycielem nie demokracji, ale religii. Wszelkie ewentualne antysemickie twierdzenia są jedynie cytatami z Koranu. I ostrzega, że pisząc o tym, młoda kobieta „stąpa po cienkim lodzie”.

Podobną niechęć i zdziwienie władz UIKZ wywołują twierdzenia Deniza. Wiceprezes Murat Doymaz zdecydowanie przyznaje się do europejskich wartości. Zdjęcia nie pozwala zrobić. – Jesteśmy Austriakami, wyznajemy zachodnie i demokratyczne wartości. Antysemickie czy antyzachodnie twierdzenia są nie do przyjęcia. Spowodują wyciągnięcie odpowiednich konsekwencji.

Dyplomatycznie, ekumenicznie, otwarcie… Austriacki Turek wyjaśnia, że jest swoboda posyłania dzieci do meczetu i oczywiście nie ma obowiązku noszenia chust przez dziewięcioletnie dziewczynki. To przykazanie religijne dla dojrzałej wyznawczyni i nie wszystkie kobiety do niego się stosują. Co do zatrudniania kobiet, według zarządu organizacji jest dopuszczalne.

Trudno stwierdzić, ile „dzieci Sulejmana” przebywa w ośrodkach w Dolnej Austrii, Styrii czy w Niemczech. Poza indoktrynacją doświadczają przemocy, która jest tu większym tabu niż w Kościele katolickim. Austriacka młodzież sama widzi potrzebę „nadgryzienia” tematu swojej religii. Jak bobry. Niepozorne gryzą i gryzą przeszkodę, aż przegryzą.


Süleymancılar (wyznawcy, dzieci Süleymana) to islamska wspólnota laicka, założona w latach 40. XX w. w Stambule przez religijnego uczonego Süleymana Hilmiego Tunahana (1888-1959). Kaznodzieja nauczał Koranu, jego uczniowie mieli być przeciwwagą dla sekularyzacji nauczania w Turcji. W 1966 r. powstała federacja na rzecz kursów Koranu, potem szkoły Imama Hatipa i fakultety teologiczne; uczeń Tunahana koncentrował się na indywidualnym nauczaniu. Po puczu wojskowym w 1980 r. liderów ruchu wsadzono do więzienia, zarzucając im próby przywracania kalifatu i szarijatu. Szkoły koraniczne zostały zdelegalizowane, ale po roku wyrok cofnięto. Od 1973 r. Dzieci Sulejmana są obecne w Niemczech, potem pojawiły się m.in w Austrii. Programowo nie angażują się w politykę, unikają obecności w życiu publicznym. Do 2000 r. liderem ruchu w Turcji był wnuk Süleymana Hilmiego Tunahana, Ahmet Denizolgun. Po jego śmierci od 2016 r. ruchowi przewodzi 37-letni Alihan Kuriş.

Jedna z najstarszych tureckich gazet, „Milliyet”, podaje, że ruch miał do dyspozycji ponad 1 tys. obiektów do nauki Koranu w Turcji i 215 islamskich centrów kulturalnych za granicą.

(za: Reşat Öngören, Süleyman Efendi Cemaati, Islam Ansiklopedisi)

Wydanie: 11/2017, 2017

Kategorie: Świat

Komentarze

  1. trzymansky
    trzymansky 14 marca, 2017, 19:40

    Są to naturalne problemy „kraju, który szczyci się gościnnością i tolerancją religijną, troszczy o zdrowy tryb życia oraz czyste powietrze”. Cóż zrobić. Albo bezwzględna gościnność i tolerancja dla świata halal albo wojna z wyznawcami świata halal. Niezależnie od wyboru konsekwencją jest wojna.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. kruk
    kruk 16 marca, 2017, 20:48

    Wielka szkoda tych dzieci. Zachód ma im (mimo wszystko) dużo do zaoferowania, a po kilku-kilkunastu latach wychowania w takim środowisku mogą już nie nadrobić zaległości w stosunku do rówieśników.

    Odpowiedz na ten komentarz
  3. Polka w Austrii
    Polka w Austrii 17 marca, 2017, 09:01

    Uwierzyłabym w ten artykuł, tylko, że akurat mieszkam w Austrii. Tu nie ma przyzwolenie na takie rzeczy. Tutaj każdy, kto chce legalnie uczyć islamu musi go uczyć z zachowaniem austriackich norm. Inaczej traci prawo do legalnego nauczania. Dlatego niektórzy sciagają „nauczycieli” z daleka ale robią to nielegalnie. Jeśli takie osoby są przyłapane przez władze to są wydalane z kraju.

    Odpowiedz na ten komentarz
  4. fly
    fly 20 marca, 2017, 18:17

    Trochę mnie pocieszasz Polko z Austrii , ale czy znasz problem głębiej ?

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy