Dziedzic Chomeiniego

Dziedzic Chomeiniego

Prezydent Iranu rozpoczął nową rewolucję islamską

Chce wymazać Izrael z mapy i zakazał słuchania zachodniej muzyki. Pragnie uczynić Iran „liderem muzułmańskiego świata w nadchodzącym konflikcie cywilizacji”. Mahmud Ahmadineżad zaledwie pięć miesięcy sprawuje swój urząd, a już wprawił świat w osłupienie.
Zachodnie media nazwały go podpalaczem, prezydent Bush zaś znów skwapliwie zaliczył Iran do „osi zła”. Persja znalazła się w międzynarodowej izolacji. Nawet w Moskwie, mającej dobre stosunki z Teheranem, przewodniczący irańskiego medżlisu (parlamentu), Hadad-Adel, musiał odwołać wystąpienie w Dumie, gdyż nikt nie przyszedł, aby go wysłuchać.
Rządzący w republice islamskiej ultrakonserwatywni ajatollahowie zaczęli lękać się o przyszłość. Prezydent ze swymi tyradami nienawiści może przecież doprowadzić do wojny ze Stanami Zjednoczonymi lub z Izraelem. W Teheranie krążą pogłoski, że mułłowie przygotowują pucz, by pozbyć się Ahmadineżada. Nie jest to jednak takie proste. Teoretycznie najwyższy przywódca iranu, ajatollah Ali Chamenei, ma konstytucyjne uprawnienia, aby odesłać prezydenta na polityczną pustynię. Ale Ahmadineżad wybrany został w czerwcu 2005 r. imponującą większością 7 mln głosów i nadal jest popularny, zwłaszcza wśród ubogich, którym obiecał walkę z korupcją, pracę i sprawiedliwy udział w dochodach ze sprzedaży ropy. Swą osobistą stronę internetową nazwał „Mardomjar”, czyli „Przyjaciel Ludu”. Chamenei (na razie) nie podejmie ryzyka, aby usunąć prezydenta wybranego przez 70-milionowy naród. Ponadto Ahmadineżad głosi tylko hasła rewolucji islamskiej z 1979 r. Iran długo już nie szermował nimi otwarcie. Prezydent Mohammed Chatami przez osiem lat prowadził politykę bardzo ostrożnych reform, na arenie międzynarodowej zaś propagował „dialog cywilizacji”. Ale program rewolucji islamskiej wciąż jest ideologicznym fundamentem państwa mułłów. Ajatollahowie nie mogą ukarać Ahmadineżada za to, że głosi powrót do korzeni. Prezydent, syn kowala, były burmistrz Teheranu, który niekiedy wciąż jeździ 30-letnim peugotem, zdecydowanie zerwał z polityką swego poprzednika Chatamiego. Od razu po wyborze

odbył pielgrzymkę

do grobu ajatollaha Chomeiniego, aby pokazać, kto będzie dla niego wzorem. „Droga imama (Chomeiniego) jest absolutną drogą Islamskiej Republiki Iranu. On był twórcą naszej rewolucji”, oświadczył Ahmadineżad. Nie pozostawił wątpliwości, że zamierza mocno przygasły płomień tej rewolucji rozpalić na nowo. Mówiąc o „wymazaniu Izraela z mapy”, po prostu zacytował Chomeiniego. W kolejnych skandalicznych wystąpieniach fanatyk z Teheranu uznał holocaust za mit. Potem zaproponował, aby przenieść państwo żydowskie do Niemiec, Austrii, do Kanady czy na Alaskę, bo przecież, jeśli nawet zagłada Żydów rzeczywiście nastąpiła, to przecież nie dokonali jej Palestyńczycy. Te antyizraelskie filipiki wywołały największe oburzenie w świecie. Nie tylko opozycjoniści w Teheranie oskarżają prezydenta o szkodzenie interesom narodu. Ali Ansari, ekspert do spraw irańskich ze szkockiego St. Andrews University, twierdzi, że gdyby nawet przeciwnicy ajatollahów wydali miliard dolarów na antyirańską propagandę, nie osiągnęliby lepszego efektu. „Izraelczycy zacierają ręce”, wywodzi Ansari, Ahmadineżad bowiem stał się dla nich, a także dla Amerykanów prawdziwym darem niebios. Kto teraz może jeszcze zgodzić się, aby Iran rozwijał swój program nuklearny? Teheran zapewnia, że program ten ma służyć wyłącznie celom energetycznym, ale po jadowitych wystąpieniach prezydenta kto w to uwierzy? Jeśli Izraelczycy lub Amerykanie zbombardują instalacje atomowe Persji, świat nie potępi ich z tego powodu. Nie można przecież dopuścić, aby w ręce fanatycznego „podpalacza” dostała się nuklearna maczuga.
Ale bardziej znamienne niż antyżydowskie wystąpienia są poczynania Ahmadineżada na polu polityki wewnętrznej. Nowy prezydent wyrzucił głównego negocjatora w sprawach nuklearnych, Hassana Rohani, i wznowił program wzbogacania uranu (wzbogacony uran może zostać użyty do wyprodukowania głowic atomowych). Zwolnił około 40 ambasadorów i dyplomatów z czasów Chatamiego, przeprowadził czystkę w administracji, odprawił dyrektorów państwowych firm ubezpieczeniowych i banków, pozbył się wiceministrów z czasów Chatamiego na taką skalę, że w Teheranie zaczęto mówić o „zamachu stanu”. Kursy akcji na stołecznej giełdzie spadły o 30%, Ahmadineżad już podczas kampanii wyborczej zapowiadał zamknięcie tej instytucji, która, jego zdaniem, jest sprzeczna z zakazem gier hazardowych, zawartym w Koranie.
Zdaniem niektórych obserwatorów, w tym szaleństwie jest metoda. Burmistrz Teheranu wygrał wybory, gdyż obiecywał poprawę sytuacji najuboższych. Kiedy jednak objął władzę, przekonał się, że

trudno będzie spełnić obietnice.

W niezwykle skomplikowanym systemie politycznym republiki islamskiej, w którym istnieje wiele instytucji i gremiów zarówno pochodzących z wyborów, jak i niewybieralnych, kompetencje prezydenta są ograniczone. Ahmadineżad napotkał opór nie tylko ze strony liberalnej (jak na irańskie warunki) opozycji, ale także wielu konserwatystów i mułłów, którzy po rewolucji obłowili się sowicie, zdobyli intratne stanowiska i oczywiście nie kwapią się do podzielenia majątkiem z bosonogim ludem. Znamienne, że także w zdominowanym przez twardogłowych medżlisie prezydent ma wielu przeciwników. Dopiero czwarty jego kandydat na ministra ds. ropy naftowej został zaakceptowany przez parlament – mułłowie zamierzają utrzymać kontrolę nad strumieniem petrodolarów. Ahmadineżad postanowił zatem odwołać się do ideologii rewolucji islamskiej. W czystkach, które rozpoczął, stracili stanowiska duchowni oraz zamożni, a wiec pragmatycznie nastawieni, bojownicy rewolucyjni pierwszej generacji. Prezydent zastępuje ich weteranami wojny z Irakiem, którzy nie zdołali się wzbogacić, są więc radykalni i podatni na rewolucyjne hasła, także w teologicznym aspekcie bardziej fanatyczni od ajatollahów. Sajed Reza Boraie, duchowny ze świętego miasta Qom, podkreśla, że prezydent zamierza zastąpić mułłów wojskowymi.
Ahmadineżad najwidoczniej nie lęka się konfliktu z „Wielkim Szatanem” (USA). Dzięki wysokim cenom ropy naftowej kraj nagromadził imponujące zapasy dewiz, w konsekwencji zyskał większą swobodę politycznego i wojskowego manewru. Iran podpisał z Rosją warty miliard dolarów kontrakt na dostawę nowoczesnego systemu Tor-M1, umożliwiającego niszczenie pocisków i bomb kierowanych.
Dzięki zaprzyjaźnionym milicjom i partiom szyickim republika islamska ma znaczące wpływy w Iraku i w razie konieczności może sprawić ogromne kłopoty Amerykanom i ich sojusznikom. Iran nie pójdzie na ustępstwa w sprawach programu nuklearnego, gdyż nie lęka się sankcji ekonomicznych. Na wprowadzanie embarga na sprzedaż perskiej ropy z pewnością nie zgodzą się Rosja ani Chiny. Gdyby zaś doszło do wojny ze Stanami Zjednoczonymi lub z Izraelem, siły zbrojne tych krajów mogą w znacznym stopniu zniszczyć instalacje atomowe Iranu, ale nie będą przecież rozległego kraju okupować. Ahmadineżad zdaje sobie zaś sprawę, że w czasie zagrożenia zewnętrznego naród skupi się wokół prezydenta. To nie rewolucja islamska, lecz dopiero toczona w latach 80. mordercza wojna z Irakiem sprawiła, że ajatollah Chomeini zyskał powszechne poparcie. W warunkach wojennych radykalny przywódca z Teheranu będzie mógł realizować „ideały rewolucji islamskiej”, a może nawet podjąć próbę jej eksportu.
Pozostaje jeszcze aspekt może bardziej niebezpieczny, gdyż o charakterze metafizycznym. Ahmadineżad jest człowiekiem niezwykle religijnym. Szczególnie gorąco wierzy w rychłe Mahdavit, czyli

nadejście Mahdiego,

Proroka, ukrytego 12. imama, szyickiego Mesjasza, który zaprowadzi na świecie rządy pokoju i sprawiedliwości. Władze musiały dementować pogłoski, że prezydent nakazał zbudowanie w stolicy specjalnej alei, aby Mahdi mógł nią przybyć. Faktem jest, że we wrześniu ub.r. podczas wystąpienia na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ Ahmadinedżad modlił się do Allaha o szybkie przysłanie Proroka. Prezydent Iranu uważa się za człowieka wybranego przez Boga do spełnienia bardzo ważnej misji. Ahmadinedżad z niewzruszoną pewnością zapowiadał swe zwycięstwo wyborcze nawet wtedy, gdy sondaże dawały mu 1% poparcia. Potem uznał swój sukces za wynik interwencji boskiej.
Amir Mohebian, publicysta konserwatywnej irańskiej gazety „Resalat”, wyjaśnia: „Taka mentalność czyni silnym. Bush powiedział: „Bóg polecił mi zaatakować Afganistan i Irak. Mentalność panów Busha i Ahmadineżada jest podobna. Obaj myślą, że Bóg mówi im, co powinni robić… Jeśli ktoś wierzy, że Mahdi nadejdzie za dwa, trzy lata, dlaczego ma postępować umiarkowanie? Raczej musi reprezentować silne, twarde stanowisko”. Niektórzy podejrzewają nawet, że Ahmadinedżad jest sympatykiem radykalnego ruchu szyickiego, który pragnie doprowadzić do globalnego chaosu, aby 12 imam szybciej się objawił.
W każdym razie prezydent irański prowadzi bardzo niebezpieczną grę. Jeśli „syci” ajatollahowie nie znajdą sposobów, aby przywołać tego bezkompromisowego polityka do porządku, może dojść do konfliktu zbrojnego Iranu z USA i z Izraelem, konfliktu o nieobliczalnych konsekwencjach.

 

Wydanie: 01/2006, 2006

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy