Dzień, w którym Jarosław się odpremierzył…

Odszedł z rządu, tylko z rządu, rzecz jasna, żeby nie było, że nas opuścił; już on nas sam z siebie nie opuści. Czy odchodzi, czy dochodzi, czy zostaje – w sumie żadna różnica. Zbawca może być tylko jeden i żadne formalne umocowania, żadne tryby, jakieś procedury bzdury jego się nie imają. Onże Prezes przepisom się nie kłaniał, nie kłania i nie będzie kłaniał. Ale tego dobra będziem strzec. Tysiące policjantów, policjantek, radiowozów wyprężonych na baczność już stanowią polityczną i historyczną zarazem ikonografię tych lat. „Tych lat” na „tej ziemi”. Ale ja nie o tym, nie o nim chciałem. Chciałem o nas. Jak my, naród polski, możemy się odwdzięczyć, jak podziękować za ten dar służby państwu polskiemu, nam wszystkim, narodowi właśnie, jak się wywdzięczyć, jak się dziękczynnie odnieść do tego premierowania nie do zapomnienia i nie do zapamiętania?

Byłże Jarosław Kaczyński wicepremierem, w skrócie premierem, w czasie trudnym, gorącym, pełnym wyzwań, w czasie wojennym, w czasie nawałnicy pandemicznej, w czasie potężnych wahań bitcoina i rozwibrowań inflacyjnych. I jako wice…, pardon, premier ds. bezpieczeństwa nas przez to morze czerwone, wrogie, zawistne, śmiertelnie groźne – suchą nogą i gołą piersią, z podniesionym czołem i bez zadyszki – przeprowadził. Ukrzywdzić nie dał, obronił, osłonił, dał wytchnienie i nadzieję. Nie mówiąc prawie nic, przemówił tak potężnie. Działał w skrytości i niepostrzeżenie, nie afiszował się swoimi genialnymi analizami, zamysłami strategicznymi i wreszcie jakże trafnymi działaniami. Czynami – nie bójmy się tego słowa. To był wicepremier milczącego, wszechwładnego, ogromnego czynu. Wylewał oliwę pokoju na wzburzone fale zjednoczonej prawicy, chłodził gorące chłopackie głowy swoich ministrów, od tak drogiej mu (Brat, pamiętaj brata!) sprawiedliwości czy cudów inwestycyjnych, których zazdrości nam świat. Przypomnijmy tylko żałosny rechot z fotografii, kiedy wbijał łopatę w piach Mierzei Wiślanej! No i co? Dziś płynie tam woda, woda z morza – dodajmy. A przekopem przepłyną okręty NATO, żeby nas i innych aktywnie – jak to przywykli – bronić. A ileż było śmiechów z Centralnej Łąki Narodowej pod Centralny Port Komunikacyjny, że tyle milionów poszło na pensje, premie i kurtki tych wizjonerów przyszłości, a łąka rośnie, jak rosła. Tak czynią umysły i wargi zawistne i nienawistne. Nie docenią, choćby i świat zawył z zachwytu. A jak nie zawył jeszcze, to tylko wypatrywać, kiedy to uczyni.

I za tym wszystkim jeden człowiek. Skromny. W jednym domu mieszkający. Sam. Bez potrzeb zbytecznych, tylko te konieczne, jak ochrona za miliony rocznie. Ale nie dziwmy się, Jarosław zna swoją wartość i wie, że od tego naporu entuzjazmu społecznego mogłoby się zrobić ciasno. I niewąsko.

Jak możemy podziękować za tę partię szachów mistrzowską ze światem złym, niechętnym, szyderczliwym rozegraną? Partię bez wątpienia zwycięską, choć jej zapis pozostaje i pozostanie niedostępny. Nie ma takiego bukietu, który by był odpowiedni. Nie ma słów, nie ma nut, nie ma tylu łez. Ta wdzięczność jest tak przeogromna, że nie wiadomo nawet, czy pomnik jakiś by to uniósł. To by musiało być jak, nie przymierzając, Statua Jedności w stanie Gudźarat w Indiach ku czci Vallabhbhaia Patela, znanego jako Sardar Patel. 182 metry. A przymierzając – jeszcze coś większego, tak jak Jezus świebodziński góruje nad tym z Rio de Janeiro. Ale i to nie oddałoby skali odczuć, poza tym nie chcielibyśmy, żeby to był tylko martwy monument; chcemy, żeby było to doświadczenie tętniące prawdziwymi uczuciami, jak te podczas próby skandowania „Jarosław, Jarosław” w Sochaczewie. Ludzie w mig podchwycili cały tekst, zapamiętali i zapamiętale skandowali. To chyba coś mówi, nieprawdaż? To jest niemal tak, jakby papież nasz znowu ojczyznę nawiedził.

I co teraz? Jak żyć? Komu zaufać? Wiemy, że Mariusz Błaszczak sroce spod ogona nie wypadł, że amerykańską broń kupować na potęgę zamierza, ale, no szczerze, tej charyzmy dobroci i obronności jak Prezes nie ma. Bo i kto mógłby mieć? To się zdarza raz, a rzadko, na dekadę, na stulecie, na tysiąclecie. I to nie we wszystkich państwach. A u nas i owszem. I Ojciec Święty tysiąclecia, i prymas, i Jarosław. Tego świat zazdrości, Putin się boi, Niemcy drżą, Francja przestępuje z nogi na nogę, królowa brytyjska cmoka z niedowierzaniem, Trump twittuje z zawiścią. A on po prostu odchodzi. Już. Wypełniło się. Dokonało. A teraz nowy odcinek, nowy front, nowy wróg. Tego w szkołach powinno się uczyć! I będzie! Szczególnie, że nauczyciele odchodzą masowo. To po prostu powinien być taki przedmiot w planie lekcji: język polski, matematyka, geografia, historia, religia i jarosław kaczyński. Co dostałeś z kaczyńskiego? Pałę. Orła białego. A jest już na maturze? A jakżeby inaczej! Ale korzyści z nauki – niewyobrażalne. Dziękujemy. Dzię-ku-jemy, że kujemy, dzięki temu dobrze jemy. Śmiali się, że wywiadzie wyznał Teresie Torańskiej, że chciałby być emerytowanym zbawcą narodu. No i komu dziś do śmiechu? A gdzie jest wrak?

r.kurkiewicz@tygodnikprzeglad.pl

Wydanie: 2022, 27/2022

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy